Moje dzieci mówią, że byłam złą matką, co rusz wywlekają szczegóły, o których ja dawno zapomniałam.
– Pamiętam, jak nawrzeszczałaś na mnie za tróję z chemii – wyzłośliwia się moja córka. – A sama pojęcia nie masz o kwasach i zasadach! Czepiałaś się, jakbyś była Skłodowska-Curie!
– A ja musiałem tygodniami błagać o piłkę do kosza! – mój syn chętnie dołącza do tych oskarżeń. – Wszyscy kumple już mieli, niektórzy nawet spaldingi albo nike, a ja ciągle prosiłem i prosiłem… Uparłaś się, że nie.
– Miałeś trzy jedynki na semestr – tłumaczę. – Za co cię miałam nagradzać?
Moja przyjaciółka staje po mojej stronie. Mówi, że w ogóle nie powinnam się przed dziećmi tłumaczyć.
– Żyły sobie dla nich wypruwałaś, własnego życia nie miałaś i jeszcze źle?!
Ano źle! Lidka i Zbyszek mają pretensje o wszystko. Głównie jednak o to, co sami zawalili albo zmarnotrawili. Twierdzą, że ich źle wychowałam, dlatego inni lepiej się w życiu ustawili.
– Popodcinałaś nam skrzydła – twierdzą. – Kontrolowałaś, nie nauczyłaś samodzielności, zawsze trzymałaś krótko za uzdę, dlatego oboje jesteśmy tacy nieśmiali i łatwo nami sterować.
Oboje dorośli, dawno na swoim
Często mnie odwiedzają, ale nie tęsknię specjalnie do tych spotkań. Są ze mnie wiecznie niezadowoleni.
– Po co ci to? – krytykują każdy mój zakup, choć nie dają na nic ani grosza.
– Czajnik elektryczny to pożeracz prądu. Potem narzekasz, że masz duże rachunki!
– Przecież gaz też nie jest tani – argumentuję. – A w czajniku woda się szybko gotuje! Poza tym to prezent…
– Niepraktyczny – ocenia syn. – W twoim wieku należy myśleć racjonalnie.
Mój wiek to także temat ich ciągłego narzekania. Z jednej strony chcą, żebym była młoda, zdrowa i silna, bo wtedy nie muszą się o mnie martwić. Z drugiej – chętnie widzieliby we mnie staruszkę, która siedzi w kącie i nie przeszkadza.
– Chciałabym zobaczyć Barcelonę… – marzę głośno. – Katedra Gaudiego to podobno takie cudo!
– Gdzie z twoim ciśnieniem?! – protestuje córka. – Tam strasznie gorąco. Pooglądaj sobie pocztówki albo albumy. Zresztą w telewizji też to często pokazują.
Nowy weterynarz bardzo mi się podobał
Więc zaczynam z innej beczki:
– Postaram się o sanatorium – planuję. – Takie na schorzenia kostne, kręgosłup i stawy, bo zaczęły mi dokuczać. Zajmiecie się wtedy kotem?
– Ja na pewno nie! – mój syn kategorycznie odmawia. – Ten twój kocur mnie nie lubi. Poza tym wiesz, jak nieregularnie bywam w domu. Nie dam rady.
– Ja też raczej nie będę mogła – córka robi zmartwioną minę. – Mój pies na widok Kazika dostaje konwulsji ze złości! Zorganizuj to jakoś inaczej.
Milczy chwilę i dodaje:
– A tak w ogóle, po co ci sanatorium? Jesteś na chodzie, po co kwękasz?
Kot jest trzykolorowy, szary, beżowy i rudy. Trójkątny pyszczek wygląda jak wiecznie umazany śmietanką, którą Kazik bardzo lubi. Ma piękne zielone oczy, które mruży na widok moich dzieci. Kocha je, ale czasami kręci łepkiem i prycha niezadowolony, kiedy mnie pouczają i marudzą. Jest zazdrosny; natychmiast wskakuje na swój fotel, kiedy tylko zobaczy w drzwiach któreś z nich.
– Kazik, spadaj – na taką komendę obraża się natychmiast; wygina grzbiet w pałąk, koniuszek ogona porusza mu się szybko i nerwowo, w końcu zeskakuje lekko i na sztywnych łapkach idzie do łazienki. Nie chce stamtąd wyjść, dopóki dzieci są u mnie.
– On tu rządzi! – Lidka uważa, że kot jest rozpaskudzony ponad miarę. – Jak można tak zdemoralizować zwierzę?
