„Mój syn zginął pod kołami samochodu bogatej siksy, a ona nawet nie przeprosiła. Kiedy ją spotkałam bezczelnie się uśmiechała”

Bardzo smutna kobieta fot. Adobe Stock, sergign
„– Przestań wreszcie. Nie rozumiesz, że to i tak nic nie da? Już oni tak tam wszystko poukładali w papierach, takie dowody zebrali, że nic nie zwojujemy. Choćbyśmy nawet dziesięciu adwokatów wynajęli. Przegramy i jeszcze bez dachu nad głową zostaniemy – powiedział".
/ 30.08.2022 12:06
Bardzo smutna kobieta fot. Adobe Stock, sergign

Mój Piotrek był dobrym chłopcem. Grzecznym, pracowitym. Jak tylko skończył szkołę samochodową, od razu poszedł do warsztatu do roboty. Nawet na wakacje nigdzie nie wyjechał. Chciał, żeby mnie i ojcu było lżej. Utrzymujemy się tylko z niewielkiego gospodarstwa, a mamy jeszcze na wychowaniu trójkę dzieci.

Nasza najmłodsza córka ma 12 lat

– Na siebie zarobię i jeszcze wam pomogę – obiecywał.

I rzeczywiście. Dzień w dzień jeździł starym skuterem 10 kilometrów do miasteczka. A jak drogi zimą zawiało i autobus nawalał, to szedł na piechotę. Ale opłacało się. Z praktykanta stał się dość szybko mechanikiem pełną gębą. Szef go chwalił, nagradzał. Za terminowość, sumienność, no i za to, że nie pił. Inne chłopaki potrafili przyjść do roboty na kacu, a nawet na lekkim gazie.

Zwłaszcza po weekendzie lub świętach. A Piotrek nigdy. Wypił czasem piwo, może dwa. Ale wódki nigdy. Mówił, że od tego tylko w głowie się miesza. A jak mu szef stare auto tanio sprzedał, żeby miał czym dojeżdżać, to już nawet piwa nie tknął. Tak cieszył się z tego samochodu. Sam go sobie wyszykował.

Na zakupy mnie nim woził, a w niedzielę do kościoła… Dobry był synek…

Dlaczego mówią, że był pijany?

Jak jakiś lump? I że to jego wina? Przecież wszyscy jego koledzy widzieli, jak było naprawdę. Tylko nikt ich nie chce słuchać… Tamtego wieczoru od razu uprzedził, że wróci bardzo późno.

Jego przyjaciel się żenił i urządzał w naszej gospodzie wieczór kawalerski. Wyszykował się, ładnie ubrał. Zazwyczaj się cieszyłam, jak gdzieś wychodził. Chciałam, żeby się czasem zabawił, a nie tylko siedział w tym warsztacie od rana do nocy. Brudny, umorusany. Młody przecież był, tylko 22 lata miał. A nawet z żadną dziewczyną się nie spotykał.

Śmiałam się z niego, że jak tak dalej pójdzie, to mu koledzy wszystkie ładne dziewczyny sprzed nosa sprzątną. Ale wtedy tuż przed jego wyjściem wstrząsnął mną dziwny dreszcz. Przestraszyłam się. Babcia mówiła, że jak kogoś tak trzęsie bez powodu, to znaczy, że śmierć przechodzi obok i muska swoją szatą. A to nie wróży nic dobrego. Aż mi się zimno zrobiło.

– Tylko uważaj, synku, na siebie, bo złe się koło nas kręci – przestrzegłam go.

– Oj, mamo, przestań. Potańczymy, pośpiewamy. Co się może stać? – uśmiechnął się.

Po raz ostatni widziałam go żywego…

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Ta śmierć tłukła mi się po głowie. Co chwila wstawałam, podchodziłam do okna i wypatrywałam, czy Piotrek nie wraca. Aż mąż miał już dość.

– Daj spokój, kobieto… Najwyżej z guzem na głowie wróci, jakby do bójki doszło – mruknął, przewracając się na drugi bok.

