„Na własnym weselu byłem kukłą. Żeniłem się z kobietą, której nie kochałem. Moje serce od dawna należało do innej”

Mężczyzna, który poślubił kobietę, której nie kocha fot. Adobe Stock, VAKSMANV
„Słuchałem gratulacji i powinszowań, uśmiechając się do ludzi, których nie znałem. Takie miałem wrażenie. Czułem się jak ogłuszony. Ożeniłem się. Byłem mężem. Choć nie tej dziewczyny, która wciąż śniła mi się po nocach… Nie mogłem dłużej oszukiwać siebie ani jej”.
/ 25.11.2021 12:25
Mężczyzna, który poślubił kobietę, której nie kocha fot. Adobe Stock, VAKSMANV

Nie byłem typem faceta, który dla fanu i satysfakcji podbija kolejne damskie serca. Kiedy zakochałem się w Ali, to na zawsze. Tak czułem, w to wierzyłem. Poznaliśmy się na imprezie w klubie studenckim i odtąd byliśmy praktycznie nierozłączni… Ala studiowała informatykę, ale nie przypominała stereotypowej maniaczki komputerów. Była śliczna i delikatna, zawsze zadbana, dobrze ubrana.

Czy można się dziwić, że spodobała się przyszłemu architektowi? Czułem się z nią cudownie, dopełniała mnie w sposób, o jakim co najwyżej czytałem. Inne dziewczyny przestały dla mnie istnieć. Wystarczyło, że Ala się do mnie uśmiechnęła, a wiedziałem, że chcę ten uśmiech oglądać do końca życia.

Niestety, to właśnie życie nas rozdzieliło. Dostałem dobrą propozycję pracy, ale niemal trzysta kilometrów dalej. Z jednej strony stolica, porządna firma, fajne projekty, możliwość rozwoju. Z drugiej lokalne firemki i projektowanie domków jednorodzinnych do emerytury. Dla mnie wybór był prosty. Ali zostały dwa lata do końca studiów. To tylko dwa lata – myślałem – damy radę, nasze będą weekendy, urlopy, ferie, wakacje, dwa lata miną raz-dwa.

Ona nie była tego taka pewna. Bała się, że kogoś poznam, że pochłonie mnie praca… I miała trochę racji. Firma oferowała ciekawe projekty, ale wymagała poświęcania się im bez reszty. Kiedy odwoływałem kolejny przyjazd, bo mimo soboty znowu musiałem siedzieć w robocie do późna, słyszałem zawód i smutek w głosie mojej ukochanej…

Aż któregoś dnia jej ton się zmienił:

– Jestem jest dużą dziewczynką, nie będę płakać, że nie masz dla mnie czasu. Nie przepraszaj i nie martw się. Znalazłam sobie kogoś, dla kogo jestem ważniejsza niż praca. Cześć.

Monika była na zastępstwo

Załamałem się. Wystarczyło kilka miesięcy i nasza wielka miłość zniknęła? Naprawdę? Byliśmy w stanie rozmawiać godzinami o naszym przyszłym życiu, a nie potrafiliśmy przetrwać kilkunastu tygodni rozłąki? Potrzebowałem czasu, żeby to wszystko przetrawić, żeby to do mnie dotarło.

A potem jeszcze trochę wody w Wiśle upłynęło, zanim zauważyłem, że jedna z koleżanek z pracy patrzy na mnie w zdecydowanie niekoleżeński sposób. Zaczęliśmy się spotykać. Kilka randek, kilka wizyt u niej, u mnie, no i stało się. Monika miała mi pomóc zapomnieć. To przywiązanie do Ali było nieznośne. Rzuciła mnie, zdradziła, a moje głupie serce ściskało się jak pięść, gdy tylko zobaczyłem kogoś podobnego do niej. By dalej żyć, musiałem zapomnieć, wyrzucić ją z głowy, wymazać z pamięci jej zapach, śmiech, głos, dotyk…

Po roku bycia razem Monika stwierdziła, że wypadałoby zalegalizować nasz związek. Poznaliśmy się już, wiedzieliśmy, jacy jesteśmy, na co możemy liczyć, czego druga strona raczej nie zrobi, a na jaki kompromis pójdzie. Patrząc na to zdroworozsądkowo, miała rację, więc zaczęło się wielkie planowanie. Zaproszenia, kwiaty, sala weselna, didżej, tort… To wszystko miało znaczenie. Podobno. Posłusznie kiwałem głową, zgadzając się na to, czego chciała Monika.

