„Narzeczony miesiącami zdradzał mnie z koleżanką. Babcia podsunęła mi pomysł, jak się odegrać się na tym draniu”

Byłam w szoku, gdy zobaczyłam nagranie zdrady mojego męża fot. Adobe Stock, Monkey Business
„Babcia Krysia nie była specjalnie zachwycona, tym że to mnie ma oglądać przez prawie miesiąc. Nie byłam jej pupilką. Ciągle apelowała, żebym w końcu zaczęła nosić się kobieco, bo nie znosiła moich dresowych spodni, tenisówek i rozciągniętych tiszertów. Uważała, że wyglądam jak uliczna żebraczka, a nie materiał na żonę. No cóż…”.
/ 11.02.2023 17:15
Byłam w szoku, gdy zobaczyłam nagranie zdrady mojego męża fot. Adobe Stock, Monkey Business

W zeszłym roku postanowiłam w ogóle nie iść na sylwestra. Czułam się okropnie i nie chciałam odpowiadać na pytania znajomych: „Gdzie jest Maks?”. W końcu byli przyzwyczajeni, że zawsze jesteśmy razem. Jeszcze gorsza wydawała mi się możliwość spotkania z moim eks i jego wybranką, z którą mnie zdradzał od miesięcy, jak się okazało. Nie było to wcale nieprawdopodobne, bo po wspólnych studiach zostało nam to samo grono znajomych. Choć nadchodziły do mnie coraz to nowe zaproszenia, uznałam, że najrozsądniej postąpię, skupiając się na pracy i życiu rodzinnym.

Przynajmniej trochę pomogę

Ponieważ mama pojechała do mojej siostry do Anglii, pomóc jej przy nowo narodzonym dziecku, mnie przypadła w udziale opieka nad babcią Krysią. Staruszka jest w dobrej formie, jednak mieszka sama, i rodzice uważają, że trzeba ją regularnie odwiedzać – podać jej obiad, wypić z nią herbatkę, przypilnować, by wzięła leki, pozmywać, wyrzucić śmieci, słowem, trochę pomagać, a trochę dotrzymywać towarzystwa. Babcia Krysia nie była specjalnie zachwycona, tym że to mnie ma oglądać przez prawie miesiąc. Nie byłam jej pupilką.

„Więcej kobiecości!” – apelowała do mnie, bo nie znosiła moich dresowych spodni, tenisówek i rozciągniętych tiszertów.

– Nawet dobry ten krem z pomidorów – pochwaliła mnie pierwszego dnia. – Sama robiłaś? – zmarszczyła brwi.

– Pewnie, to łatwizna – machnęłam ręką. – Co chcesz jutro?

– Już ci się śpieszy, co? Już byś gdzieś leciała – uśmiechnęła się słodziutko babcia. – Nie możesz tak pójść, bo poskarżę się twojej mamie. Wiesz, jestem bezradna staruszka i potrzebuję opieki – dodała perfidnie.

– Dobrze, babciu, porozmawiajmy przy herbatce – zaproponowałam.

Po kilku minutach herbata stała na stole, ale rozmowa jakoś nam się nie kleiła. Ja nie wiedziałam, jak zagaić, a babcia milczała. Nagle usłyszałam dźwięk przychodzącego SMS-a. Wyjęłam telefon.

„Jutro balujemy u Janka, przyjdziesz?” – pisała moja przyjaciółka.

Westchnęłam.

– Co tam pisze ten twój Maks, że tak wzdychasz? – zaciekawiła się babcia.

Poczułam nagły przypływ bólu; cholera, kiedy wreszcie przestanę przeżywać to, że człowiek, któremu ufałam, tak ohydnie mnie oszukał?

– Nie, babciu, to nie Maks – powiedziałam z udawanym spokojem. – Rozstaliśmy się kilka tygodni temu. To Ala, moja przyjaciółka, zaprasza mnie na imprezę sylwestrową…

– Jaką imprezę?

– Trochę tańca, trochę jedzenia, może jakaś projekcja wideo, może karaoke, może gry planszowe.

– Dziwaczne – skrzywiła się babcia Krysia. – Kiedyś to były bale, a nie imprezy. Oczywiście najwspanialsze były przed wojną, ale i po wojnie można było przetańczyć cały karnawał w tym zrujnowanym mieście. Coś ci pokażę, Martusiu… Podaj mi tamtą drewnianą skrzyneczkę.

Z jej środka babcia wyjęła kilka pożółkłych kopert. Zajrzała do każdej, w końcu z jednej wyjęła złożoną na czworo stronę wydartą z gazety i podała mi ją. Na tytułowej stronie nieznanego mi tygodnika zamieszczono fotografię młodej, ciemnowłosej dziewczyny o radosnym uśmiechu, pędzącej na traktorze.

To ja – z dumą powiedziała babcia.

Bardzo się zdziwiłam, bo nikt wcześniej mi nie mówił, że babcia jeździła na traktorze.

