„Naprawiałem jej rury, a ona gotowała mi obiady. Dopełnialiśmy się w każdym calu. A mówią, że na starość nie ma miłości”

Zakochana para fot. Adobe Stock, rh2010
„Nie mogę powiedzieć, żebym się zakochał w Sławce albo pałał do niej namiętnością, ale może to i nie taki głupi pomysł, żeby spędzić resztę życia z kimś, kogo się ceni, szanuje i po prostu lubi? Myślę, że w końcu ją o to zapytam. Może nawet z pierścionkiem w dłoni”.
/ 10.06.2022 09:30
Zakochana para fot. Adobe Stock, rh2010

Znowu nie było nic ciekawego w telewizji. Zmieniałem kanały od dziesięciu minut i nie mogłem się zdecydować, co oglądać. Dlatego nawet się ucieszyłem, że ktoś zadzwonił do drzwi.

Zaczęło się od zaworu...

– Dobry wieczór, sąsiedzie. Nie przeszkadzam? – usłyszałem.

Na progu stała nowa sąsiadka z pierwszego piętra. Widziałem ją już kilka razy, ładnie się odkłaniała, ale nie udało mi się dotąd wciągnąć jej w pogawędkę.

– Nie, zupełnie – zaprzeczyłem. – Proszę wejść. Pani u nas mieszka od niedawna, prawda?

– Tak. Miesiąc temu córka mi tu kupiła mieszkanie. Jestem Sława – wyciągnęła do mnie rękę.

Także się przedstawiłem i zapytałem, czy nie napije się herbaty. Ale ona miała do mnie sprawę i chciała to szybko załatwić. Wszyscy w klatce wiedzieli, że przed emeryturą byłem hydraulikiem. Nawet nasza dozorczyni nieraz wolała poprosić mnie o zakręcenie wody w pionie czy szybką interwencję, niż czekać, aż przyślą fachowca ze spółdzielni.

Oczywiście kiedy pani Sława się wprowadziła, ktoś musiał jej powiedzieć, że pod osiemnastką mieszka facet od rur. No i kiedy puścił jej zawór w łazience, przybiegła prosto do mnie.

Co mi szkodzi pomóc…

– Zajrzałby pan do mnie? – poprosiła. – Jest sobota wieczór, nawet jakby spółdzielnia kogoś do mnie przysłała, to przecież przyjdzie dopiero w poniedziałek, a mi woda cieknie pod umywalką. Miskę muszę podstawiać, a w nocy jak pójdę spać, to…

– Jasne, chodźmy! – powiedziałem od razu. Nie było na co czekać.

Wymieniłem uszczelkę w zaworze od ręki. Sąsiadka spytała, ile ma mi zapłacić, ale ja tylko machnąłem ręką, że to drobiazg i naprawdę nie ma o czym mówić.

– I ten wężyk lepiej niech pani też wymieni – poradziłem jej. – Poprzedni właściciele to chyba z dziesięć lat go nie wymieniali.

Następnego dnia pani Sława znowu do mnie zapukała. Przyniosła dwa rodzaje ciasta piętrzące się na talerzyku. Nie chciałem jej robić przykrości, ale jestem cukrzykiem i na takie słodkości wolno mi tylko patrzeć…

– Ojej…  – zmartwiła się. – To jak ja się panu odwdzięczę?

Powiedziałem, że wcale nie musi, ale może mnie zaprosić na dobrą kawę. Kawę mogłem pić, a w towarzystwie to wiadomo, że wszystko smakuje lepiej. Gdy sąsiadka to usłyszała, twarz jej się rozjaśniła i już byliśmy umówieni na poranek następnego dnia.

Dawno się tak nie nagadałem

Poszedłem do niej z wężykiem hydraulicznym. Dla mnie to pięć minut roboty, a jakby jej uszczelnienie trzasnęło, toby zalała tę wredną babę z parteru i dopiero by miała kłopoty. Powiedziałem to pani Sławie, a ona chciała dowiedzieć się więcej o wrednej babie. Na plotkach o sąsiadach zszedł nam cały poranek.

Kiedy wychodziłem, jakoś tak niefortunnie zahaczyłem o jej płaszcz wiszący przy drzwiach, że spadł. Razem z wieszakiem.

– On się kiwał już wtedy, jak się tu wprowadziłam – powiedziała szybko sąsiadka.

– Nic się nie stało.

Ale dla mnie się stało: zepsułem jej wieszak. Dlatego zjawiłem się u niej tego samego dnia z wiertarką i kompletem nowych haczyków na ścianę. Kiedy skończyłem, sąsiadka znowu usiłowała jakoś mi to wynagrodzić.

