Pociąg wlókł się niemiłosiernie. Zasłoniłam głowę płaszczem i próbowałam zasnąć, ale nijak mi to nie wychodziło, choć miałam za sobą zarwane noce i z trudem zdany egzamin poprawkowy. Stukot kół układał mi się w słowa, których od dwóch dni nie mogłam zapomnieć: „Nie-dzwoń-do-mnie. Ko-niec-mię-dzy-na-mi. Już-cię-nie-ko-cham…”.
To cud, że udało mi się przetrwać aż dwie doby
Odpowiadałam na jakieś pytania koleżanek z akademika, gdzieś telefonowałam, potem kupiłam bilet i wsiadłam do pociągu. W bufecie kupiłam kawę, ale nie mogłam jej przełknąć. W gardle miałam duszącą gulę. Chciałam tylko dojechać do domu.
Od Poznania zrobiło się tłoczno. Do przedziału wsiedli młodzi z plecakami, starszy pan z dużą torbą, którą uparł się trzymać na kolanach, choć wszystkim przeszkadzała, i tęga kobieta w kwiecistej sukni. Wyglądała, jak Cyganka. Nie była młoda, ale twarz miała prawie bez zmarszczek i duże, bystre oczy.
Starszy pan, obok którego usiadła, od razu zaczął zrzędzić.
– Musi się pani tak do mnie przyklejać? – zapytał zjadliwie. – Gorąco tutaj.
Rzeczywiście: masywne udo Cyganki prawie przygniotło chudziutką nogę starszego pana i widać było wyraźnie, że biedaczek ledwo zipie przytłoczony ciężką torbą i kilogramami kobiecości owiniętymi kolorową spódnicą.
Miałam wisielczy nastrój, ale ten obrazek był tak komiczny, że na chwilę o nim zapomniałam. Moi współpasażerowie wyglądali razem jak chudy podwędzony kabanos i tłuściutka okrąglutka szynka.
Tak mi się dziwnie skojarzyli pewnie dlatego, że byłam strasznie głodna. Dopiero teraz poczułam, jak żołądek mi się zwija i kurczy, burcząc głośno. Cyganka też to pewnie usłyszała, bo uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła z torby rumiane jabłko.
– Proszę – powiedziała. – To nie najlepsze na pusty brzuch, ale lepszy rydz niż nic.
Chudy pan aż podskoczył na siedzeniu.
– Niech pani nic nie bierze od obcych bab. Szczególnie jabłka.
– Myśli pan, że jest zatrute? – Cyganka uśmiechnęła się szeroko białymi zębami. – Wyglądam na czarownicę z bajki?
Nie wyglądała. Była apetyczna i przyjazna. Tryskała życzliwością i pogodą ducha. A jabłko od niej – słodkie, kruche, soczyste. Zjadłam je i znów schowałam się za płaszcz. Pociąg kołysał i usypiał, więc po jakimś czasie zaczęło mi majaczyć, że jestem w akademiku i czekam na mojego chłopaka. Nie było kłótni i zerwania, a on nie wykrzyczał na koniec, że ma inną i dopiero z nią poznał miłość...
Przez dwa lata ze mną tego nie wiedział?
A jego zapewnienia o miłości? Kłamał?
– Paula, nie kłamałem… Po prostu wydawało mi się, że to miłość. Ciebie lubię, ale kocham inną. Chyba nie chcesz, żebym cię oszukiwał?
Wydało mi się, że znowu słyszę te słowa, więc prawie krzyknęłam:
– Kłam. Wolę, żebyś kłamał.
Ocknęłam się i przytomniejąc, rozejrzałam po przedziale. Pasażerowie patrzyli na mnie z ciekawością, bo zawsze to jest jakieś przedstawienie, kiedy zapłakana młoda kobieta woła przez sen i prawie ma na czole napisane, że rzucił ją narzeczony. Tylko Cyganka miała w oczach współczucie i sympatię.
– Ciiicho – powiedziała – niech pani jeszcze pośpi. Mamy przed sobą parę godzin podróży. Trzeba spać, to lekarstwo na smutki.
– Skąd pani wie, gdzie ja jadę?
– Wiem. A skąd, powiem przed końcem podróży. I jeszcze powiem pani więcej, ale teraz trzeba odpoczywać.
Zasnęłam tak mocno, że nie słyszałam nawet, jak pociąg się zatrzymywał na kolejnych stacjach. Gdy obudziłam się na dobre, byłam tak wypoczęta i spokojna, jakbym przespała całą noc we własnym łóżku. W przedziale był tylko starszy pan i moja Cyganka. I choć zwolniło się kilka miejsc, oni nadal siedzieli bardzo blisko siebie, prawie przytuleni, z udem przy udzie.
Świeciło słońce. Za oknami przesuwała się zielona ściana lasu poprzecinana złotymi ścierniskami i pokolorowana jarzębiną gęsto rosnąca przy torach. Mój ból i żal przycichły. Dobrze mi zrobiła ta drzemka.