Taką informację zapamiętałabym z pewnością

– Dziwisz się, ale to prawda. Byłam traktorzystką, choć nie pracowałam na polu. Po okupacji poszłam do pracy, bo ktoś musiał zarobić na matkę i młodsze rodzeństwo. Przyjęli mnie do zakładów Ursus i nawet nie wiem jak, ale zostałam przodownicą pracy. Przodownicą, to znaczy, że pracowałam wydajniej niż inni – wyjaśniła, widząc mój dziwny wyraz twarzy. – Potem zaproponowano mi kurs dla traktorzystek. To tak, jakbym trafiła do jakiegoś programu talentów. Mówię to, bo wiem, że ty nic nie rozumiesz z ówczesnych stosunków. Po swoim kursie sama prowadziłam kursy dla kobiet, udzielałam wywiadów, często fotografowano mnie i dzięki temu trafiłam na sylwestra do… Urzędu Rady Ministrów.

– Naprawdę? – zdziwiłam się.

– Naprawdę! To był mój pierwszy bal. Bawiłam się, jako przodownica pracy z premierem i jego żoną, słynną aktorką. Ależ to była elegancka dama! Nieomal bez makijażu, miała tylko podkreślone brwi i usta. W prostej czarnej sukni wyglądała jak księżniczka. Ja miałam kreację od krawcowej z ulicy Miedzianej, pani Stefanii. Doradziła mi, żeby uszyć skromną sukienkę. Pamiętam, jak mi powiedziała: „To nie czas na jedwabie…” . I miała rację. Wtedy stawiano na rządy ludu, więc nie tańczyliśmy ani tanga, ani walca, bo to muzyczne formy kapitalistyczne, tylko oberki, mazury, polki. Wirowałam jak szalona. Świetnie tańczył jeden górnik, choć trochę mu w mazurze przeszkadzała wysoka czapka z białym pióropuszem. I nawet myślałam, że coś tam między nami będzie, gdy ujrzałam skradającego się pod ścianą bladego młodzieńca. To był twój dziadek. Wymknął się z sali po angielsku. I choć zniknął mi z oczu, to ja jakoś straciłam ochotę na romanse z przedstawicielem przemysłu ciężkiego.

– Babciu, ale jak mogłaś być komunistyczną aktywistką, skoro twój ojciec miał szlacheckie pochodzenie? A może to nieprawda? – spytałam zupełnie zdezorientowana.

– Prawda. Ale co z tego? Traktorzystą był jeden z hrabiów polskich. Mój stryj został dyrektorem PGR, tyle że nie w swoim majątku. Tamta rzeczywistość była trochę bardziej skomplikowana, niż można dziś sądzić – perorowała babcia i aż nabrała rumieńców, tak ją wciągnęła opowieść o dawnych czasach.

Muszę przyznać, że i ja byłam nią zafascynowana. Ludzie władzy, aktywiści i wywijający obertasy komuniści w garniturach…

– Minęło kilka dni od tamtego sylwestra i znowu jako reprezentantka zakładu pracy zostałam wysłana na Bal Przodowników Pracy Socjalistycznej – ciągnęła staruszka. – Znowu oberki, polki, oranżada w butelkach z kapslami i czysta wódka pod proste jedzenie. Ochrona, czyli tajniacy z UB, dyskretnie wynosili pijanych przodowników na zaplecze i układali w korytarzu. Szalałam na parkiecie z mechanikiem, który złożył 30 patentów racjonalizatorskich, potem z dyrektorem departamentu z Ministerstwa Leśnictwa i z lekko utykającym oficerem, którego – jak mi zdradził – w Bieszczadach zdradziecko postrzelono w łydkę. Mówiono mu, że już nigdy nie zatańczy. Ale tańczył! I to jak! No a potem poprosił mnie do tańca Bernard, czyli twój dziadek. Na tle całego towarzystwa był niezwykle dystyngowany. Niemal nic nie mówił i już się bałam, że rozstaniemy się jako nieznajomi, gdy poprosił mnie o spotkanie. Umówiliśmy się w „Kopciuszku”.

Wiedziałam, gdzie to było

– To była kawiarnia w Alejach Jerozolimskich. Potem spotkaliśmy się w Łazienkach, później w parku Saskim. Po trzech tygodniach znajomości oświadczył mi się i ja go przyjęłam. To był koniec mojej kariery przodownicy. Zajęłam się domem i reprezentacją, albowiem twój dziadek piął się w karierze i trzeba było mu w tym pomagać.

– I na czym polegała ta „reprezentacja”, babciu? – roześmiałam się.