– Wie pani co? – zastanowiłem się. Rozumiałem, że jest skrępowana przyjmowaniem po raz trzeci pomocy od obcego mężczyzny. – Ciast nie jadam, ale przyznam, że kucharz ze mnie żaden, a z tymi przepisami od mojej diabetolożki to ciężka sprawa. Jeśli pani ma ochotę ugotować coś dla starego dziada i w dodatku diabetyka, to ja bym się chętnie wprosił na obiad.

Sąsiadka rozpromieniła się na tę myśl

Od śmierci mojej Mireczki nikt dla mnie nie gotował, mało tego, przez te osiem lat może parę razy jadłem posiłek w towarzystwie. Wizja dobrego obiadu u sąsiadki naprawdę mnie cieszyła. Właśnie podczas tego obiadu sporo się o niej dowiedziałem.

Była rozwiedziona od dwudziestu jeden lat, wyliczyłem sobie, że musi być jakieś dziesięć lat młodsza ode mnie, może nawet mniej. Miała tylko jedną córkę, to właśnie ona przejęła jej duże mieszkanie blisko parku, a matce kupiła to w moim bloku.

Opowiedziałem jej też o sobie, o stracie żony i o tym, że żadne z trójki moich dzieci mnie nie odwiedza. Ale że nie lubię się nad sobą użalać, szybko przeszedłem do weselszych tematów.

Pokazałem jej na przykład okna mieszkania w bloku naprzeciwko, gdzie lubił się pokazywać nago pewien pan, i opowiedziałem, jak mój ulubiony półdziki kocur mieszkający w piwnicy pogonił kiedyś obszczekującego go dobermana.

Podobał mi się śmiech Sławy, był taki naturalny. W ogóle ją polubiłem, aż sam byłem tym zdziwiony, bo nie jestem specjalnie towarzyski. Nim od niej wyszedłem, rozejrzałem się, co by tam jeszcze naprawić.

W oczy rzuciły mi się rozchybotany stół i niedomykające się drzwi do łazienki. Do tego w rogu dużego pokoju brakowało kilku klepek parkietu, niby drobiazg, ale warto to było poprawić.

Od słowa do słowa zaproponowałem sąsiadce swoje usługi złotej rączki w zamian za kolejne obiady. Bardzo się ucieszyła, bo jeszcze miała do zawieszenia karnisz i dwie półki.

– To może ja panu nie tylko coś ugotuję, ale i poprasuję? – zaproponowała Sława.

Z ulgą oddałem jej więc władzę nad żelazkiem. Potem, kiedy wpadła do mnie z bezcukrowymi ciasteczkami, zauważyła, że zasłonom przydałoby się pranie, i wyszła już z nimi pod pachą.

Teraz wspólnie gotujemy

Od jej pierwszej wizyty u mnie minęło dobrych parę miesięcy. Jesteśmy już na „ty” i spędzamy z sobą sporo czasu.

Naprawiłem w jej mieszkaniu wszystko, co było do naprawienia, ona wyprała mi firanki i zamówiła czyszczenie kanapy oraz foteli, a jak przyszła wiosna, to pomyła wszystkie okna. Tylko obiadów już mi nie gotuje. Bo gotujemy je razem! Okazało się, że to całkiem przyjemny sposób spędzania czasu we dwoje.

Gdyby kto pytał, to nie mamy żadnego romansu ani nie ugodziła nas strzała Amora, jak to mówią. Jesteśmy po prostu dobrymi sąsiadami, którzy sobie pomagają. Właściwie to myślę o Sławce jako o mojej przyjaciółce.

A czy kiedyś zdecydujemy się przestać biegać w tę i z powrotem po piętrach i zamieszkać razem? Czas pokaże. 

Nie mogę powiedzieć, żebym się zakochał w Sławce albo pałał do niej namiętnością, ale może to i nie taki głupi pomysł, żeby spędzić resztę życia z kimś, kogo się ceni, szanuje i po prostu lubi?

Myślę, że w końcu ją o to zapytam. Może nawet z pierścionkiem w dłoni…

Czytaj także:
„20 lat żyłam w kieracie z gburowatym mężem. Mam dość upokorzeń, straconych marzeń i wyzwisk. Radź sobie chłopie sam”
„Prowadziłam podwójne życie ze szwagrem i wychowywałam jego dziecko. Nawet w obliczu śmierci siostry, wygrało pożądanie”
„Przeżyłam namiętną przygodę z sanatoryjnym donżuanem i niczego nie żałuję. Sprawił, że znów czułam się jak małolata”

Redakcja poleca

REKLAMA