Ktoś krzyknął: gorzko! Szlag. Muszę ją całować?

Nie przeżywałem tego tak jak ona, ale dla kobiet ślub jest chyba ważniejszy. Przygotowania zajmowały dużo czasu, a Monika się śmiała, że planowanie w nieskończoność ślubu i wesela jest teraz w modzie. Zresztą, nieważne, co za różnica, ile to zajmie. Spieszyło mi się? Miałem coś lepszego do roboty poza… pracą?

W końcu stanęliśmy przed urzędnikiem i wypowiedzieliśmy formułę zaślubin, a następnie wymieniliśmy się obrączkami. Pocałunek nowożeńców został uwieczniony przez dobrego fotografa, więc nie musiałem się martwić, czy ujęcie będzie pod odpowiednim kątem. Nie martwiłem się, ani trochę. Słuchałem gratulacji i powinszowań, uśmiechając się do ludzi, których nie znałem. Takie miałem wrażenie. Czułem się jak ogłuszony. Ożeniłem się. Byłem mężem. Choć nie tej dziewczyny, która wciąż śniła mi się po nocach…

I wtedy ją zobaczyłem! Ala?!

Myślałem, że mam przywidzenia, ale nie, stała za kontuarem baru i coś poprawiała. Zapytałem kelnerkę roznoszącą rosół, kim jest ta kobieta, bo może tylko wyglądała podobnie, może umysł płatał mi figle.

– To Ala, nasza nowa menadżerka. Gdybyście mieli państwo jakieś pytania czy życzenia, najlepiej zwrócić się do niej.

Zamknąłem oczy, chcąc zniknąć z powierzchni ziemi. Nie było mnie przy wyborze sali weselnej, decyzję podjęła moja narzeczona, a ja na to przystałem, bo była zachwycona wystrojem, jedzeniem i obsługą. A teraz siedziałem za stołem dla państwa młodych i patrzyłem na dawną miłość, która organizowała moje przyjęcie weselne. Jakaś farsa…

Farsa i tragedia, bo nagle to, co czułem do Moniki, wydało mi się blade, nijakie, letnie. Zaś to, co starałem się w sobie stłamsić, zdusić – wybuchło. Niczego nie udało mi się zapomnieć, wymazać. Wystarczył jej widok, a wszystko wróciło w najdrobniejszych szczegółach, uderzając we mnie jak fala w nabrzeże i zwalając z nóg jak nieostrożnego spacerowicza. To był obłęd.

Ktoś krzyknął: gorzko! Jeszcze i to… Ala podniosła głowę, wyszukała wzrokiem młodą parę i skamieniała. Widziałem, jak uśmiech na jej pełnych, uszminkowanych na czerwono ustach zamiera i spływa. Patrzyliśmy na siebie kilka sekund zdających się trwać wieczność, zanim Monika przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała. Kiedy ponownie odwróciłem się w stronę baru, nikogo już za nim nie było.
Nie mogłem wymigać się od razu od obowiązków pana młodego, choć marzyłem o tym, by pobiec za Alą, zapytać, zrozumieć, przeprosić, choć przecież to nie ja ją, a ona mnie powinna przepraszać…

Rozmawiałem z gośćmi, tańczyłem, jadłem, mając wrażenie, że zachowuję się jak kukła. Myliłem kroki, traciłem wątek, nie czułem smaku potraw, byłem sztywny i zagubiony. Monika uśmiechała się, ale wiedziała, że coś jest nie tak. Nawet zapytała, czy źle się czuję.

I co ja jej miałem powiedzieć?

Patrzyłem na nią, na moją żonę – piękną, inteligentną, ambitną, zdolną. Uwielbiała włoską kuchnię i świetnie sama przyrządzała makarony. Znałem jej ciało, wiedziałem, że ma alergię na sierść psa i jak sprawić jej przyjemność, ale nie czułem się jej mężczyzną. A raczej – nie czułem, że ona jest tą jedyną. Nasz związek nie był wynikiem uczuciowego pioruna, rozwijał się powoli i płynął spokojną rzeką, co tylko powiększało moją winę, bo miałem czas, by się zastanowić. Ona to zrobiła i powierzyła mi swoje uczucia, szczęście, swoją przyszłość. A ja zawiodłem ją na całej linii. Nie mogłem żyć w tym małżeństwie, choć zawarłem je raptem parę godzin wcześniej. Nie mogłem dłużej oszukiwać siebie ani jej.