– Ano, chodziliśmy na rauty i wernisaże, na premiery teatralne i kinowe. No i oczywiście na bale i sylwestry. Bernard, mimo młodego wieku, był dyrektorem ekonomicznym w jednym z ministerstw. Partyjny, ja nigdy do partii nie wstąpiłam. Miał wielkie poważanie, konsultował wiele decyzji politycznych związanych z ekonomią, znał najważniejsze osoby w państwie. Byłam z niego dumna. Już w naszym pierwszym wspólnym karnawale wytańczyłam się za wszystkie czasy. Bal górników, hutników, przodowników, bal jedności narodowej, bal obrońców pokoju. Na ścianach hasła: „Naprzód do zwycięstwa”, a w sali tłum prący do bufetu. I nawet spotkałam mojego górnika z pierwszego balu. Gdy dowiedział się, że jestem z mężem, dyrektorem, to aż się zmarszczył ze wstrętu. „Towarzyszka się zdeklasowała” – powiedział i odwrócił się do mnie plecami. W jego oczach stałam się reakcjonistką.

Następne karnawały zawsze zaczynały się dla babci i dziadka sylwestrem… Dziadek został wiceministrem, więc nie mogło ich ominąć zaproszenie na bal na Politechnice Warszawskiej, a potem, już za Gomułki, w nowiutkim Domu Partii. Babcia opowiadała, że zaczęto grać lżejszą muzykę i ograniczono ilość wódki. Dziadek już się nie wymykał chyłkiem jak kiedyś… Wiedział, co może stracić. A babcia cieszyła się, że ma okazję poszaleć. W karnawale wychodzili na bale w zasadzie w każdą sobotę. Organizowały je też stowarzyszenia twórcze – dziennikarze, aktorzy, sportowcy.

Życie jak w Madrycie

– Potem nastały rządy Gierka – ciągnęła babcia. – Mniej bywaliśmy, bo wtedy twój dziadek został ambasadorem. Ale kilka razy bawiliśmy się w towarzystwie pierwszego sekretarza. Raz z nim nawet tańczyłam. Nie bardzo miło to wspominam, bo ja jestem malutka, a on taki wielki, nie pasowaliśmy do siebie. Ale ja się najbardziej cieszyłam, że przez te wszystkie lata Bernard polubił taniec, choć nie można powiedzieć, by się go nauczył. Wszystkie tańce uważał za tango, tylko nieco szybsze lub wolniejsze. To wszystko przeszłość, ale te wspomnienia… Młodość. A ty, kochanie, dlaczego ty nie chodzisz na bale? Dlaczego się tak niekobieco ubierasz? – nagle mnie zaatakowała.

– Ale babciu, jak możesz krytykować moje stroje, skoro ty byłaś traktorzystką. W balowej sukni siadałaś na ten traktor? – odparowałam.

– Moja droga, trzeba wiedzieć, co i kiedy – powiedziała z godnością babcia Krysia. – Na traktor wsiadało się w kombinezonie, tylko do zdjęcia wkładałam spódnicę, białą bluzkę i czerwony krawat ZMP. A po pracy nosiłam suknie szyte u krawcowej lub amerykańskie, kupowane na bazarze! Nawet kobiety murarki starały się ładnie wyglądać po godzinach. O tym nawet były piosenki – roześmiała się. – „Dziś rano twe ręce dziewczęce mieszały i wapno i piach. Wieczorem olśnienie w kwiecistej sukience, ładna jesteś jak, ładna jesteś jak… ach!” – zanuciła cieniutko.

Nagle poczułam, że jest mi bliska

Zobaczyłam ją przez moment jako młodą dziewczynę szalejąca w tańcu w kwiecistej sukience. Pod wpływem impulsu przytuliłam się do babci.

– Moja wnusia kochana – szepnęła wzruszona. – Mam coś dla ciebie! Wejdź na drabinę i z pawlacza ściągnij walizkę. Dostaniesz nagrodę.

Podarkiem okazała się cudowna suknia z błękitnej koronki, rozkloszowana z głębokim i szerokim, niemal spadającym z ramion dekoltem.

To moja suknia z karnawału z lat pięćdziesiątych. Weź ją, Martusiu, ale tylko pod warunkiem, że będziesz nosić. Twoja mama nie mogła, bo biedaczka wyrosła na za wysoką. Poszła w Bernarda, na szczęście ty, kruszyno, we mnie się wrodziłaś. Suknia będzie leżeć na tobie jak ulał! Jeśli masz kogoś zachwycić albo wyrównać porachunki, to tylko w niej. Czy ten Maks będzie na tej imprezie?

– Bardzo możliwe.

– To tym bardziej ją załóż i idź! Oko mu zbieleje i zrozumie, co stracił. 

I rzeczywiście pasuje doskonale. Włożyłam tę sukienkę i bawiłam się na sylwestrze u przyjaciół znakomicie. Przez moment nawet na przyjęcie wpadł Maks, który na mój widok stanął jak wryty. Na szczęście w tym momencie dotarło do mnie, że on już nic dla mnie nie znaczy. Zignorowałam go, a on poszedł jak zmyty. Potem był roztańczony karnawał 2014, w kolejne też mam zamiar dobrze się bawić. Bo co niby będę kiedyś opowiadać swoim wnukom? Że w karnawale grałam w chińczyka? 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA