Długo jeszcze będziesz siedzieć w łazience? – wrzasnęłam tak, że mój pies Rudi skulił się na swoim posłaniu. Wiedział, że choć normalnie może włazić mi na głowę, są dni, kiedy lepiej schodzić mi z drogi.
Na moją córeczkę, która zablokowała łazienkę, krzyk nie podziałał. Normalnie pomyślałabym, że coś się stało, skoro Karolina w sobotę wstała przed 10. i zamknęła się w łazience. To nie było w stylu tego strasznego śpiocha. Ale dzisiaj czułam, że łapią mnie wirusy. A na przeziębienie reagowałam tak, że byle co mnie irytowało. Teraz byłam wściekła, bo nie dość, że nie mogłam dopchać się do łazienki, to czułam, że z sobotnich planów nic nie wyjdzie.
Po południu razem z Tomem mieliśmy iść do kina, a potem na kolację do mojej ulubionej chińskiej restauracji. Sam to zaproponował, co z jego strony było nie lada poświęceniem. Nie znosił restauracji, zwłaszcza drogich.
Ale w ubiegłym tygodniu trochę się posprzeczaliśmy o to, jak spędzimy święta Bożego Narodzenia i to był jego gest na przeprosiny. Wymyślił, że pojedzie z synem do swojej rodziny do Anglii. Wkurzyłam się, że o mnie w swoich planach nie pomyślał. Gdy słodkim głosem powiedziałam, że pewnie pojadę na Wigilię do rodziców, a drugi dzień spędzę z takimi samymi samotnikami jak ja, Tom się zreflektował. Być może dlatego, iż zasugerowałam, że wśród ludzi bez pary będzie też mój były facet...
Choroba pokrzyżowała plany
Dzisiaj mieliśmy nie tylko zjeść kolację, ale też porozmawiać o świąteczno-noworocznych planach. Bo jednak chcieliśmy spędzić je razem. Wiadomo, to już niedługo.
Teraz jednak zapowiadało się, że weekend spędzę w łóżku w towarzystwie psa i w oparach czosnku.
Karolina wyszła wreszcie z łazienki. Wyglądała jak zdjęta z krzyża. Była blada, z wymęczoną twarzą i sińcami pod oczami. Ruszyło mnie matczyne serce, że wrzeszczałam na to moje chore biedactwo. Poruszyło się też może sumienie, że ostatnio byłam bardziej zajęta swoimi amorami niż dorastającą córką.
– Kotku, co się stało? – zmartwiłam się nie na żarty.
– Chyba się strułam czymś, bo nie mogłam spać, a teraz wymiotowałam– wyszeptała moja córeczka.
– Idź do łóżka, zaraz przyniosę ci coś ciepłego – powiedziałam.
Zapomniałam o grypie i myciu zębów. Pobiegłam do kuchni zrobić jej herbatę i grzanki. Nie pamiętam, kiedy ostatnio robiłam córce sobotnie śniadanie. W ciągu ostatnich kilku miesięcy większość piątkowych nocy spędzałam u Toma, a Karolina albo była sama w domu, albo nocowała u przyjaciółki. Teraz jednak mogłam zachować się jak idealna matka. Rudi też był przejęty złym samopoczuciem Karoliny, więc wpakował się jej do łóżka.
– Pozwól mu, mamusiu – wyszeptała moja córka, gładząc kudłaty łeb psa. Pokręciłam tylko głową i podziękowałam w duchu wynalazcy pralki automatycznej za ten cud, który ułatwił życie kobietom. Gdybym musiała ręcznie prać pościel, w której tarzało się to kudłate bydle, wykończyłabym się psychicznie i fizycznie już dawno temu.
– Masz szczęście, że mieszkasz w domu pełnym kobiet o szlachetnych sercach – pouczyłam psa, który niechętnie przesunął się, żeby zrobić mi miejsce. Siadłam na łóżku i patrzyłam z niepokojem na moją córkę.
– A może to grypa żołądkowa? – powiedziałam. – Bo przedwczoraj też wymiotowałaś rano i wyglądasz bardzo mizernie. Na razie leż kochanie w łóżku. Za godzinę zobaczymy, czy będzie potrzebny lekarz.
– Nie, mamusiu, nie chcę lekarza, przejdzie mi – powiedziała Karolina. Odwróciła się do ściany i zamknęła oczy. Leżała smutna i udręczona. Nic dziwnego, kłopoty z żołądkiem połączone z przeziębieniem potrafią dobić człowieka.
Coraz więcej problemów
Nie czułam się najlepiej, ale konieczność opiekowania się chorą córką dodała mi sił. Wyszłam na zakupy. W drzwiach minęłam mojego byłego i zarazem sąsiada Pawła. Wyglądał, jakby jego też przejechał czołg.
– Co się stało? – zapytałam. – Karolina ledwie żywa, ty wyglądasz, jakbyś stał nad grobem. A jeszcze godzinę temu wydawało mi się, że ja jestem kobietą, która ledwie żyje z powodu kataru.
– Moja matka ma raka – odpowiedział. Spodziewałam się opowieści o chorym spanielu, którego nie udało się uratować, ale nie o chorobie matki.
– Gdy ją ostatnio widziałam, wyglądała świetnie – powiedziałam zbita z tropu. – Przecież ma dopiero 60 lat.
– Z tego, co mi wiadomo, na raka piersi umierają też znacznie młodsze kobiety – Paweł zdobył się na ironiczny uśmiech. Ale widziałam w jego oczach, że świat mu się rozsypał.
– Prześpij się, a wieczorem pogadamy – powiedziałam zdecydowanym tonem i pogłaskałam go po głowie. Tak, jak małego chłopca, który potrzebuje pomocy dorosłego.
Postanowiłam zadzwonić do znajomej lekarki i popytać o dobrych onkologów. Pomyślałam też o terapii dla chorych na raka, wspomagającej leczenie.
Świat mi się zawalił
Weszłam do mieszkania i zamarłam. Usłyszałam:
– Oczywiście, że usunę. Już napisałam do Amy, żeby przywiozła mi z Anglii tabletki na poronienie. Za tydzień wezmę i będzie po wszystkim.
Z wrażenia usiadłam na podłodze, a z siatki wysypały mi się zakupy. W głowie miałam burzę, a właściwie tornado. Myśli przelatywały mi jak szalone. Po chwili udało mi się pozbierać i myśli, i rozsypane cytryny. Poszłam do kuchni, jak gdyby nigdy nic. Wzięłam się za zmywanie naczyń, bo to mnie zawsze uspokajało.
Układałam sobie w głowie całą sytuację.
Karolina i Mateusz byli parą od roku i nie łudziłam się, że z seksem będą czekać do ślubu. Byłam pewna, że obydwoje są rozsądni i wiedzą, że dzieci nie przynosi bocian. Rozmawiałam z Karolą i o antykoncepcji, i o tym, że na wszystko jest czas. Na maturę, studia, podróże, miłość, związek i decyzję: kochamy się, chcemy być razem i chcemy mieć dziecko.
Taka kolejność odpowiadała Karolince, która w tym roku zdawała egzamin dojrzałości i chciała studiować psychologię lub prawo. Uczyła się dobrze, więc byłam pewna, że na cokolwiek się zdecyduje, zda bez problemu.
Teraz jednak to wszystko może zawalić się jak domek z kart. Zamknęłam oczy i przez chwilę wierzyłam, że jak je otworzę, okaże się, ze wszystko mi się przyśniło. Otworzyłam. I wiedziałam, że to nie jest sen. Tylko rzeczywistość, z którą muszę się zmierzyć.
– Córeczko, dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytałam ją spokojnie. Karolina patrzyła na mnie wzrokiem zbitego psa. Wzruszyła ramionami.