Problem Kazika pojawia się zawsze, kiedy muszę gdzieś wyjechać. Nie powinnam prosić o pomoc sąsiadów ani znajomych, bo przecież mam dwoje dzieci mieszkających w tym samym mieście. Niestety, zwykle słyszę: „Radź sobie jakoś… My nie możemy!”. Bez Kazika moje życie nie nabrałoby kolorów. Dnie nadal ciurkałyby jak woda w niedokręconym kranie, mijając niezauważalnie i byle jak. Ten kocurek wygrał dla mnie los na loterii! Od kilku dni był osowiały, marnie jadł, przestał lśnić, już nie wyglądał, jakby ktoś go pociągnął lakierem. Coś mu było…
W sąsiednim pawilonie otworzyli nową lecznicę weterynaryjną. Postanowiłam sprawdzić, czy faktycznie jest tak dobrze wyposażona i przyjazna zwierzakom, jak głosiła reklama wisząca na ścianie. W poczekalni było pusto. Mój Kazik, jak zwykle w czerwonym puszorku, wszedł pewnie i bez protestów. Przez uchylone drzwi gabinetu zajrzał do środka, a ja usłyszałam miły, męski głos:
– Witaj. kocie! Super wyglądasz w tym ubranku. Założę się, że przyprowadziła cię jakaś pani!
– Skąd pan doktor wie? – zapytałam, wchodząc za kotem.
– Mężczyzna miałby koszyk albo torbę – odpowiedział weterynarz. – Czerwone szeleczki wybierają kochające panie. Jak widać, nie pomyliłem się.
Był wysoki, siwy, miał wąsy i brwi zrośnięte w jedną kreskę. Poruszał się sprężyście, jak młody mężczyzna, chociaż na pewno młody już nie był. Od razu mi się bardzo spodobał! Był inny niż poprzedni lekarz Kazika, bo nie zaczął od wprowadzenia danych do komputera, tylko od wywiadu i badania. Kot poddawał mu się wyjątkowo spokojnie, chociaż uprzedzałam, że zdarza mu się protestować u weterynarza.
– Nic dziwnego – stwierdził pan doktor. – Kto lubi, kiedy mu się wkłada termometr w sekretne miejsce? A on wygląda na faceta o zdecydowanym charakterze!
Na szczęście dolegliwość Kazika nie była trudna do wyleczenia. Po tygodniu kot śmigał po półkach i karniszach jak za najzdrowszych czasów. Cieszyłam się, ale żałowałam, że nie mam pretekstu do wizyty u pana doktora. Od lat żaden mężczyzna nie zrobił na mnie takiego wrażenia!
To moje mieszkanie, zrobię z nim, co zechcę
Mój ostatni związek wypalił się przed rokiem… Właściwie ognia w nim nigdy nie było, tylko mały płomyk rozdmuchiwany przeze mnie od czasu do czasu. Mirosław był chłodny i zamknięty w sobie, seks z nim przypominał gimnastykę korekcyjną dla seniorów: „Teraz nóżki w górę, rączki do boku, przewracamy się na plecki, na boczek, podnosimy się, skłonik, odpoczynek…”.
Chodziłam kiedyś na takie zajęcia. Prowadząca zdrabniała każde słowo, najwyraźniej uznając nas za niezbyt rozgarniętych. Panie od pięćdziesiątki w górę próbowały sobie przypomnieć, że ich ciała i kości jeszcze niedawno były elastyczne i młode. Rozmaicie to im wychodziło. Mirek też zdrabniał. „Daj rączkę, Antosiu – mówił. – Pomasuj mi plecki. Tylko tego dziś potrzebuję!”.
Ja potrzebowałam duuużo więcej, ale było mi głupio o tym mówić tak otwarcie. Czasami łasiłam się jak Kazik oczekujący pieszczot, jednak Mirosław mnie gasił: „No, no, staruszko, czego ci się zachciewa? Oszczędzaj siły i energię”. Za tę „staruszkę” go znienawidziłam.
– Po co mam oszczędzać cokolwiek? – pytałam wściekła. – Dla robali?
W końcu zrezygnowałam z tego żebrania o czułość oraz z Mirosława, który, o ile wiem, żyje samotnie i z każdej emerytury odkłada na grobowiec. Brrr – zimno mi się robi, kiedy pomyślę, że na całą wieczność zapakowałby tam także mnie! Teraz więc, taka zmarznięta i wyposzczona, zaczęłam marzyć o doktorze, jego szerokich ramionach, wesołych oczach i całej, bardzo przystojnej reszcie… Nie lubię wąsów, ale u niego nawet to mi się podobało!
Dzieci szybko zauważyły jakąś zmianę
– Robiłaś coś z włosami? – zapytała córka, mrużąc oczy.