Pytanie, kiedy jej to wyznać. Teraz, niszcząc ten dzień? Czy jutro, druzgocząc wspomnienie tego dnia? A co z nocą poślubną? Jakim cudem ją przeżyję? Czułem się jak skończony dupek, biorąc udział w kolejnych częściach uroczystości i okłamując Monikę. Cały czas myślałem o Ali. Jakby pękła we mnie jakaś tama. Skoro było nam przeznaczone się spotkać, czemu w takiej sytuacji? Jak los może być taki wredny?

Ale i tak chciałem z nią porozmawiać, znowu ją zobaczyć, dotknąć. Tęskniłem jak szaleniec za dźwiękiem jej głosu, za jej zapachem. W końcu nie wytrzymałem. Wyszedłem z sali weselnej i ukryłem się przed gośćmi z tyłu budynku. Chłodne powietrze wieczoru studziło moją rozpaloną twarz. Miałem wrażenie, że cały płonę. Krążyłem między zaparkowanymi samochodami, poszedłem dalej… i natknąłem się na Alę. Siedziała na odwróconej skrzynce po piwie i płakała. W ostrym świetle żarówki, która świeciła nad jej głową, widziałem ją całkowicie rozbitą, załamaną, łkającą.

– Alunia… – powiedziałem cicho, jakby na próbę, żeby sprawdzić, czy wciąż umiem miękko i z czułością wypowiadać jej imię.

Nic się zmieniło. Tylko my…

– Aluniu, czemu płaczesz?

Osuszyła twarz ręcznikiem papierowym. Wydmuchała nos.

– Gości nie powinno tu być. Proszę wrócić na drugą stronę budynku – powiedziała oschle, choć głos jej drżał.

– Nie mów do mnie jak do obcego…

– A jak mam mówić? Znaliśmy się kiedyś, nie teraz.

– Aluś, ja…

– Nie nazywaj mnie tak! – przerwała mi ostro i ciszej dodała: – Gratulacje. Pan młody powinien wrócić do żony.

– Nie mogę. Kiedy cię zobaczyłem…

– To co?! – krzyknęła z jakąś zawziętą rozpaczą w głosie. – Przypomniałeś sobie, jak mnie kochałeś? Doszedłeś do wniosku, że jestem miłością twojego życia? Na litość boską, jesteśmy na twoim weselu!

– To ty mnie zostawiłaś – przypomniałem jej. – Wymieniłaś na innego. Miałem żyć jak mnich? Do końca życia być sam, skoro ty…

– Nikogo nie było! – teraz się wściekła. – Jak mogłeś tak łatwo w to uwierzyć? Chciałam, żebyś o mnie zawalczył. Nie olewał jak zawsze, nie stawiał na drugim, piątym, setnym miejscu za pracą, znajomymi, stolicą… Chciałam, żebyś wtedy, chociaż raz, rzucił wszystko i przyjechał do mnie! Żebym poczuła, że naprawdę mnie kochasz, że jesteś w stanie coś dla mnie poświęcić…

Teraz mnie poniosło:

– A co ja niby robiłem w stolicy, co?! Harowałem jak wół, żeby coś osiągnąć, żebyśmy cokolwiek mieli na starcie. Chciałem ci czymś zaimponować.

– No to fajnie nam wyszło… – westchnęła. – Jedno mądre, drugie jeszcze mądrzejsze… A teraz już za późno.

Tłumaczenie gościom, co się stało, wziąłem na siebie

– Na co jest za późno?

Ten głos… Odwróciłem się.

– Monika…

Kilka kroków od nas stała moja żona. W białej sukni panny młodej. W ozdobie z kryształków we włosach, błyszczących w świetle tej jednej, cholernej żarówki. Stała i czekała. Na wyjaśnienia? A może niczego nie musieliśmy tłumaczyć, bo usłyszała to, co najistotniejsze?

– Wyszłam cię poszukać i… Już wiem, czemu przez całe wesele zachowujesz się jak kukła, jak nie ten człowiek, za którego wyszłam.

– Monika…

– Nie! – uniosła rozpostartą dłoń. – Masz trzy sekundy na decyzję. Raz…

Spojrzałem na Alę, która wpatrywała się w nas jak zahipnotyzowana, z lekko rozchylonymi ustami.

– Dwa, trzy. Koniec!

