Przez całe życie mamy go za mało, aż do emerytury. Potem ponoć zaczynamy nagle mieć tyle czasu, że nie wiadomo, co z nim robić… Tak było i ze mną, chociaż do emerytury jeszcze nie dobiegłam. Poszłam do pracy w wieku dziewiętnastu lat, na cały etat w fabryce dywanów. Kiedy miałam dwadzieścia jeden, poznałam Jakuba. Musiałam więc wygospodarować czas na randki, potem przygotowania do ślubu, a dwa lata później na zajmowanie się naszym synkiem, Łukaszem.
Rzuć tego pasożyta
Nie mogłam sobie pozwolić na urlop macierzyński, bo Jakub nie uważał, by utrzymywanie rodziny było jego obowiązkiem. Szłam więc codziennie do pracy na pierwszą albo drugą zmianę, a w tym czasie Łukaszkiem opiekowała się moja siostra, która sama miała już troje dzieci. Nie płaciłam jej oczywiście, bo i z czego, ale przecież trzeba się było jakoś rewanżować. Zostawałam więc z jej dziećmi w niektóre wieczory, niedziele i wtedy, kiedy razem z mężem jeździli gdzieś tylko we dwoje. Gdy ktoś mnie pytał, co lubię robić w wolnym czasie, nie rozumiałam pytania. Jaki „wolny czas”, skoro spałam nie więcej niż pięć godzin na dobę i miesiącami nie miałam kiedy ufarbować odrostów, a nieraz i obciąć paznokci…
Jakub pił coraz więcej, pracował może miesiąc, góra dwa w ciągu roku. Nie pamiętam, żeby choć raz dał mi pieniądze na zakupy albo czynsz. Potrzeby Łukasza też rosły z wiekiem, więc wzięłam dodatkową pracę. Umiałam ładnie szyć, więc po nocach skracałam znajomym spodnie i spódnice, wszywałam suwaki i zwężałam sukienki. Nie było z tego wiele grosza, ale przecież inaczej w ogóle nie dałabym rady utrzymać siebie, Łukasza i, niestety, Jakuba.
– Powinnaś rzucić tego pasożyta – powtarzały mi mama z siostrą. – On cię wykorzystuje!
– Myślicie, że nie próbowałam? – wzdychałam z rezygnacją. – Ale zawsze, kiedy mówię, że mam dość i chcę rozwodu, on mi przynosi kwiaty, przeprasza i obiecuje, że znajdzie pracę i będę żyła jak księżniczka…
Syn miał w pewnym sensie rację
W końcu jednak Jakub sam odszedł. Ponoć do innej, takiej, co zarabiała więcej niż ja i kupiła mu samochód. Co w nim widziała, to ja nie wiem. Ale w sumie nie wiem też, dlaczego ja utrzymywałam go latami, zaharowując się niczym niewolnica. W każdym razie po rozwodzie zaczęłam mieć trochę więcej pieniędzy i nawet jakby czasu, bo odeszło mi sprzątanie po mężu i wożenie go do teściowej. Chciałam te chwile spędzać z synem, nadrobić to, co straciliśmy przez te wszystkie lata, kiedy pracowałam na dwa etaty.
– Mama, sorry, ale ja już się umówiłem z chłopakami na deskę – słyszałam jednak od mojego nastolatka.
– A w przyszłą sobotę? – próbowałam. – Moglibyśmy gdzieś na rowerach pojechać…
– Mamo, no nie bardzo… Idę do kina z Aśką.
No tak, mój syn miał już piętnaście lat, masę kolegów i pierwszą dziewczynę. Byłam niemądra, oczekując, że będzie chciał spędzić całą sobotę z matką. Było mi przykro, bo przecież przez całe życie nic innego nie robiłam, tylko pracowałam, żeby syn miał wszystko, co mu potrzebne, żeby był nakarmiony i mieszkał w czystym domu. Nie miałam hobby, nie zajmowałam się sobą. Liczyła się tylko rodzina i zdobywanie środków na jej utrzymanie. A gdy już mogłam wykroić z tygodnia kilka wolnych godzin, okazało się, że nie mam z kim ich spędzać…
Zanim Łukasz dorósł, wiele razy próbowałam organizować coś razem z nim. Zgadzał się rzadko, a jeśli już, to z taką miną, jakby wypełniał ciężki obowiązek.
