„Nienawidzę zakupów, wścibskich bab i facetów z piwskiem. Co piątek znoszę to cierpliwie, bo coś trzeba włożyć do garnka”

Wściekły mężczyzna fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO
„Nienawidzę pielgrzymek spoconych ludzi, którzy w piątek po pracy ruszają na łowy. Biegają między półkami, potrącając mój koszyk bez choćby jednego >>przepraszam<<. I jeszcze tych rozwrzeszczanych dzieciaków, dla których specjalnie przy kasach ustawia się półki pełne różności i ich donośnych wrzasków: >>Mamaaa, kup mi coś!<<”.
/ 05.09.2022 18:30
Wściekły mężczyzna fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO

Nienawidzę zakupów w hipermarketach. Nienawidzę pielgrzymek spoconych ludzi, którzy w piątek po pracy ruszają na łowy. Biegają między półkami, potrącając mój koszyk bez choćby jednego „przepraszam”, zabierają mi sprzed nosa ostatnią paczkę ryżu czy czegoś innego, co akurat miałem kupić, i wpychają się przede mnie do kolejki z tekstami typu: „bo ja mam tylko kilka rzeczy, a pan ma cały wózek”.

„Pewnie, że cały wózek! – mam ochotę wrzasnąć. – Bo nienawidzę tych idiotycznych zakupów, więc robię je jak najrzadziej i muszę kupować więcej”. Nienawidzę kolejek przy kasach, wiecznie psujących się czytników kodów kreskowych albo czytników kart, osób z portmonetką pełną miedziaków, grzebania w tych drobniakach, żeby dobrać dwadzieścia siedem groszy, odkładania rzeczy, na które nie starczyło gotówki, rytualnego „grosik będę pani winna” lub „grosik pani przyniesie przy okazji” – tak jakby ktokolwiek kiedykolwiek taki cholerny grosik oddał kasjerce przy okazji.

I jeszcze tych rozwrzeszczanych dzieciaków, dla których specjalnie przy kasach ustawia się półki pełne różności i ich donośnych wrzasków: „Mamaaa, kup mi coś!”. I jednorazowych toreb, które paczka przypraw tnie jak żyletka na wąskie paski, i wysypujących się z nich cebul czy innych pomidorów, które zawsze ktoś musi rozdeptać. I matek, które kładą zakupy na taśmie, bo „coś sobie przypomniałem, zaraz wrócę” i nie ma ich przez kwadrans, a inni czekają.

Nie miałem wyjścia, musiałem wrócić

Ale najbardziej nienawidzę siebie samego w podobnej sytuacji, czyli kiedy już po tych wszystkich udrękach piątkowego popołudnia zmęczony i zziajany pakuję wszystkie te wiecznie rozrywające się torby jednorazowe do bagażnika i chcę zatrzasnąć klapę, wrócić do domu, otworzyć piwo i usiąść przed telewizorem, a okazuje się, że czegoś zapomniałem. I muszę wrócić do tego przeklętego sklepu po jakąś jedną pierdołę!

Dzisiaj, pakując siatki do bagażnika, zauważyłem, że nie kupiłem suchej karmy dla psa. Zakląłem pod nosem, zatrzasnąłem klapę i zrobiłem w tył zwrot. Bo choć nienawidzę zakupów, to mojego dwuletniego labradora kocham nad życie. No, może przesadziłem, ale kocham go na tyle, by kupić mu jego ulubione żarcie. Skubany nie chce jeść nic innego, tylko te duże, okrągłe kulki z dziurką w środku, o zapachu mięsa i smaku starego sera (wiem, bo sam kiedyś z ciekawości spróbowałem i myślałem, że zwymiotuję).

Tak się tym zażera, że aż mu się uszy trzęsą, mój nieboraczek malutki. I do tego wypija hektolitry wody. Ale kranówy nie ruszy, musi mieć mineralną albo prosto z kałuży. Że też mu to nie szkodzi, biedakowi…

Myśl o moim psie sprawiła, że przyspieszyłem kroku, żeby jak najprędzej wrócić do kudłatego przyjaciela. Poza tym przed chwilą wypiłem duszkiem dwie puszki napoju energetycznego, więc rozsadzała mnie energia. Jedną, żeby wyjść z traumy piątkowych zakupów w markecie, drugą, by przetrwać powrót na plac boju…

W sklepie natychmiast potruchtałem do regałów z jedzeniem dla zwierzaków, wsadziłem pod pachę dwie trzykilogramowe torby, by mieć jedną wolną rękę i móc zapłacić, i pognałem do kasy. A tam kolejka. Zawsze mam taką strategię, że ustawiam się w najdłuższej kolejce, bo zwykle najdłuższa najszybciej idzie. Kilka razy stanąłem w najkrótszej i mocno się zdziwiłem, kiedy ci z dłuższej już odchodzili od kasy, a ja dalej stałem jak idiota.

No więc stanąłem, a przede mną jakaś baba, spocona, choć w koszyku miała tylko dwie puszki żarcia dla kotów i jakiś serek. Waniliowy chyba. Zapomniałem dodać, że jedną z rzeczy, których najbardziej nienawidzę w marketach są rozmowy o niczym w kolejce do kasy. No po prostu dostaję wysypki na mózgu, jak mnie ktoś zaczepia, zwłaszcza głupio, a przeważnie są to właśnie głupie zaczepki.

Cała kolejka zaczęła się przysłuchiwać

Baba odwróciła się do mnie, spojrzała na dwie torby psiej karmy i z wymuszonym uśmiechem spytała:

– Ach, więc ma pan pieska?