– Lepiej? – spytała Cyganka. – Da się żyć?
– Jeszcze nie wiem? Chyba się da.
– No to zapytamy kart, co dalej – zaproponowała. – Nie boi się pani?
– Nie boję się. Bardzo proszę…
Cyganka rozłożyła talię i zamilkła na dłuższą chwilę. Kilka razy składała karty, kazała mi je tasować i przekładać, znowu rozkładała, ale za każdym razem inaczej. Twarz miała nieprzeniknioną, nic nie można było z niej wyczytać. Ja i starszy pan patrzyliśmy na nią, jak zahipnotyzowani, jakbyśmy brali udział w jakimś obrzędzie. Po pewnym czasie Cyganka sięgnęła do torby i ostrożnie wyjęła z niej malutki pakuneczek owinięty w purpurową jedwabną chusteczkę. Wyjęła z niej jeszcze jedną talię i od razu było widać, że to są karty wyjątkowe, niezwykłe…
Wróżba Cyganki...
Poprosiła, żebym je potrzymała w dłoniach przez chwilę, a potem przycisnęła je do serca. Długo je tasowała. Przełożyłam talię na trzy kupki lewą ręką i dopiero wtedy zaczęła ją układać w jakieś słupki i wachlarze. Widać było, że coś sprawdza, czegoś szuka, próbuje znaleźć odpowiedź na ważne pytania. Wreszcie zaczęła mówić.
– Dziecko, masz szczęście, że cię ominęło to, co uważałaś za szczęście. Przepłakałabyś życie, gdyby było stało się tak, jak sobie marzyłaś. Ten, który ci zadał ból, niejedno na swojej drodze jeszcze zniszczy i połamie, ale ciebie już nie dosięgnie. Codziennie dziękuj losowi, że ty z tej drogi zeszłaś. I niczego nie żałuj, bo czasem tak jest, że gdy człowiek bardzo za czymś płacze, w końcu dostaje to, czego chciał, a wtedy dopiero pojmuje, jakie na siebie ściągnął nieszczęście.
– Nie tak łatwo zapomnieć, że się kogoś kochało – szepnęłam z goryczą.
– Nikt ci nie każe zapominać. Tylko nie trzymaj się kurczowo uschniętego drzewa, bo sama przy nim uschniesz.
– Ale ja chcę miłości. – powiedziałam ze łzami. – Chcę mieć rodzinę, dzieci, dom.
– Nie spiesz się, wszystko będzie. Karty mówią, że za rok, kiedy już twój żal minie, spotkasz swoją wielką miłość.
– Dopiero za rok?! – jęknęłam.
– A co ty byś chciała? – fuknęła. – Dom po pożarze trzeba posprzątać i odmalować. Nie wprowadza się nowego lokatora na pobojowisko. Będziesz gotowa – przyjdzie miłość.
– Jak poznam, że to ten wymarzony?
– Będzie spod sierpniowego znaku zodiaku. Imię też będzie miał sierpniowe; krótkie i mocne. Trudno je będzie zdrobnić. Natychmiast się zorientujesz, że to on.
Pożegnaliśmy się na końcowej stacji. Nie uwierzycie, ale starszy pan i Cyganka poszli w tym samym kierunku. Uśmiechnięci, pod rękę, prawie przytuleni. Okazuje się, że parę godzin w pociągu może zmienić ludzkie życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Od tej podróży minęło jedenaście miesięcy. Nie wierzę we wróżby, ale od kiedy się dowiedziałam, że mój były rzucił studia i wziął się za jakieś szemrane interesy, czasem myślę, że może istotnie nie byłabym z nim szczęśliwa.
O drugiej części wróżby w ogóle nie myślałam. Aż do wczoraj!
Na urodzinach mojej koleżanki poznałam jej kuzyna. Spodobał mi się od razu, ale serce mi naprawdę zabiło, kiedy się przedstawił:
– Jestem Roch. Imieniny i urodziny tego samego dnia, w sierpniu.
– Roch? – ucieszyłam się. – A jak to się zdrabnia?
– Lepiej w ogóle nie zdrabniać, bo wychodzą jakieś dziecinne dziwolągi. Roch i już.
Przymknęłam na sekundę oczy i wyraźnie zobaczyłam twarz mojej Cyganki. Uśmiechała się i kiwała głową, jakby mówiła: „A co? Nie miałam racji?”.
Nie wiem, czy Roch jest tym moim sierpniowym znakiem zodiaku, ale może... Chciałabym, żeby tak było, bo to bardzo miły chłopak. Więc niech ta wróżba się sprawdzi.
Czytaj także: „Mój synek zmarł, gdy miał niecały roczek. Teraz o mały włos nie straciłam drugiego dziecka”„Urodziłam syna, gdy miałam 19 lat. Jego ojciec powiedział, że ma inne plany na życie i nas zostawił”„Moja siostra to pasożyt. Rodzice wychowali lenia, któremu nie chce się iść do pracy, bo... mało płacą”