– Mamo, ale ja nie chcę z tobą jechać nad morze – powiedział mi w roku swoich siedemnastych urodzin. – Czemu ty właściwie nie masz jakichś znajomych? No wiesz, ja mam swoje środowisko, a ty powinnaś mieć swoje. Może się zapisz do jakiegoś klubu seniora czy coś?
Klubu seniora?! Miałam wtedy ledwie czterdzieści lat! Kobiety w moim wieku chodziły na fitness i tańce latynoamerykańskie, jeździły samotnie po świecie i startowały w maratonach!
Powiedziałam to Łukaszowi, a ten tylko wzruszył ramionami ze słowami:
– No widzisz. To ty też powinnaś sobie znaleźć hobby albo zacząć uprawiać sport. A ty nic, tylko chcesz, żebym ja z tobą siedział albo gdzieś jeździł.
Płakałam po tej rozmowie. Zrozumiałam, że syn miał w pewnym sensie rację. Był prawie dorosłym mężczyzną, miał dziesiątki zainteresowań, spotykał się z kolejnymi dziewczynami, chciał jeździć na koncerty i chodzić po Bieszczadach z przyjaciółmi. A ja byłam tylko smutną, samotną kobietą, która zmarnowała młodość na pracę i obowiązki, a teraz nie umiała sobie radzić z wejściem w wiek dojrzały.
Ile przy tym miałyśmy frajdy!
Łukasz wyprowadził się po dwudziestych urodzinach. Zamieszkał z dziewczyną, studiował zaocznie, jednocześnie pracując w firmie jej wuja. Jednym słowem, dobrze sobie radził i nie potrzebował już mojej pomocy. Ale ja potrzebowałam jego!
– Łukaszku, może byście z Moniką przyszli w niedzielę na obiad? – namawiałam.
– Mamo, przecież dopiero co byliśmy u ciebie na święta…
No tak, ale Wielkanoc była w marcu, a obecnie był maj. Jadłam więc niedzielne obiady sama, doprawiając rosół łzami żalu nad samą sobą. Do syna dzwoniłam coraz rzadziej, bo bałam się, że znowu mnie obsztorcuje. Ciągle sarkał, że nie mam znajomych, wysyłał mnie na kursy komputerowe, basen i nawet jogę.
– Joga? A po co?
– Taka gimnastyka, mamo – tłumaczył zniecierpliwiony. – Poćwiczysz trochę, a przy okazji poznasz ludzi. Może wyjedziesz z nimi na wakacje, czy coś. Kupię ci karnet, dobrze?
Przyjęłam ten karnet, ale nie korzystałam z niego przez pierwszy miesiąc. Bałam się nieznanej mi jogi. W końcu odkryłam, że oprócz tej aktywności, w klubie są jeszcze zajęcia taneczne. Zapisałam się na salsę solo. I nagle okazało się, że mam hobby! Uwielbiałam salsę! Szybko zaprzyjaźniłam się z paniami z grupy, takimi w moim wieku i starszymi. Młodszych było tylko kilka. Nasza instruktorka, żywiołowa, przesympatyczna dziewczyna, zapowiedziała, że przygotuje nas do występu.
– Zrobimy prosty, ale efektowny układ – powiedziała – i wystąpimy na Dniach Gminy.
Treningi zaczęły więc pochłaniać mi prawie cały wolny czas. Do tego musiałam zająć się razem z dziewczynami szyciem kostiumów na pokaz. Ile my przy tym miałyśmy frajdy!