– Byłam u fryzjera – odpowiedziałam.
– Zawsze cię strzygła ciotka Jagoda… Co się stało, że poleciałaś do salonu? Nie szkoda ci kasy?
– Może chciałam się komuś podobać? – zaryzykowałam. – A kasa jest moja!
Pierwszy raz tak się postawiłam. Musiała się chyba poskarżyć bratu, bo szybko przyjechał na przeszpiegi. Bez wstępów oznajmił, że gdyby mi coś głupiego przyszło do głowy, to on przypomina, że mieszkanie powinno być przepisane na nich.
– Mamo, teraz taki świat, że różne żule polują na starsze panie – wyjaśnił. – Twoja chałupa to łakomy kąsek, mam nadzieję, że nie przyjdzie ci do głowy kogoś tu wpuścić i zameldować!
Mój ukochany synuś miał w nosie, że może czuję się samotna, może chciałabym mieć kogoś bliskiego, może tęsknię za uczuciem, przyjaźnią, nawet miłością? Dla niego byłam najemcą i lokatorem ICH mieszkania! Płaciłam regularnie czynsz, dbałam o czystość, wykonywałam drobne naprawy, jednym słowem – sprawdzałam się idealnie! Teraz się wystraszyli, że wcisnę obcego ptaszka do gniazdka, które uważali za swoje! Tymczasem ani im, ani mnie nie zaświtało, że będą się koło mnie uwijać dwa ptaszki: jeden nowy, drugi z odzysku!
Tak już jest, że kiedy dookoła uczuciowa posucha, to ze świecą szukasz faceta, a jak się jeden pojawi, zaraz jest i drugi… Prawie już zapomniałam o Mirosławie, a tu, masz babo placek! Odwiedził mnie z bukietem czerwonych róż i bombonierą.
– Co tak szastasz pieniędzmi? – roześmiałam się. – Kamieniarz spuścił z ceny?
– Daj spokój – poprosił pokornie. – Byłem idiotą. Miałaś rację, że mnie pogoniłaś. Dopiero potem zacząłem myśleć.
– I co wymyśliłeś?
– Koniec z głupotami. Sprzedałem plac i pomnik. Mam zamiar żyć!
– Super. Ale mnie nic do tego!
– Mylisz się. Chcę żyć z tobą. Jeździć po Polsce, może za granicę? Kupię nowe auto. Zapraszam cię na wycieczkę.
Faktycznie wyglądał jak odmieniony. Wyprostował się jakoś, poweselał, odmłodniał. Ale nadal, w porównaniu z doktorem, był trochę z przeceny. Tylko Kazik za nim przepadał. Nie mogłam zrozumieć tej ich komitywy, ale kiedy tylko Mirosław się pojawiał, mój kot wariował ze szczęścia. Tarzał się przed nim z łapami do góry, mruczał i piszczał.
– Nacierasz się kocimiętką? – pytałam. – On się nigdy do nikogo tak nie czuli!
– Niczym się nie nacieram!
Kiedyś złośliwie zapytałam:
– Chyba też powinnam jak Kazik? Kręgosłup do dywanu i kończyny w górze? Może byś mnie wtedy zauważył?
Obraził się. Poczucie humoru Mirosław też miał poniżej normy!
No idiotka ze mnie, durna romantyczka!
Na odczepnego zgodziłam się jechać z nim na leśny piknik.
– Sam wszystko przygotuję! – obiecał. – Niczym się nie przejmuj.
Byłam pewna, że zabierze stary kocyk, butelkę mineralnej i jajka na twardo. Wprawdzie zapowiadał, że się zmienił, ale o rozrzutność go nie podejrzewałam! W międzyczasie zadzwoniłam do lecznicy z pytaniem o środek na kleszcze.
– Proszę przyjść – usłyszałam od weterynarza. – Coś wybierzemy.
– O której? Nie chciałabym przeszkadzać, a mam jeszcze kilka pytań…
– Najlepiej przed końcem pracy. Będę miał dla pani więcej czasu.
Chciało mi się śpiewać! Wystrojona, wypachniona, dyskretnie umalowana wyszłam z domu godzinę wcześniej. Było po deszczu, lecz słońce już świeciło i w powietrzu wisiało parne gorąco. Kałuże szybko wysychały, niestety, nie na tyle szybko, żeby jakiś podły wariat nie ochlapał mnie czarną mazią od włosów po czubki nowych butów!
Nawet się nie obejrzał! Stałam przy krawężniku, umazana błockiem i bliska płaczu. Co mogłam zrobić? Tylko gnać do domu, żeby się przebrać! Mieszkam na siódmym piętrze…
Na jednej windzie, od dwóch dni wisiała kartka: „dźwig nieczynny”. Przycisnęłam guzik drugiej. Cisza, żadnego odgłosu, zgrzytania, szumu, nic.