Normalnie bym ją zignorował, bo co można odpowiedzieć na tak głupie pytanie, ale nagle wydarzyły się trzy rzeczy jednocześnie. Przy kasie zepsuł się czytnik kodów, zalany wyciekającym z pękniętej butelki olejem, a za plecami usłyszałem przeszywający uszy wrzask jakiegoś bachora: „Mamaaaa! Kup mi jajko z niespodzianką!”. W tym momencie kobieta powtórzyła swoje idiotyczne pytanie, tym razem bardziej nachalnie.

Wewnętrznie, ma się rozumieć, bo na zewnątrz, mur, marmur i żelazobeton.

– Pieska? Skąd ten pomysł? – spytałem swobodnym tonem.

Kobieta uniosła wyskubane brwi i brodą wskazała dwie paki, które ciągle trzymałem pod pachą.

– Ach, nie! – zaśmiałem się, bo do głowy wpadła mi szatańska myśl.

Oprócz mojego psa kocham też dobre filmy akcji, zwłaszcza „Zabójczą broń” z Melem Gibsonem i Dannym Gloverem. A tam jest taka scena…

– To dla mnie. Uznałem, że warto ponownie zacząć dietę.

– Pan… pan to je? – kobiecina zrobiła wielkie, przerażone oczy.

W moich żyłach krążyła już adrenalina wzbudzona przez energetyk.

– No, nie uwierzy pani, jak taka dieta działa na człowieka! Wystarczy nosić przy sobie w kieszeni parę kulek, a jak się zgłodnieje, to pogryzać bez pośpiechu. Smak mają wprawdzie paskudny, ale zawierają wszystkie niezbędne do życia mikro- i makroelementy. No i trzeba do tego pić dużo wody, najlepiej deszczówki. Nie z kałuży, rzecz jasna, tylko na przykład nałapać na balkonie do garnka.

Kobieta patrzyła na mnie trochę zdziwiona, a trochę zaintrygowana. Reszta kolejki też zaczęła się przysłuchiwać, więc gadałem dalej.

– Proszę tylko spojrzeć na mnie! – zawołałem, napinając biceps, a potem mięśnie brzucha. – Figura jak u modela, a to wszystko dzięki tej właśnie specjalnej psiej diecie, opracowanej przez najlepszych dietetyków z Ameryki, specjalnie dla hollywoodzkich gwiazd. Psie kulki i woda z kałuży, zobaczcie, jak to mi służy! – zrymowałem, a ludzie gapili się na mnie… nie, nie jak na wariata, ale jak na żywieniowego guru.

– Mówił pan, że chce ponownie zacząć dietę… – moja interlokutorka miała widać jakieś wątpliwości. – A czemu pan przerwał, skoro były takie świetne rezultaty?

Westchnąłem ciężko.

– Wylądowałem w szpitalu. Rurka w nosie i te sprawy…

– A więc jednak! – kobiecina uśmiechnęła się triumfalnie. – Nie taka zdrowa ta dieta, skoro…

– Nie, nie, to przez wypadek – przerwałem jej. – Samochód mnie potrącił. Ledwo uszedłem z życiem.

Brawa, oklaski, owacje na stojąco

W tłumie przy kasie rozległy się szepty współczucia. A ja kątem oka dostrzegłem, że przy zamkniętej kasie obok usiadła nowa dziewczyna, żeby rozładować korek, więc rzuciłem się do niej. Byłem pierwszy! Obróciłem się z miną zwycięzcy do tych wszystkich ogłupiałych ludzi, jednocześnie podając kartę płatniczą nowo przybyłej dziewczynie.

– Bo niestety, psia dieta ma również skutki uboczne – oświadczyłem ponuro. – Wypadek wydarzył się trochę przez nią… Po prostu podczas wieczornego spaceru siadłem sobie na ulicy, żeby się podrapać za uchem i potrącił mnie samochód.

Oczywiście wszystko tylko w mojej wyobraźni. W rzeczywistości – spojrzenia pełne ni to niedowierzania, ni to litości. Chyba uznali, że jestem psychicznie chory. Lecz nagle jakiś facet z kolejki, którą opuściłem, wybuchnął śmiechem. Rechotał jak żaba w błocie i faktycznie zaczął bić mi brawo, doceniając mój aktorski popis.

Ukłoniłem się w pas. Kobieta z żarciem dla kotów też się połapała, ale ona poczuła się urażona. Spąsowiała na twarzy i zgromiła mnie wzrokiem. Spłynęło to po mnie jak po kaczce. Czasem człowiek przekracza granicę cierpliwości i świruje. Lepiej wtedy odstawić niegroźne przedstawienie, niż kogoś obsobaczyć czy nie daj Boże pobić jak w tym filmie z Michaelem Douglasem „Upadek”… Zadowolony i wreszcie spokojny wyszedłem ze sklepu. Dawno się tak dobrze nie czułem po zakupach.

Czytaj także:
„Mój syn zginął pod kołami samochodu bogatej siksy, a ona nawet nie przeprosiła. Kiedy ją spotkałam bezczelnie się uśmiechała”
„Dla Mirka byłam tylko >>inwestycją<<. Polował na naiwniaczkę, której wciśnie pierścionek, by dostać wielki spadek”
„Znalazłam u męża rachunek za koronkową bieliznę. Myślałam, że to prezent na rocznicę, ale to był... upominek dla jego kochanki”

Redakcja poleca

REKLAMA