– Te falbanki doszyjemy górą do bluzek i dołem, żeby wyglądały jak spódniczki! – entuzjazmowałyśmy się. – Czerwone czy lepiej pomarańczowe? Jak sądzicie, dziewczyny?
Oczywiście zaprosiłam na nasz występ Łukasza i Monikę. Nie przyszli, nie mieli czasu… Przestałam się tym jednak przejmować. Również tym, że na Dzień Matki syn przesłał mi gigantyczny bukiet kwiatów, ale nie pofatygował się, żeby osobiście mi go wręczyć. Na imieniny dostałam od niego drogą broszkę, ale zostawił ją niemal w biegu, po drodze do pracy. Kiedy z kolei ja chciałam przyjechać do niego z prezentem z okazji jego urodzin, przyjął mnie w drzwiach, bo wychodzili z Moniką do klubu, gdzie ona wyprawiała mu imprezę. „Tylko dla naszych młodych znajomych, mamo, kiepsko byś się tam czuła”. Powiedziałam sobie „okej”, jak to mówią młodzi. Oni mają swoje życie, a ja swoje. I swoje koleżanki.
Byłam zajęta swoim nowym życiem
– Dziewczyny, na weekend zapraszam was do mnie na działkę. Będziemy grillować, opalać się topless i lenić się za wszystkie czasy – zaproponowała jedna z nich.
Grill i leniuchowanie było, ale opalania topless już nie, bo w ostatniej chwili przyłączyli się do nas panowie. Czyjś mąż, sąsiad, brat… Jacek akurat był kolegą męża gospodyni. I zapalonym rowerzystą. Zgadaliśmy się, że i ja lubię wycieczki na dwóch kółkach, ale boję się sama jeździć po lesie.
– Jedźmy razem – zaproponował. – Mam lornetkę i wiem, gdzie przychodzą sarny.
I tak się jakoś złożyło, że przestałam mieć wolny czas. Ciągle biegałam na zajęcia, spotykałam się z dziewczynami, no i oczywiście z Jackiem. Jeździliśmy na wycieczki, a kiedy przyszła zima, nadrabialiśmy zaległości filmowe, siedząc na mojej kanapie albo chodziliśmy razem na spacery z aparatem fotograficznym. I wtedy Monika zaszła w ciążę.
Bardzo się ucieszyłam, zaproponowałam oczywiście pomoc w organizacji ślubu, ale usłyszałam, że młodzi ślubu nie planują i w ogóle to „teraz chcą mieć maksimum czasu dla siebie, bo potem przy dziecku, to wiadomo…”. Jednym słowem, Łukasz dał mi do zrozumienia, że nie za bardzo ma dla mnie czas i miejsce w życiu.
O dziwo, tym razem się zupełnie nie przejęłam. Miałam masę zainteresowań, wspaniałego mężczyznę u boku, kupiłam sobie nawet rower z czternastoma przerzutkami i rzutnik do wyświetlania filmów. Co miesiąc instruktorka tańca załatwiała nam pokazy, a naszą ambicją było nigdy nie wystąpić dwa razy w tych samych kostiumach. Szyłam więc na potęgę przy akompaniamencie chichotów koleżanek, które koniecznie chciały mieć tu falbany, tam rozcięcia, a do tego seksowne dekolty. Te przygotowania były zabawą samą w sobie i za nic bym z tego nie zrezygnowała!
Byłam tak zajęta swoim nowym życiem, że prawie wcale nie myślałam o synu i wnuku, który miał się urodzić. Zresztą ilekroć dzwoniłam, słyszałam, że Łukasz i Monika są zmęczeni albo mają w planach coś innego niż piknik, na którym prezentowała się moja sekcja tańca.
Haniu, co ty wygadujesz?