Odczekałam parę minut. Wreszcie powlokłam się na górę, pewna, że winda stoi gdzieś otwarta, czekając, aż lokator, który ją zblokował, zechce pojechać na dół. Zlokalizowałam ją dopiero na szóstym! Byłam spocona, zdyszana, wykończona… Został mi kwadrans do zamknięcia lecznicy. Ale dałam radę!
Trzy minuty po siedemnastej zbliżałam się do białego, niskiego budynku, pewna, że doktor na mnie czeka. Przecież się umówiliśmy! Nie czekał…
Akurat wychodził z jakąś superbabką uwieszoną na jego ramieniu. Była prawie młoda, bardzo ładna, smukła, elegancka, roześmiana i szczęśliwa. Weterynarz nie widział poza nią nikogo ani niczego. Gdyby widział, musiałby mnie zauważyć, bo stałam jak słup zaledwie kilka kroków dalej! Prawie się o mnie otarli…
Usłyszałam jego czuły głos: „Teraz, kochanie, do mnie czy do ciebie?”. I jej odpowiedź: „Wszystko jedno, byle szybko”. Co ja sobie uroiłam po paru spotkaniach w sprawie chorego kota? Był miły i uprzejmy, a ja wyobraziłam sobie, że to coś więcej! O mało nie zrobiłam z siebie jeszcze większej kretynki! Moje dzieci mają rację – wymyślam głupoty i biorę je poważnie. Czas z tym skończyć! Następnego dnia obudziłam się z bólem głowy. Zadzwoniłam do Mirosława, żeby powiedzieć, że nigdzie nie jadę.
– Czemu? Pogoda cudna, odpoczniesz, zrelaksujesz się… Proszę, nie odmawiaj. Zaraz po ciebie przyjeżdżam.
Ciekawe, co tak odmieniło Mirosława
Otworzyłam w rozsypce. Było mi wszystko jedno, jak wyglądam.
– Mam zły humor – oznajmiłam. – Zepsuję ci cały dzień!
– Moje zmartwienie. Poza tym lubię cię w każdym humorze. I wyglądasz ślicznie w tej nowej fryzurze!
Tak mną zakręcił, że po paru minutach byłam gotowa. A kiedy usiadłam obok Mirosława w jego nowym aucie, poczułam, że jestem na swoim miejscu. Jakby dla mnie je zrobiono! To był dopiero początek niespodzianek… Na leśnej polanie, pod sosnami, wśród zielonych traw, z widokiem szmaragdowej rzeczki przepływającej niedaleko, na nowo poznawałam mojego Mirosława!
Przygotował prawdziwą ucztę. Były dwie owocowe i dwie jarzynowe sałatki, dobra wędlina, termos pysznej herbaty, aromatyczna kawa w drugim termosie i… schłodzony szampan z podróżnej lodówki. Siedzieliśmy na wygodnych krzesełkach turystycznych, a później przenieśliśmy się na miękki pled. Dopiero tam naprawdę i ostatecznie się przekonałam, jak bardzo zmienił się Mirosław!
– Co w ciebie wstąpiło? – zapytałam zdyszana. – Jesteś jak młody bóg!
– Dopiero niedawno do mnie dotarło, ile czasu zmarnowaliśmy – odpowiedział.
– My?
– Pewnie! Obiecuję, skarbie, nie pożałujesz, że dałaś mi kolejną szansę.
– A dałam?
– Dałaś, dałaś – znowu mnie mocno przytulił. – Będziesz ze mną szczęśliwa. Postaram się o to.
– Tylko co moje dzieci powiedzą?
– Będziesz je pytała o zgodę?
– Tobie na tym nie zależy, żeby się zgodziły? – zdziwiłam się troszkę.
– Szczerze mówiąc – nie zależy! Najważniejsze, że kot mnie akceptuje. Jeżeli Kazik się zgodzi, to wszystko się jak najlepiej poukłada! A zgodzi się, jestem tego pewny! No, daj buziaka…
Czytaj także:
„Mam ponad 50 lat, a zakochałam się na wakacjach jak nastolatka! Czy to w ogóle wypada w tym wieku?”
„Zakochałem się w dziewczynie poznanej na plaży. Robiłem wszystko, żeby się z nią umówić, ale ona skrywała tajemnicę"
„Zakochaliśmy się w sobie, rozmawiając o… swoich małżonkach. Miłość przyszła zupełnie znienacka i to na emeryturze”