„Narzeczony uciekł przed ślubem i już nie wrócił. Wmówił wszystkim, że wymyśliłam sobie cały nasz związek i zaręczyny”

Porzucona panna młoda fot. Adobe Stock
Byłam zbyt szczęśliwa i zajęta przygotowaniami, żeby zauważyć, że mój ukochany się ode mnie oddala.
/ 21.04.2021 11:48
Porzucona panna młoda fot. Adobe Stock

Poznałam go na zabawie w wojskowej kantynie, na którą poszłam razem z moją starszą siostrą i jej mężem. Zapraszając mnie na ten wieczór, powiedziała, że mogę kogoś ze sobą zabrać, ale ja mimo swoich 18 lat wciąż nie miałam chłopaka. Poszłam więc sama.

Pół wieczoru przesiedziałam za stołem. W pewnej chwili, znudzona i przygnębiona, postanowiłam się przewietrzyć. Wyszłam przed budynek odetchnąć świeżym powietrzem. Z boku, w zacienionym kącie, stało kilku mężczyzn. Zajęci rozmową nie zwrócili na mnie uwagi, lecz ja, owszem, od razu wypatrzyłam wśród nich ciekawego bruneta. Gdy mnie mijał, szeroko się uśmiechnął i bezceremonialnie puścił oko. Tupetu mu nie brakowało! Zarumieniłam się, zaskoczona. W pierwszej chwili chciałam ulotnić się z wesela po angielsku, ale szybko ochłonęłam. Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do gości. Nim zdążyłam nalać sobie soku, brunet już był przy mnie.

Na takiego mężczyznę czekałam przez całe życie

– Czy mogę prosić panią do tańca? – zapytał, pochylając się nade mną. Poczułam zapach jego ciała zmieszany z wonią dobrej wody toaletowej. Z wrażenia zaszumiało mi w głowie.
– Tak, oczywiście – odpowiedziałam.
Okazało się, że mój partner ma na imię Jurek i jest pilotem. Właśnie ukończył szkołę oficerską w Dęblinie i przyjechał do nas oblatywać myśliwce. Był starszy ode mnie o sześć lat. Już mi się nie wydawał bezczelny, tylko taki dorosły i mądry… I prawił mi piękne komplementy. Podobały mu się moje włosy i oczy, mój śmiech, nawet sposób, w jaki tańczyłam, a dodać muszę, że bynajmniej nie byłam w tej dziedzinie mistrzynią.

Od tamtej pory zaczęliśmy się spotykać. Mimo że właśnie stałam się pełnoletnia, emocjonalnie byłam jeszcze nie znającą mężczyzn smarkulą. Śniłam o księciu z bajki, mądrym i roztropnym, który przeprowadzi mnie bezpiecznie przez życie. I chociaż w ogóle nie znałam Jurka, od razu wydał mi się takim właśnie chłopakiem. Na każde spotkanie przychodził z bukietem kwiatów. Był czuły i uważny. Moja mama i siostra, gdy go poznały, nie kryły zachwytów nad nim.
– Jak on na ciebie patrzy! – mówiły, a ja pęczniałam z dumy.

Jurek wszystko za mnie planował i bardzo mi to dopowiadało. Tata odszedł od nas, kiedy miałam 8 lat. Założył nową rodzinę, o naszej zapomniał – potrzebowałam więc kogoś, kto się mną zaopiekuje i pokieruje moim dorosłym życiem.
Nie musisz, kotku, pracować. Wystarczy, że będziesz zajmować się domem i naszymi maluchami – powtarzał, obejmując mnie silnym ramieniem, a ja czułam, że tak właśnie będzie dla mnie najlepiej. Jurek dobierał mi stroje, makijaż, a nawet koleżanki.
– Jolka jest za głupia dla ciebie, szkoda dla niej czasu – mówił o mojej sąsiadce.
– No, może trochę, ale to dobra dziewczyna – broniłam jej.
– I co z tego, że dobra, skoro pusta. Moja droga, niedługo awansuję. Nie chcę, żeby moja żona zadawała się z byle kim.

Na słowo „żona” byłam skłonna porzucić nie tylko Jolę, ale i całe swoje dotychczasowe życie. Mój przyszły mąż podbił serca całej rodziny. Był szalenie towarzyski i zabawny. Lubił wypić, więc z chęcią brał udział we wszystkich rodzinnych uroczystościach, podczas których nie odmawiał ani kieliszka wujkom, ani tańca ciociom. A ja szalałam ze szczęścia, że trafił mi się taki wspaniały chłopak.
– Nic, tylko Jurek i Jurek! – śmiały się moje koleżanki. – Nawet pytasz go o pozwolenie, żeby pójść z nami do kina.
– Przecież tak wygląda miłość – broniłam się. – Widocznie jej nie znacie.

