„Narzeczony oświadczył, że chyba nie jest gotowy do ślubu i mam na niego poczekać. Czekałam, ale on ze mną zerwał”

Kobieta zrywająca zaręczyny fot. Adobe Stock
Powiedział, że nie jest gotowy do małżeństwa i że potrzebuje trochę czasu. Ufałam mu, więc pomyślałam: poczekam…
/ 01.04.2021 11:29
Kobieta zrywająca zaręczyny fot. Adobe Stock

Stałam przy oknie i bezmyślnie gapiłam się na parkujące przed blokiem samochody. Wypatrywałam Jarka. To było całkiem bez sensu, bo przecież gdyby on jednak zdecydował się zjawić, zadzwoniłby domofonem. Nie musiałam sterczeć przy oknie niczym Penelopa. Zresztą fakt, że nie przyjeżdżał, nie był wielkim zaskoczeniem. Czekałam tak już kolejny dzień. Który dokładnie? Nie miałam siły ich liczyć. Dziewiętnasty, dwudziesty?

Naszły go wątpliwości

W każdym razie dużo ich minęło, od kiedy mój ukochany oświadczył, że nie jest pewny, czego właściwie chce, a najmniej jest pewny naszych wspólnych planów. Usłyszałam też, że chyba nie jest jeszcze gotowy do ożenku i czuje się osaczony (że niby ja go osaczam!), w związku z czym potrzebuje trochę więcej przestrzeni oraz czasu.

Na początku wystraszyłam się jak diabli. „To koniec, zrywa ze mną, niemal przed ołtarzem!”. Jednak zaraz potem wytłumaczyłam sobie, że to pozaręczynowa panika i trzeba po prostu na spokojnie, bez paniki, pretensji i żądań, podejść do tematu. Zapytałam więc, czego ode mnie oczekuje. Wbrew obawom nie były to jakieś wygórowane prośby. Zapewnił, że wcale ze mną nie zrywa, tylko po prostu łapie oddech i nabiera dystansu. Obiecał, że wróci, kiedy wszystko sobie przemyśli i uporządkuje sobie priorytety. Mam nie dzwonić, nie wymuszać na nim decyzji – to on ma wykonać pierwszy ruch. Mam po prostu spokojnie czekać.

Choć Marysia, moja najlepsza przyjaciółka, prychała oburzona, że chyba Bóg mnie opuścił, skoro zamierzam tolerować takie zachowanie, ja uznałam, iż tyle Jarkowi mogę ofiarować. Mogę dać mu czas i nie nalegać. Poczekam. Kocham go, ufam mu, więc wycofam się, dam mu trochę czasu i przestrzeni dla siebie. Niech myśli i w spokoju podejmuje decyzję. Oby wybrał właściwie. Cóż…

Czekałam i czekałam, tygodnie mijały, cierpliwość mi się kończyła. To trwanie w stanie zawieszenia, niepewności ciążyło mi coraz bardziej. Jarek się nie odzywał, a we mnie narastał lęk. „Co się z nim działo? Zniknął, jakby zapadł się pod ziemię. Ani Marysia, ani inni znajomi ostatnio go nie widywali. Z nikim się nie kontaktował – nie dzwonił, nie mailował, nie udzielał się na fejsie. W sumie nie wiedziałam, jak długo mam tak jeszcze czekać i nie reagować. Kiedy będę mogła uznać, że coś tu nie gra? O co tu, do cholery, chodzi? Napadli go? UFO go porwało? Prowadzi podwójne życie?”.

