W klasie mojego syna szykuje się bunt. Nie dzieci jednak, ale rodziców. Przez ostatnie lata cierpliwie znosiliśmy fanaberie i wydumane zachcianki nauczycieli. Teraz miarka się przebrała. Przecież pieniądze nie spadają nam z nieba!
Zacznę od tego, że pod koniec roku szkolnego, za pośrednictwem trójki klasowej, poprosiliśmy dyrektorkę szkoły, by dzieci jeszcze przed wakacjami dostały listę podręczników, z których będą się uczyć w następnej klasie. Chodziło o gest w stronę rodziców, dla których szkolna wyprawka oznacza ruinę domowego budżetu (czyli prawie dla wszystkich, bo ci majętni zazwyczaj posyłają swoje pociechy do szkół prywatnych). W lipcu księgarnie sprzedają podręczniki nawet z dwudziestoprocentowym rabatem, więc można sporo zaoszczędzić. Szaraczkowi łatwiej jest też wygrzebać pieniądze na szkolne wydatki, jeśli zakupy można rozłożyć na 2–3 miesiące, niż kupować wszystko w ciągu tygodnia.
Dziecko nie ma książki, zeszytu do ćwiczeń? Pała!
I nikogo nie obchodzi, że jego matka nie ma ich za co kupić, a bank nie chce dać pożyczki z powodu zbyt niskich zarobków. Dyrektorka nie była zadowolona. Kręciła, mówiła, że to nie od niej zależy, że nauczyciele nie są jeszcze zdecydowani, że może pojawią się jakieś nowości, i w ogóle to jest gorący okres i nikt nie ma czasu nad tym myśleć. Ale nasza trójka klasowa tak łatwo zbyć się nie dała. Na zmianę chodzili, naciskali i listę wyprosili. Nasz Piotrek przyniósł ją do domu tuż przed rozdaniem świadectw.
– Rany boskie, aż tyle tego? Zwariować można! – złapał się za głowę mój mąż, a potem zaczął wspominać…
Przypomniał, że za jego czasów nie dość, że podręczniki kosztowały zdecydowanie mniej, to jeszcze nie było ich tak wiele. Mimo to udawało mu się bez żadnych problemów zdawać w podstawówce z klasy do klasy, dostać się do dobrego liceum, a potem z powodzeniem skończyć studia. A Piotrek? Ostatni oczywiście nie jest, lecz na świadectwie ukończenia piątej klasy ma zdecydowaną przewagę trójek. I to też dzięki temu, że oboje z mężem pomagamy mu w lekcjach. Inaczej byłoby znacznie gorzej! W podręczniku do piątej klasy z języka polskiego po cztery razy musiałam niektóre polecenia czytać. Bo choć mam wyższe wykształcenie, nie potrafiłam od razu zrozumieć, co autor miał na myśli… Jakim więc cudem miało to pojąć dziecko? Popsioczyliśmy z mężem, ponarzekaliśmy i położyliśmy listę na widocznym miejscu. Bo czy to nam się podobało, czy nie, podręczniki i tak trzeba było kupić.
Podręczniki gromadziliśmy niemal przez całe wakacje. Mamy tylko jedno dziecko, więc szczęśliwie obyło się bez pożyczki w banku. Tak czy siak wyprawka naszego syna do szóstej klasy kosztowała bez mała tysiąc złotych. Z czego ponad czterysta wydaliśmy jedynie na książki.
– Jeżeli jeszcze raz usłyszę o bezpłatnym szkolnictwie, to mnie szlag trafi! – zdenerwował się Marek, gdy podliczyliśmy wszystkie wydatki.
Cieszyliśmy się jednak, że mamy je już za sobą.
Jak się okazało, za wcześnie…
Kilka dni temu wpadła do nas Dorota, prywatnie mama Kacpra, najlepszego kolegi naszego syna, a „służbowo” przewodnicząca trójki klasowej. Była bardzo wzburzona.
– Kupiliście już Piotrkowi wszystkie podręczniki? – zapytała, gdy tylko posadziliśmy ją na kanapie.
– Szczęśliwie się udało – odparłam.
– No nie wiem, czy tak szczęśliwie – sapnęła Dorota. – Z pewnego źródła wiem, że ta lista z czerwca jest już nieważna. Obowiązuje nowa. W zasadzie tylko pani od matematyki nie zmieniła zdania. Dzieciaki mają się o tym dowiedzieć na pierwszych lekcjach. A książki trzeba będzie kupić do 15 września – powiedziała.