– Przecież wiem, co byś powiedziała – westchnęła. – I miałabyś rację, że zachowałam się jak kretynka. Kiedyś zsunęła się nam prezerwatywa, ale myślałam, że to zaraz po okresie, więc nic się nie stanie. Zrobiłam test ciążowy tydzień później i nic nie wyszło.
Jęknęłam.
– Przecież taki tekst trzeba zrobić dopiero po spodziewanym okresie, żeby miał sens – powiedziałam.
– Wiedziałam, że od razu zaczniesz mnie pouczać – pokręciła głową Karolina. – Miesiączka przesunęła mi się o tydzień, bolą mnie piersi i rano wymiotowałam. Olka miała to samo.
– Olka jest w ciąży? – opadła mi szczęka, bo tego się nie spodziewałam po tej miłej, spokojnej dziewczynie.
– Była – powiedziała Karolina. – Błagała, żeby nikomu nie mówić, bo tak naprawdę to kolega jej starszego brata upił ją i zaciągnął do łóżka, a potem udawał, że jej nie zna. Miała urodzić dziecko? Zmarnować sobie życie?
Karolina patrzyła na mnie wyzywająco.
– Kotku, nie chciałabym, żeby Olka zmarnowała sobie życie – westchnęłam wymijająco. – Ale teraz obchodzisz mnie przede wszystkim ty. Czy na pewno nie chcesz urodzić dziecka? Co na to Mateusz?
– Mamo, wolałabym umrzeć, niż zostać teraz matką – moja córka powiedziała zdecydowanym tonem. – Mateusz powiedział, że to moja sprawa, on się nie miesza. Ale zamierza wyjechać na stypendium do Nowego Jorku, więc raczej nie byłby oddanym tatusiem – dodała z ironią. Wyczułam w jej tonie rozczarowanie i gorycz.
– Co? – wykrzyknęłam. – Zostawił cię z tym samą? Co za dupek!
– Powiedział, że dołoży się do tabletki poronnej – zaśmiała się pogardliwie Karola.
– Kochanie, na mnie możesz liczyć – przytuliłam ją. – Dzisiaj zostań w łóżku, bo coś mi się wydaje, że masz gorączkę. A tak przy okazji, zrobiłaś jeszcze jeden test ciążowy?
– Dzisiaj rano, ale mi nie wyszedł, bo ze zdenerwowania zrobiłam go źle – przyznała się.
Napięcie rosło
Ustaliłyśmy, że kupię test w aptece i jutro rano zrobi go po raz kolejny. Pojechałam do Toma. Liczyłam, że jego angielskie opanowanie udzieli się też mnie. Niestety, jeszcze bardziej wytrącił mnie z równowagi.
– Czy nie powinnaś namówić jej na urodzenie dziecka? – zapytał. – Przecież mogłaby studiować i opiekować się dzieckiem?
– A będziesz płacił za opiekunkę, jedzenie, ciuszki i mieszkanie dla nowego obywatela? – zapytałam. – Nie mówię już o tym, że to nie ty będziesz tym niechcianym dzieckiem, na które nikt nie czeka z miłością. Nie ty będziesz się męczył nocami, gdy dziecko będzie ząbkowało lub chorowało, i nie ty będziesz miał w głowie myślenie, że gdyby nie ten dzieciak, to żyłbyś jak inne koleżanki.
– Mogłabyś udawać, że to ty jesteś matką – zażartował Tom.
– Jasne, a ty udawałbyś dziadka – zaśmiałam się.
Napięcie opadło. Cała sytuacja wydała mi się tak absurdalna, że nie wierzyłam w nią. Tak naprawdę miałam jeszcze nadzieję, że Karolina wcale nie jest w ciąży, tylko panikuje. A okres opóźnia się jej, bo jest zestresowana i przeziębiona.
Siedzieliśmy z Tomem objęci na kanapie. Głaskał mnie po szyi i po włosach. Jego dotyk miał na mnie kojący wpływ. Poczułam się spokojna i bezpieczna.
Z tego błogiego stanu wyrwał mnie telefon. Dzwonił Paweł.