Oświadczył mi się w pewien ciepły, letni wieczór. Po kolacji mama podała ciasto i kawę. Jurek przeprosił nas, bo wezwali go do jednostki i wyszedł. Wrócił po godzinie. W garniturze, z bukietami kwiatów dla mnie i mojej mamy oraz maleńkim, czerwonym pudełeczkiem. Klęknął przede mną i patrząc mi prosto w oczy, zapytał, czy zostanę jego żoną. Jakaż byłam szczęśliwa, kiedy wsuwał mi pierścionek na palec!
– To kiedy wesele? – spytała mama, ocierając łzy wzruszenia.
– Myślę, że trzy miesiące nam wystarczą na przygotowania. Prawda, rybko? – Jurek spojrzał na mnie, a ja o mało nie zatańczyłam pirueta.
– Oczywiście! Od jutra zaczynamy przygotowania! – wykrzyknęłam.

Cały wieczór miałam wspaniały humor. Następnego dnia pokazałam mój pierścionek koleżankom.
– Jesteś od Jurka uzależniona, ale widać, że cię kocha – rzuciła Agata.

Tak bardzo się cieszyłam, że zostanę jego żoną

Przygotowania ruszyły pełną parą. Narzeczony był zbyt zajęty, więc ja planowałam wszystko. Szukałam sukni ślubnej, garnituru, miejsca na nasze huczne wesele, i niecierpliwiłam się, bo miałam poznać jego rodzinę. Miesiąc przed uroczystością Jurek powiedział mi, że dostał pracę w innej jednostce.
– Przeprowadzamy się zaraz po ślubie – stwierdził. – Taka dola żony żołnierza.

Nie ucieszyło mnie to, ale nie miałam wyboru. Odtąd on kursował między jednostkami, a ja między salonem sukien, kościołem i restauracją. W ferworze przygotowań nie zauważyłam, że coraz rzadziej do mnie dzwoni i pisze, a na wszystkie pytania o ceremonię odpowiada półsłówkami. Wreszcie tydzień przed uroczystością, gdy przyjechał na przepustkę, nieoczekiwanie zapytał:
– Czy musimy tak się spieszyć?
– Z czym? – w pierwszej chwili nie zrozumiałam sensu jego słów.
– Ze ślubem, wspólnym życiem…
– Kochanie, ja też się boję – zaśmiałam się, że po raz pierwszy to ja muszę dodać mu otuchy. – Poradzę sobie ze wszystkim, bo cię kocham. Niczym się nie przejmuj – powiedziałam i pocałowałam go.

Następnego dnia wyjechał. Miał wrócić w piątek tuż przed ślubem, lecz już się nie pojawił. Cały wieczór wydzwaniałam, szukając go w nowej jednostce, bo jego komórka milczała jak zaklęta.
– To znowu pani – jęknął dyżurny, kiedy usłyszał mnie po raz setny. – Nie, nie ma go, pojechał do rodziny, wróci w poniedziałek. Pomyślałam, że oczywiście wyjechał do mnie. W sobotę odchodziłam od zmysłów. Oczyma wyobraźni widziałam go jako ofiarę wypadku drogowego, leżącego we krwi gdzieś na poboczu…

Nie interesowali mnie zjeżdżający się do domu goście weselni. Obdzwoniłam wszystkie szpitale, kostnice i posterunki policji, bo jak się okazało, mój przyszły mąż nigdy nie zostawił mi numeru telefonu swoich rodziców. Jednak w końcu ich znalazłam. Odebrała jego mama i aż przysiadła z wrażenia, słysząc o jutrzejszym ślubie.
– Jak to, pani nic o mnie nie wie? – teraz z kolei zamurowało mnie. – Jutro wychodzę za Jurka. Jestem Ela…

Nie skończyłam, bo straciłam przytomność. Moja mama wezwała pogotowie, podano mi leki uspokajające, więc nawet nie pamiętam, jak minął dzień mojego wesela. Wszyscy byli w szoku, że ten wspaniały, czuły i kochający Jurek wystawił mnie do wiatru. A ja myślałam, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię. Jednak chciałam też poznać prawdę. Znowu zadzwoniłam do jego mamy.
– Pani oszalała! Wmówiła sobie coś – zaczęła na mnie krzyczeć. – Rozmawiałam z synem. Wszystko mi powiedział. Że pani go nachodziła, wymyśliła sobie ślub, zaręczyny… Proszę dać nam spokój! Jak pani może tak się czepiać chłopaka! Pani wie, że on ma dziewczynę, którą kocha!
– Tak, bo ja nią jestem – odpowiedziałam spokojnie.
– Nieprawda! Z Lilą jest od pół roku – krzyknęła i rzuciła słuchawkę.

Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego tak postąpił

A ja zamarłam ze swoją w dłoni. „Jak to? Jaka Lila? Jakie pół roku? Co ta kobieta mówi?”. Świat mi się zawalił. Jurek nigdy więcej nie odezwał się do mnie. Napisał tylko list do mojej matki, w którym kategorycznie zabronił mi dzwonić do niego i go nachodzić. Przez rok brałam leki antydepresyjne. Rzuciłam szkołę, nie miałam ochoty wychodzić i pokazywać się ludziom. Czułam, że wszyscy się ze mnie śmieją. Z wariatki, która zatraciła się w uczuciu. Ale najgorsza była świadomość, że Jurek tak mnie zwodził, okłamywał do ostatniej chwili, a potem porzucił – bez słowa wyjaśnienia, jak rzecz, która mu się znudziła. Bez zwykłego „przepraszam”. 

Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę

Redakcja poleca

REKLAMA