Moja świeżo poślubiona żona odwróciła się na pięcie i dumnie odeszła.

– Biegnij za nią – szepnęła Ala.

– Naprawdę tego chcesz?

Zraniłem Monikę, ale nie mogę z nią żyć

Bez względu na jej odpowiedź, i tak już nie mogłem być z Moniką. Co da, że ją zatrzymam? Nigdy nie bylibyśmy w pełni szczęśliwi. Starałem się, ale jestem beznadziejnie monogamiczny. Zawsze kochałem i będę kochał tylko Alę. Nigdy nie wynagrodzę Monice uczynionej krzywdy ani wstydu, jakiego jej przysporzę, ale lepiej teraz, gdy może mnie o wszystko obwinić i z czystym sumieniem znienawidzić, niż później, kiedy się poranimy i unieszczęśliwimy nawzajem, by ostatecznie i tak się rozstać. Bo po tym, co się tu dziś wydarzyło, moglibyśmy co najwyżej udawać zgodne stadło…

Co nie znaczy, że Ala mnie zechce. Głupca, który pozwolił jej odejść. Cudzego męża, który podejmuje decyzję o rozwodzie przed nocą poślubną. Na moje szczęście pokręciła powoli głową. Nie chciała, bym gonił za żoną.

Sekundę później miałem ją w ramionach i całowałem tak jak kiedyś. Doskonale znałem ten smak, kształt tych ust. Mimo koszmaru, jaki mnie wkrótce czekał, to było najcudowniejsze doświadczenie w moim życiu. To było jak ugaszenie trawiącego mnie od lat pragnienia. Dzięki temu z podniesioną głową zniosłem upokorzenie, ogólne oburzenie i niedowierzanie, gdy oznajmiłem, że wesele jest skończone. Urażona panna młoda odjechała stylową limuzyną w siną dal, a ja stałem jak pod pręgierzem.

Wytłumaczenie tego mojej rodzinie było tylko odrobinę prostsze niż wytłumaczenie tego jej rodzinie. Goście rozjeżdżali się niechętnie, bo nikt nie znał dokładnego powodu zakończenia imprezy. Przecież nie wspomnę o Ali, żeby nas nie zlinczowali. Dowiedzą się, na pewno, jeszcze zdążą wylać na mnie wiadra pomyj, ale miałem to gdzieś. Czułem się lekki jak piórko. Wreszcie, bo rano wstawałem z tak ciężkim sercem, że zdawało się ważyć tonę.

– Nie mam gdzie spać – powiedziałem z uśmiechem do Ali.

– Masz wynajęty apartament na dzisiejszą noc. Szkoda, żeby się zmarnował…

Nie rzuciliśmy się na siebie jak zwierzęta, gdy tylko zostaliśmy sami. Rozmawialiśmy bardzo długo, aż do świtu. Wiele rzeczy musieliśmy sobie wyjaśnić. To nie była łatwa rozmowa, ale już nie byliśmy studentami. Teraz oczekiwaliśmy czegoś innego od siebie, od życia. Ala miała rację, mówiąc, że znała mnie kiedyś, nie teraz. Tak samo się czułem, kiedy z nią rozmawiałem. Było w niej tyle do odkrycia, choć przecież kiedyś wiedziałem o niej wszystko.

Zamieszkaliśmy razem. Zmieniłem pracę, bo w starej nie miałbym życia. Nie wiedziałem, jak przepraszać Monikę, ale okazało się, że nie musiałem. Zabrałem swoje rzeczy z naszego wspólnego mieszkania i zniknąłem z jej życia, tak jak sobie życzyła. Poznajemy się z Alą na nowo. Układamy jak puzzle nasze dotychczasowe dwa losy, łącząc je kawałek po kawałku w jeden wspólny. Nieraz jest ciężko, nieraz kłócimy się tak, że wióry lecą. Ważne, że oboje czujemy to samo. Należymy do siebie. Tak było, jest i będzie. 

Czytaj także:
„Mąż chciał walczyć o nasze małżeństwo, ale ja nie. Moje uczucia do niego wygasły, bo zakochałam się w kimś innym”
„Wolę żyć bez matki niż ją przeprosić. Chce poznać wnuki? Sama powinna wyciągnąć do mnie rękę”
„Byłam starą panną. Tylko dlatego zgodziłam się pójść na wesele Elki z facetem, który już kiedyś mnie wystawił”
 

Redakcja poleca

REKLAMA