Sytuacja zmieniła się, kiedy na świat przyszedł Kazik. Najpierw oczywiście Monika była w domu i ledwie pozwalali mi zobaczyć małego. Miałam się nie wtrącać i nie przeszkadzać. Potem jednak młoda mama zechciała wrócić do pracy i Łukasz zadzwonił do mnie z pytaniem:
– Mamo, nie chcemy zatrudniać obcej osoby, bo nikomu tak nie ufamy, jak tobie. Czy zajmiesz się Kaziem, kiedy my jesteśmy w pracy?
– Ale codziennie? – zdziwiłam się. – Przecież ja ciągle pracuję, synu.
– No tak, ale na własny rachunek…
Miał na myśli moją działalność gospodarczą związaną z poprawkami krawieckimi, bo pracę w fabryce rzuciłam już dawno.
– Mogłabyś przecież szyć wieczorami, a w dzień zajmować się małym…
– Wiesz… – zaczęłam. – Wieczorami to ja mam zajęcia, spotykam się z koleżankami, no i z Jackiem. Szyję w dzień. Nie mam jak się zająć małym codziennie, ale oczywiście mogę go zabierać w niedziele na spacery i czasami posiedzieć z nim wieczorem, jeśli…
– No wiesz, mamo! Chcesz powiedzieć, że nie masz czasu dla własnego wnuka?! Że wolisz się zajmować jakimiś bzdurami niż pomóc rodzinie?!
Zatkało mnie, kiedy usłyszałam ten oburzony, pełen roszczeń ton. I to z ust kogoś, kto przez ostatnie kilkanaście lat nie miał czasu nawet na wypicie ze mną kawy!
Wieczorem opowiedziałam o tym Jackowi.
– Może powinnam jednak zająć się wnukiem? – rozważałam na głos. – Szyć faktycznie mogę wieczorami i nocami…
– Haniu, co ty wygadujesz? – zniecierpliwił się mój partner. – Przez całe życie harowałaś dla rodziny, dopiero od kilku lat masz czas dla siebie, robisz to, co lubisz, troszczysz się o samą siebie. I chcesz znowu wejść w stare buty? Całymi dniami niańczyć wnuka, który w końcu ma oboje zdrowych rodziców, a nocami szarpać wzrok przy maszynie do szycia? A kiedy chcesz spać? A jeździć na rowerze? Tańczyć?
Nie powiedział tego na głos, ale i tak usłyszałam to niewypowiedziane pytanie: „I kiedy miałabyś czas dla mnie?”.
W końcu zrozumiał
Łukasz nie zadzwonił ponownie. Tym razem przyjechał. Z drogą kawą i zestawem herbat. Chciał jeszcze raz porozmawiać o opiece nad Kaziem. Może chociaż trzy dni w tygodniu? Spojrzałam na tę kawę i herbatę i zrobiło mi się przykro. Gdyby syn choć trochę się mną interesował, wiedziałby, że od trzech lat nie piję nic poza yerba mate. Ale przecież nigdy nie mieliśmy czasu o tym porozmawiać…
– Przykro mi, Łukaszku – powiedziałam, podjąwszy decyzję. – Musicie zatrudnić nianię. Ja, widzisz, skorzystałam z twojej rady i mam teraz własne życie oraz zainteresowania…
Wtedy się obraził, ale w końcu zrozumiał.
Dzisiaj wnuk ma cztery lata i uwielbia spędzać ze mną czas. W drodze jest już Kalinka, ale nikt nie pyta, czy zostanę jej pełnoetatową nianią. Jestem babcią. Aktywną, spełnioną, szczęśliwą babcią, która wreszcie ma czas na siebie i swoje przyjemności!
Czytaj także:
„Zniosłam poniżenie, gdy mąż poleciał za młodszą kochanką. Chciał mnie wyrolować i przegrał we własną gierkę”
„Byłam pewna, że tamta kobieta zniszczyła mi życie. Po latach zrozumiałam, że to właśnie ona stoi za moimi sukcesami”
„Miałam ogromny żal do siostry za to, że odebrała mi wszystko. Wyjechałam, a kiedy wróciłam do miasta, było już za późno”