– Wpadniesz do mnie na herbatę, bo chciałbym pogadać? – powiedział ledwie żywym głosem.
Zrobiło mi się go żal. Ten maminsynek, to oczko w głowie mamusi teraz musi skonfrontować się z poważną chorobą matki. Teraz on będzie musiał się nią zająć. Wiedziałam, że jeszcze nie pozbierał się po śmierci ojca. Wyobraziłam sobie, jak się czuje i zrobiło mi się go szkoda.
– Dobrze, przyjdę koło 17 – powiedziałam ciepłym głosem.
Miałam poczucie, że teraz muszę zająć się dwojgiem dzieci. Jednym własnym 18-letnim, w ciąży i planującym poronienie za pomocą tabletki poronnej i drugim, przyszywanym, dwa razy starszym, przerażonym chorobą matki. Ale w wypadku mężczyzn metryka często kłamie, bo w środku męskiego ciała siedzi mały chłopczyk. Tak teraz było z Pawłem. Choć podejrzewałam czasami, że Tom też nie jest najbardziej dojrzałym facetem na świecie i ma swoje chłopięce humory. Westchnęłam i poczułam, że muszę iść do łazienki.
– Chyba mam coś z pęcherzem – pożaliłam się głośno.
Liczyłam na współczucie i propozycję, że pójdzie do apteki i mi coś kupi. Ale nie odezwał się. Stał przy kuchni i robił kawę. Miał ponurą twarz. Pomyślałam, że wiadomość o ciąży i aborcji poruszyła jego nieprzyjemne wspomnienia. Mówił mi kiedyś, że jego była żona usunęła ciążę, nie pytając go o zdanie. Bardzo to przeżył, choć i tak chciał się z nią rozwieźć.
– Typowy facet – kręciłam głową, wspominając tamtą rozmowę. – Uważa, że to w porządku wymagać od kobiety, żeby urodziła dziecko mimo rozwodu. Jasne, byłby niedzielnym ojcem, a cała reszta spadłaby na nią.
Nie miałam powodu lubić byłej żony mojego faceta, ale w tym momencie odezwała się we mnie kobieca solidarność. Tym łatwiejsza, że rozstali się osiem lat temu, więc ten związek był pieśnią przeszłości.
Inaczej było w przypadku ostatniej miłości Toma, czyli Jane – Australijki, która nie znosiła mnie z wzajemnością. Przypomniała mi się teraz, bo na sznurze w łazience zobaczyłam zielone slipki w czerwoną kratkę. To był prezent od niej.
„Dlaczego teraz Tom nosi te cholerne majtki?” – pytałam samą siebie. Odpowiedź wydała mi się prosta: nieświadomie tęskni za nią. Bo przecież bielizna to coś najbliższego ciału, intymnego. Jeśli zakładam biustonosz, który kupiłam po to, żeby widział mnie w nim mój facet, to gdy wkładam go przy innym mężczyźnie, pojawia się myśl o tamtym.
Nic dziwnego, że straciłam humor. Tom też wyglądał na kogoś, kto ma ochotę być sam. W innej sytuacji przejęłabym się, że coś między nami dzieje się nie tak, ale teraz znacznie bardziej zajmował mnie jutrzejszy dzień. A właściwie ranek. Na wszelki wypadek kupiłam trzy testy. Sprawę slipek od Jane postanowiłam przemyśleć i rozwiązać za tydzień. Tom wyjeżdżał na kilka dni, a ja i tak byłam zaabsorbowana Karoliną.
Najpiękniejsza niedziela w moim życiu
Rano obie obudziłyśmy się skoro świt. Na tyle wcześnie, że Rudi tylko otworzył oko, ziewnął i spał dalej. Czytałam instrukcję, Karolina wypełniała ją krok po kroku. Dwie minuty wyczekiwania na kreskę dłużyły się niemiłosiernie. W końcu pokazała się jedna kreska. To była najlepsza kreska w moim życiu.
– Nie jesteś w ciąży! – krzyknęłam. Karolina otworzyła oczy, a Rudi przyleciał do łazienki.