Z ponurych rozmyślań wyrwał mnie głośny pisk, jakby opon, dochodzący z parkingu. Zbliżyłam nos do szyby, wytężyłam wzrok… Duży, ciemny samochód potrącił labradora! To nie pisk opon usłyszałam, lecz skowyt przerażonego zwierzęcia. Kierowca wrzucił wsteczny i zaczął uciekać z miejsca zdarzenia. Nie zastanawiając się ani chwili, wybiegłam z mieszkania na klatkę, niemal sfrunęłam po schodach i wypadłam pędem na zewnątrz. Przy psie już klęczał jakiś chłopak.
– Spokojnie, Leo, spokojnie – mówił ciepłym, niskim głosem.
– Co się stało? – przykucnęłam z drugiej strony zwierzęcia.
– Jakiś idiota potrącił mojego psa! Wjechał na trawnik, jakby w ogóle nie zauważył, że Leo tam stał!
– I na dodatek uciekł – dodałam, rozglądając się dookoła.

Wrócił tylko po to, by mnie rzucić

Facet pochylił się nad pupilem. Krwi nie było widać, ale labrador mógł mieć krwotok wewnętrzny.
– Co ja mam teraz robić? – mężczyzna wyglądał na zdenerwowanego i jakby zagubionego. Przyjrzałam mu się dokładniej i pomyślałam, że z łóżka bym go nie wyrzuciła. Momentalnie oblałam się rumieńcem. „Rany, chyba za dużo przebywam z Maryśką i przejmuję jej retorykę. Porządna kobieta, oficjalnie zaręczona nie zwraca uwagi na innych facetów, zwłaszcza w tak dramatycznej chwili, no chyba że jakaś napalona, wyposzczona i niepewna swego statusu”. Napalona, wyposzczona – to też określenia ze słownika Marysi.

Tłumaczy mnie, że nieznajomy był naprawdę przystojny. „Ciekawe, czy mieszka w okolicy? Może od niedawna, bo dotąd go nie widziałam… Chryste, dziewczyno, opanuj się!” – zrugałam się w duchu. „Co cię napadło? Ranny pies i jego zdenerwowany pan potrzebują twojej pomocy, a nie wątpliwych awansów”.
– Trzeba go jak najszybciej zawieźć do weterynarza – zauważyłam odkrywczo. Spojrzał na mnie, jakbym spadła z księżyca.
– No oczywiście, że trzeba! – burknął. – Tylko nie mam ani samochodu, ani telefonu. Mieszkam na sąsiednim osiedlu. Oddaliliśmy się sporo od domu. Nie wiem, co robić. Zostawić Leo tu i wrócić po wóz, czy wziąć go na ręce i…
– Spokojnie – przerwałam mu. – Tu na parkingu stoi mój samochód. Chętnie pana podwiozę do lecznicy. Spojrzał na mnie z wdzięcznością.
– Naprawdę zrobi to pani dla Leo?
– Oczywiście, dla Leo wszystko – uśmiechnęłam się.

Podeszłam do auta, wyciągnęłam z bagażnika koc i rozłożyłam na tylnym siedzeniu.
– Tak może być? – zapytałam.
– Doskonale, jeszcze raz dziękuję pani za pomoc.
– Żadna pani, Magda jestem – podałam mu rękę.
– Piotr – odpowiedział krótko i mocno uścisnął moją dłoń. Za to Leo podniósł z ziemi bardzo delikatnie. Przyglądałam się jego łagodnym ruchom, kiedy nagle wyczułam, że ktoś za mną stoi.

Odwróciłam się… Jarek! Wrócił! Moją twarz rozświetlił uśmiech.
– Jesteś! – podeszłam i pocałowałam go w policzek. Mój narzeczony uśmiechnął się niepewnie.
– Widzę, że jesteś zajęta – spojrzał wymownie na Piotra, układającego psa na tylnej kanapie mojego auta.
– No tak, ktoś potrącił psa i uciekł, Piotr tu nie mieszka, auto zostawił daleko, więc obiecałam, że ich odwiozę do weterynarza – tłumaczyłam nieskładnie. – To potrwa tylko chwilę, idź na górę i poczekaj, zaraz wrócę.
Piotr wysunął głowę z samochodu i zawołał:
– Przepraszam, czy jest jakiś problem? Jeśli pożyczycie mi komórkę, to zadzwonię po taksówkę, nie muszę…
– Ależ nie, nie, spokojnie – Jarek wreszcie przemówił. – Magda, jedź z panem. My porozmawiamy innym razem.
– Jakim innym razem? – roześmiałam się. – Tak długo na ciebie czekałam, że teraz cię już tak łatwo nie wypuszczę. Idź…
– Nie – uciął nazbyt stanowczo Jarek. – Spokojnie możesz podwieźć psa do weterynarza. Ja właściwie przyszedłem tylko z jedną sprawą…