– A masz rację, nie ma się co martwić na zapas – poddałam się.

Już się miałam kłaść, gdy usłyszałem szybkie kroki za oknem. Zanim zdążyłam wyjrzeć, ktoś załomotał do drzwi. Walił jakby się paliło. Otworzyłam przerażona. W drzwiach stał sołtys.

– Twój syn miał wypadek! Samochód go potrącił na pasach! Koło kościoła! – wskazywał ręką w stronę wieży. tak jak stałam, wybiegłam przed dom i ruszyłam w stronę rynku.

Już z daleka słyszałam wycie syren, widziałam pulsujące niebieskie światła, grupę ludzi. Biegłam jak szalona. Chciałam jak najszybciej znaleźć się obok mojego syna, ratować go. Ale nie zdążyłam. Zanim dotarłam na miejsce, karetka ruszyła z piskiem opon.

„Jeśli tak się spieszą, to znaczy, że Piotrek żyje” – pocieszałam się.

I wtedy na poboczu, w rowie, zobaczyłam duże, białe auto. Obok niego stało dwóch policjantów i młoda dziewczyna. Była ubrana, jak na dyskotekę. Krótka spódnica, świecąca bluzka, buty na obcasie. Od razu ją poznałam.

To była Dominika, córka znanego w naszej okolicy biznesmena. Wielkie pieczarkarnie ma, tartak, zakład mięsny… I dom wielki jak pałac. Całą gminą trzęsie. E tam, gminą. Powiatem. Wszyscy mu się w pas kłaniają. I nasz wójt, i prezydent pobliskiego miasta, i starosta. Na wódeczkę sobie razem chodzą, na polowania jeżdżą…

Pracowników gorzej niż psy traktuje, a żadna kontrola nigdy niczego u niego nie wykazała.

Ze wszystkiego umiał się wykręcić

Cholerna księżniczka! Wszyscy wiedzieli, że rozbija się pijana i naćpana samochodem. Z dyskoteki na dyskotekę. Patrole nieraz ją zatrzymywały. I co? I nic. Nigdy jej nawet prawa jazdy nie zabrali. Tatuś zawsze wszystko załatwił.

Tu zapłacił, tam postraszył, gdzieś tam coś obiecał. I było po sprawie. Teraz też nie wyglądała na przejętą czy zmartwioną. Ignorując ludzi, którzy zerkali na nią spode łbów, uśmiechała się głupkowato i ostentacyjnie żuła gumę. Przewracała jęzorem w gębie jak krowa na pastwisku. Jakby chciała pokazać, że ma wszystko i wszystkich gdzieś. Myślałam, że mnie krew zaleje.

– To ty, łachudro, potrąciłaś mi dziecko? – chciałam do niej doskoczyć.

Policjanci natychmiast ją zasłonili.

– Proszę się odsunąć! Bo aresztujemy panią za napaść – spojrzeli na mnie groźnie.

– A co wy mi tu będziecie… – próbowałam ich wyminąć, ale sąsiad chwycił mnie za ramiona.

– Uspokój się, nie dawaj pretekstu, bo pójdziesz siedzieć zamiast niej! Chłopaki wszystko widzieli, będą zeznawać. Powiedzą, że pędziła jak szalona przez wieś i przejechała Piotrka na pasach. Tym razem się nie wywinie – przekonywał.

Odpuściłam, bo myślałam, że faktycznie w końcu dostanie za swoje.

Chciałam dowiedzieć się, co z moim synem

Do miasta zawiózł mnie sąsiad, bo mąż nie był w stanie za kierownicą usiąść, taki był zdenerwowany. Zostawiłam go więc z dzieciakami i sama pojechałam do szpitala. Gdy mijaliśmy gapiów, widziałam, że na miejsce wypadku przyjechał ojciec Dominiki.

Przywitał się z policjantami jak ze starymi kumplami.

– Oho, tatuś już działa. Ale nic się nie martw, tym razem mu się nie uda. Za dużo świadków – powiedział sąsiad.

Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że jednak się myli. W szpitalu niewiele się dowiedziałam. Tyle tylko, że mój syn jest operowany, że stan jest bardzo ciężki, że przez najbliższe godziny i tak mnie do niego nie wpuszczą… I dlatego mam wracać do domu.

Nie chciałam, błagałam, żeby pozwolono mi zostać, że umiem czekać. Ale pielęgniarka nalegała.

– Jak coś będzie wiadomo, to do pani zadzwonimy – powiedziała.

Telefon zadzwonił, gdy byliśmy w połowie drogi do domu. Usłyszałam, że mój syn zmarł na stole operacyjnym… Do pogrzebu nie chciałam w to uwierzyć. Nawet chyba nie płakałam. Wyobrażałam sobie, że to tylko zły sen. Że zaraz się obudzę i wszystko będzie jak dawniej. Przyjdzie Piotrek z pracy, usiądziemy do kolacji. Gdy nad grobem dotarło do mnie, co się stało, omal nie oszalałam z rozpaczy.

Chciałam się rzucić za nim do dołu

Powstrzymał mnie płacz moich dzieci. Nie mogłam zostawić ich samych, musiałam dla nich żyć. nie jestem mściwa. Wierzę w Boga, a Pan Bóg mówi, że trzeba wybaczać. Nawet mordercy. Chciałam więc spróbować wybaczyć Dominice.

Nie wiedziałam, czy mi się to uda, ale obiecałam sobie, że się postaram. Ale jej wcale na tym nie zależało. Nie przyszła do nas, nie przeprosiła za to, co zrobiła. Nie powiedziała, że jest jej przykro. Wręcz przeciwnie, zgrywała ofiarę.

Żaliła się wszystkim, że nie może spać po nocach, ma koszmary, że boi się za kierownicę usiąść. A jej ojciec rozpowiadał na lewo i prawo, że Piotrek zginął przez swoją głupotę. Bo pijany wlazł na drogę, wprost pod koła. I teraz przez niego biedna Dominisia cierpi i musi na jakąś terapię chodzić. Gdy ludzie mi o tym opowiadali, to aż mnie skręcało ze złości.

Miałam ochotę go opluć 

Ładne mi cierpienie… Nadal latała po dyskotekach, szalała w najlepsze. Wiem, bo znajomi syna mi donieśli. Zmieniło się tylko tyle, że szofer tatusia ją woził. Przed zrobieniem czegoś głupiego powstrzymywała mnie tylko nadzieja, że to gadanie i tak nic nie pomoże. Bo jego ukochana córunia zapłaci za śmierć mojego syna.

Jesteśmy z mężem prostymi, uczciwymi ludźmi. Nie znamy się na przepisach, tych wszystkich paragrafach. Ale wierzyliśmy, że prawo stoi po naszej stronie. Przecież sprawa była jasna. Rozmawiałam z chłopakami. Zeznali na policji, że Piotrek był trzeźwy. Stara Wiśniewska to samo powiedziała.

Widziała całe zdarzenie, bo chłopaki darli się na całą wieś i spać nie mogła. Wkurzona wyjrzała przez okno, żeby im powiedzieć do słuchu. Piotrek przeprosił i obiecał, że za chwilę ich uspokoi i wszyscy rozejdą się do domów. Wiśniewska nie dowierzała, więc dalej tkwiła w oknie. Chłopcy pogadali jeszcze chwilę, pośmiali się i każdy ruszył w swoją stronę. Piotrek chciał przejść na drugą stronę jezdni. Wszedł na pasy. Gdy był w połowie drogi, zza zakrętu wyjechało z piskiem opon białe auto.

Wiśniewska opowiadała, że mój syn nie miał szans. Wyleciał w powietrze jak szmaciana lalka… Kierowca jeszcze przyspieszył, jakby chciał uciec. Ale stracił panowanie nad kierownicą i auto zatrzymało się w rowie… Nie chodziliśmy z mężem na policję, nie pytaliśmy, co dzieje się w sprawie śmierci Piotrka. Cierpliwie czekaliśmy. Ufni, że jak już policja wszystkich przesłucha, to wyśle papiery tam, gdzie trzeba, i Dominika pójdzie pod sąd.