– Po prostu okres ci się opóźnia z powodu stresu, grypy albo czegoś tam jeszcze – cieszyłam się.
To była jedna z najpiękniejszych niedziel w moim życiu. Uczciłyśmy tę dobrą nowinę obiadem w chińskiej restauracji, wieczorem obejrzałyśmy „Rodzinę Adamsów” i wypiłyśmy szampana. Picie szampana z własną córką było niewychowawcze, ale miałam to w nosie. Cieszyłam się, że nie będę musiała być babcią. Jeszcze nie teraz.
Na spotkanie z Tomem szłam poirytowana. Kiedy po tygodniu nie widzenia się, usłyszałam na powitanie chłodne: „Cześć”, diabli mnie wzięli.
– Mam proste pytanie: dlaczego chodzisz w majtkach, które dała ci była narzeczona? – wypaliłam.
– Co? – nie zrozumiał Tom.
Wyjaśniłam, co zobaczyłam na suszarce tydzień temu.
– To tylko majtki – Tom patrzył na mnie tak, jakbym opowiadała o zobaczeniu kosmitów.
– Kotku, dla ciebie to tylko majtki, a dla mnie przypomnienie twojej byłej – wysyczałam. Chciałam być milsza, ale mi nie wychodziło.
– Rzeczywiście, to prawdziwa zbrodnia – ironizował Tom. – Nie to, co twoje umawianie się z byłym facetem na wieczór u niego w domu?
– O co ci chodzi? – tym razem ja nie rozumiałam jego pretensji.
Szybko zrobiłam jednak rachunek sumienia i przypomniałam sobie scenę sprzed tygodnia.
– Chciałam go pocieszyć, bo jego matka jest poważnie chora – zaczęłam się tłumaczyć. – A spotkałam się z nim, żeby dać mu namiar na onkologa i psychoonkologia dla jego matki.
Tom patrzył na mnie uważnie. Odetchnął z ulgą.
– Nie mogłaś mi tego powiedzieć tydzień temu? – pokręcił głową. – Nie budziłbym się w środku nocy i nie zadręczał, że jesteś z nim.
– Na Boga, kochanie, co ci też przyszło do głowy?! – zdziwiłam się. Przytuliłam go. Ale w tyle głowy miałam obraz zielonych slipów w czerwoną kratkę.
– No, to wyjaśniliśmy sprawę Pawła – powiedziałam. – A teraz slipki. Zrobisz, co zechcesz, ale moje stanowisko jest jasne: albo slipki, albo seks ze mną.
Tom pokręcił głową i powiedział:
– Wariatka.
– Może i wariatka, ale seksowna i pociągająca, jak pewnie zauważyłeś po tym, co dzieje się w twoich majtkach – uśmiechnęłam się uroczo.
– Całe szczęście, że mam na sobie czarne bokserki – westchnął Tom z udawaną ulgą. Oczy mu się śmiały.
– To jak będzie z tamtymi slipkami? – zapytałam, głaszcząc go po plecach.– Pójdą do kosza na śmieci?
– Jeśli tylko sobie życzysz – powiedział, zdejmując ze mnie sweter.
Gdy leżeliśmy w łóżku, przyznał się, że slipki od Jane wziął z szafy, bo reszta bielizny była w koszu na brudy. Cóż, jak zwykle okazało się, że to, co sobie wyobrażamy i czego się boimy, jest tylko wytworem naszej fantazji. Prawdziwe życie jest o wiele prostsze. Ale tylko czasami...
Czytaj także:
„Zostawił mnie w ciąży, bo niby go zdradziłam. Nie chciał zajmować się cudzym bachorem, a teraz zgrywa kochanego tatusia”
„Kochanka męża była dla mnie okropna, ale gdy ten zostawił ją w ciąży, pomogłam. Jechałyśmy na tym samym wózku”
„Moja matka piła całą ciążę i porzuciła moją siostrę zaraz po urodzeniu. Teraz ja chciałabym ją zaadoptować”