Omal nie zemdlałam. Szybciutko podliczyłam w myślach nasz budżet i wyszło mi, że choćbyśmy nie wiem jak się starali, to kolejnych czterystu złotych na podręczniki nie wyskrobiemy. Spojrzałam bezradnie na Marka. Aż pozieleniał ze złości.
– Nie ma mowy! Dla czyjegoś widzimisię nie będę wyrzucał pieniędzy w błoto! – krzyknął. – I prędzej w chińskim balecie zatańczę, niż wydam choćby złotówkę na nowe książki, cholera jasna.
– No właśnie, inni rodzice też są oburzeni. Jest pomysł, żebyśmy się gdzieś wszyscy spotkali i obgadali ten temat. Może wspólnie coś wymyślimy… Rozumiem, że jesteście zainteresowani i przyjdziecie – Dorota patrzyła na nas wyczekująco.
– Na pewno będziemy! Daj tylko znać, gdzie i kiedy! – zapewniłam.
Do spotkania doszło dwa dni później
W kawiarni, niedaleko szkoły. Przyszli prawie wszyscy rodzice, zabrakło czterech osób, ale tylko dlatego, że byli jeszcze na wakacjach. Złączyliśmy stoliki, zamówiliśmy coś do picia. Pierwsza odezwała Dorota:
– Nie wiem, jak wy, ale ja mam dość tych bezsensownych wydatków na szkołę. Nie kupię Kacprowi nowych podręczników, bo mnie na to po prostu nie stać… – zaczęła.
– To twój syn zacznie zbierać pały. I nie wygrzebie się z nich do końca roku. Z nauczycielami nikt nie wygra – przerwała jej jedna z matek.
Wkurzyła mnie tym okropnie.
– I w związku z tym mamy być potulni jak baranki? I wyrzucać pieniądze w błoto? Ja też mam już tego serdecznie dosyć! – ryknęłam.
– Nie o to chodzi. Mnie też nie podoba się ta nowa lista, ale wiadomo, jak to w naszej szkole jest. Jak się matka lub ojciec postawi, to nauczyciel odgrywa się na dziecku. Zaniża stopnie, złośliwie pyta… Lepiej się chyba nie wychylać i dla świętego spokoju kupić te książki. Albo spróbować spokojnie negocjować… – stwierdziła kobieta.
Niektórzy rodzice pokiwali głowami. Dorota nie zamierzała się poddawać.
– Pojedynczo faktycznie nie mamy szans. Ale jeśli wszyscy się postawimy i nie kupimy podręczników z nowej listy, to wygramy! Wszystkim dzieciom pał przecież nie powstawiają. Statystyki by im to zababrało. Możemy też napisać skargę do kuratorium albo też powiadomić media. Dziennikarze lubią takie tematy. Chyba warto spróbować, prawda? – spojrzała na zebranych.
W kawiarni przez chwilę zrobiło się cicho
A potem zawrzało. Atmosfera zrobiła się bardzo gorąca. Ludzie mówili jeden przez drugiego, już nie tylko o podręcznikach. Każdy przypominał sobie różne grzeszki nauczycieli… Że każą kupować pomoce naukowe, z których i tak się później nie korzysta, że rodzice za korepetycje muszą płacić albo za dzieci lekcje odrabiać, by sprostać ich wymaganiom. Że kiedyś szkoła była szkołą, a teraz to klub towarzyski, w którym nauczyciele pamiętają tylko o swoich prawach, a o obowiązkach zapominają, że zebrania robią w godzinach pracy, więc wiele osób nie może w nich uczestniczyć, że lekcje są koszmarnie nudne, dzieci z nich nic nie wynoszą… Nazbierało się tego, oj nazbierało. Dyskutowaliśmy tak chyba ze trzy godziny. Zanim się jednak rozstaliśmy, solidarnie postanowiliśmy, że nikt z nas nowych podręczników kupować nie będzie.
– Nie damy się dłużej robić w konia! – zakrzyknęliśmy zgodnym chórem i obiecaliśmy sobie, że postanowienia nie złamiemy.
Dorota obiecała, że przygotuje na piśmie odpowiedni protest, które każdy z nas podpisze. I na pierwszym zebraniu wręczy go wychowawczyni. Za kilka dni początek roku szkolnego. Czekam na niego z niecierpliwością. Podejrzewam, że ani dyrekcji, ani nauczycielom nie spodoba się nasze stanowisko. Myślę jednak, że mamy szansę postawić na swoim.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”