Mijały kolejne miesiące i nic się nie działo

Wreszcie, niedługo przed świętami, przyszło pismo z prokuratury. Listonosz od razu nam je przywiózł, z samego rana, choć musiał drogi nadłożyć. Męża akurat nie było w domu, więc sama je otworzyłam. Przeczytałam i zamarłam. Czarno na białym było napisane, że sprawa została umorzona. Bo to mój syn zawinił…

Myślałam, że zawału dostanę. Nie zamierzałam tego tak zostawić. Gdy tylko mąż wrócił, od razu pojechaliśmy do tej całej prokuratury. Trzy godziny nas na korytarzu trzymali, zanim prokurator łaskawie zechciał z nami porozmawiać. Był bardzo niemiły.

Patrzył na nas z góry, jak na jakichś kmiotków. Mówił, że policja przeprowadziła dokładne śledztwo, zbadała ślady, zebrała dowody, zeznania. I że w szpitalu przeprowadzono synowi badania. Wynikało z nich, że miał prawie cztery promile alkoholu we krwi.

– W takim stanie ledwie się na nogach trzymał. Nic więc dziwnego, że przewrócił się pod koła – stwierdził.

– Ależ panie, co pan za bajki opowiadasz. Przecież ludzie widzieli, jak było, zeznawali! To jakieś kłamstwo! – złapałam się za głowę.

Ale prokurator wzruszył ramionami.

– Zawsze możecie państwo złożyć zażalenie na działanie prokuratury – odparł.

– Jakie zażalenie? Do tego trzeba adwokata. A my jesteśmy biedni, nie stać nas! – poderwał się z krzesła mój mąż.

– No to może lepiej o wszystkim zapomnieć? Sprawa i tak jest przegrana. Dowody są jednoznaczne, a pani Dominika ma świetnych adwokatów. Po co wam kłopoty? Synowi i tak życia nie przywrócicie. Czy nie lepiej żyć w spokoju? Przecież macie państwo jeszcze inne dzieci… Pomyślcie o ich przyszłości – powiedział.

Nagle zaczął przeglądać jakieś papiery

Wyszliśmy, bo wiedzieliśmy, że nie będzie z nami dłużej gadał. po powrocie do domu aż się gotowałam z wściekłości. Krzyczałam do męża, że choćbyśmy mieli wszystko sprzedać, nawet całą gospodarkę, to i tak będę walczyła o sprawiedliwość.

Bo inaczej nasz syn nie zazna na tamtym świecie spokoju.

– Przestań wreszcie. Nie rozumiesz, że to i tak nic nie da? Już oni tak tam wszystko poukładali w papierach, takie dowody zebrali, że nic nie zwojujemy. Choćbyśmy nawet dziesięciu adwokatów wynajęli. Przegramy i jeszcze bez dachu nad głową zostaniemy – powiedział.

– To mamy się poddać?! – wrzasnęłam.

Nic nie odpowiedział. Wstał i wyszedł z chałupy. Po chwili usłyszałam jak rąbie drewno. Rąbał tak do późnej nocy. Od tamtej pory minął już prawie miesiąc. Dominika rozbija się po okolicy nowym samochodem. Nie znam się na autach, ale córka mówi, że jest jeszcze szybsze, niż to, które miała. Beemka się nazywa, czy jakoś tak… Ostatnio mijała mnie i męża, gdy szliśmy na cmentarz, na grób Piotrka.

Bezczelnie się uśmiechała. Wie, gówniara, że za to, co zrobiła, nie spotka ją żadna kara. Chociaż… Od tamtej wizyty w prokuraturze mąż bardzo dziwnie się zachowuje. Jest jakiś zamyślony, milczący. Często zamyka się w pokoju. Jakby coś planował, obmyślał… Czyżby chciał wziąć sprawy w swoje ręce?

Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”

Redakcja poleca

REKLAMA