Spojrzałam na niego zmieszana, z rodzącym się gdzieś wgłębi serca złym przeczuciem. Jarek pogrzebał rękoma w kieszeni i wydobył klucze od mojego mieszkania.
– Przyjechałem, by ci je oddać. Osłupiałam, choć spodziewałam się czegoś nieprzyjemnego.
– Oddać…? – powtórzyłam.
– Tak. Dłużej nie ma co udawać i przeciągać sprawy. Zresztą po takim czasie z pewnością już się sama czegoś domyśliłaś. Ta przerwa uświadomiła mi, że na bank nie jestem gotowy.
– Do czego, przepraszam, nie jesteś gotowy? – czułam, jak krew oblewa mi pąsem policzki i uderza do głowy.
– Do ślubu.
– Do ślubu…? – odczułam chwilową ulgę. – Jarek, przecież my nie musimy brać żadnego ślubu!
– Chyba źle się wyraziłem. Nie jestem gotowy do związku. Do stałego związku. Z tobą. Magda, było nam razem fajnie, ale to już przeszłość. Gdy byłem z dala od ciebie, dotarło do mnie, że dobrze mi jest samemu.

Stałam na parkingu jak wmurowana. Jeden facet, całkiem obcy, właśnie władował psa do mojego samochodu, a drugi, osobisty narzeczony, właśnie ze mną zrywał. Czy mi się to śni? Co za koszmar?!
– Dobra, Magda, nie ma sensu tak stać i się na siebie gapić – Jarek był jak zwykle rzeczowy.
– Ty musisz jechać z psem, a ja… ja też mam swoje sprawy. Powodzenia. Pocałował mnie w policzek, odwrócił się i poszedł. Tak po prostu. Koniec, finito. Nic nie powiedziałam. Stałam, jakby mnie sparaliżowało. Nie miałam pojęcia, co robić. Biec za nim, błagać, żeby został, zapytać złośliwie, jak ma na imię ta jego sprawa…
– Magda, hej, wszystko w porządku? – usłyszałam głos Piotra. – Musimy jechać, Leo piszczy, boli go, hej, jeśli nadal chcesz nam pomóc… Podziałało. Ocknęłam się i posłusznie usiadłam za kierownicą, odpaliłam silnik. Piotr obserwował mnie ukradkiem. W końcu zapytał:
– Wszystko okej? Dasz radę? Nawet na niego nie spojrzałam.
– Tak, tylko narzeczony właśnie ze mną zerwał.
– Hmm… jeśli narzeczony zrywa z tobą na parkingu, w przelocie, przy obcych, to chyba jednak dobrze się stało, nie sądzisz?

Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Piotr miał rację. Bolało i z pewnością trochę czasu minie, nim się otrząsnę. Ale jestem warta więcej, niż Jarek miał mi do zaoferowania. To jego strata, nie moja. I tej myśli zamierzałam się trzymać. Leo szczeknął, jakby się ze mną zgadzał. Miałam łzy w oczach, ale się uśmiechnęłam. Właśnie zdałam sobie sprawę, że w tej trudnej chwili nie byłam sama.

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam mocniej, niż śmierć matki
Córka w wieku 6 lat zobaczyła, jak uprawiam seks z kochankiem
Przyłapałam na zdradzie moją 80-letnią babcię

Redakcja poleca

REKLAMA