Rozwód wspominam jako prawdziwy koszmar. Ciągnął się niemal trzy lata i podzielił naszych przyjaciół na dwie grupy – jedni uważali, że to wszystko przeze mnie, inni winili Mariana.
Jak było naprawdę? Cóż… Trudno powiedzieć. Przede wszystkim nigdy nie powinnam wychodzić za faceta, którego ani nie kochałam, ani nie pragnęłam. Mieliśmy wspólny niewielki biznes, ale jak się okazało, to za mało, by pojawiła się miłość, i za dużo, by pozostała przyjaźń.
Przynajmniej w naszym wypadku
Po podziale majątku musiałam wyprowadzić się z naszego domu jednorodzinnego do trzypokojowego mieszkania. Nie narzekałam, bo i tak nie lubiłam tego domu. W tamten czerwcowy poranek pakowałam swoje rzeczy, szykując się do przeprowadzki. Mój Boże, ileż gratów człowiek gromadzi przez lata!
O istnieniu wielu z nich w ogóle nie pamięta. Zwłaszcza tych z dawnych lat, zapakowanych i upchanych w piwnicach, na strychach, na pawlaczach. Kasia, moja córka, z wypiekami na twarzy wyciągała moje stare ciuchy, jeszcze ze studenckich lat, przymierzała i jęczała:
„Dlaczego nie powiedziałaś, że masz taką bluzkę? Małgośka zzielenieje z zazdrości…”.
„Ale świetna torebka! Mogę?”.
Cieszyła się, jakby miała dziesięć, a nie dwadzieścia lat.
– Mamuś, tu w torebce jest coś… jakby pudełeczko. Z Wenecji – powiedziała w pewnym momencie.
Podała mi niewielkie drewniane puzderko ze szklanym wieczkiem, w które wtopiony był obrazek gondoliera. Moje serce natychmiast zaczęło bić mocno, rozpaczliwie. Oblał mnie żar. Wszystko, co czułam w tamtym momencie, wróciło. Wzięłam pudełko do ręki. Wiedziałam, co jest w środku.
Wenecja… to było dwadzieścia… ile? Trzy? Nie, dwadzieścia dwa lata temu. Patrzyłam na szklane wieczko pudełka, ale widziałam jedynie jego oczy. Czarne i lśniące. Oczy, które mówiły: „Pragnę cię. Teraz, tutaj”.
W tamte wakacje wybraliśmy się na włóczęgę po Włoszech, żeby poznać kraj i podszkolić język. Ja i troje moich przyjaciół z roku. Spaliśmy po klasztorach, noclegowniach i studenckich bursach, jedliśmy byle co. Było cudownie.
W końcu dotarliśmy do Wenecji. Miasto-legenda. Patrzyliśmy na nie oczami studentów architektury, zakochanych w renesansie i historii włoskich państw-miast. Każde z nas chciało zobaczyć coś innego, więc rozeszliśmy się po mieście, umawiając się, że o dziewiątej wieczorem spotkamy się na placu św. Marka i wrócimy na stały ląd.
Ja chciałam przejść się po wszystkich placykach Wenecji. Zaczęłam oczywiście od placu św. Marka. Było tu trochę turystów i mnóstwo gołębi. W plecaku miałam trochę ziarna, specjalnie przywiezionego na tę okazję. Podeszłam bliżej do wielkiego stada i wtedy zobaczyłam, że obsiadły one jakąś kobietę. Rozsypałam ziarno, a one podchodziły do mnie i jadły mi z ręki.
– Lubią panienkę – odezwała się po włosku kobieta.
– A ja lubię ptaki – odparłam.
Kobieta wyciągnęła w moją stronę rękę z koszyczkiem. Na jej przedramieniu siedział wielki biały gołąb.
– Wybierz wróżbę – nakazała.
Zabawa! Włożyłam rękę do koszyczka i pod palcami wyczułam niewielkie karteczki. Wybrałam jedną i już wysuwałam dłoń, kiedy gołąb dziobnął mnie lekko w dłoń. Kobieta zaśmiała się cicho.
– Ta nie dla ciebie, wybierz inną.
Trzy razy wybierałam karteczkę i trzy razy gołąb twierdził, że ta nie jest dla mnie. W końcu za czwartym razem pozwolił mi ją wziąć. Przeczytałam: „Twoje serce płynie gondolą.” Popatrzyłam na kobietę.
– Idź – powiedziała z uśmiechem – Tam, gdzie jest twoje serce.
Potem klasnęła i wszystkie otaczające ją gołębie z furkotem wzbiły się w powietrze. Narobiły przy tym takiego zamieszania, że aż zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, nie było ani gołębi, ani kobiety z wróżbami. Jakby zapadła się pod ziemię.
Zaproponował, że pokaże mi miasto
Poczułam powiew tajemnicy i przygody, więc zamiast zwiedzać placyki, ruszyłam w kierunku przystani gondoli. Szłam wzdłuż nabrzeża. W pewnym momencie usłyszałam kłótnię. Włosi mówili tak szybko, że niczego nie zrozumiałam. To byli dwaj gondolierzy, młody i nieco starszy. Ten młody popatrzył w moją stronę i zamilkł w pół słowa. Jego czarne oczy rozbłysły…
Otaksował mnie wzrokiem od góry do dołu, aż w końcu zatrzymał się na mojej twarzy i uśmiechnął się. W tym uśmiechu było nieme pytanie. Odpowiedź nadeszła z głębi mojego ciała. Po raz pierwszy w życiu poczułam, że jestem kobietą, i co to tak naprawdę znaczy. Gondolier machnął ręką na swojego kolegę w geście „niech będzie po twojemu, już mnie to nie interesuje” i podszedł do mnie.
– Chcesz zwiedzić Wenecję? – spytał, patrząc mi prosto w oczy.
– Nie mam pieniędzy – odparłam.
Znowu uśmiechnął się promiennie, a mnie serce zabiło jeszcze mocniej. Wydał mi się nie tylko przystojny i silny, ale po prostu piękny. Niczym książę z bajki.
– Na koszt miasta, signorina. Nazywam się Giancarlo.
– Bożena – szepnęłam.
– Skąd jesteś? – zapytał.
– Z Polski.
– Polonia! Cudownie! Wałęsa i Solidarność. Płyniemy, Bożenna. Pokażę ci Wenecję, jakiej nikt nie zna.
Giancarlo był cudowny, żywiołowy. Magnetyczny. Pokazał mi uliczki, domy, nakarmił tradycyjnym włoskim makaronem w przytulnej knajpce. Opowiadał historie, których nie znajdzie się w przewodniku. I choć jego usta streszczały historię miasta, to oczy mówiły: „Pragnę cię. Teraz. Tutaj”.
Nie broniłam się. Nie chciałam
W końcu przestałam rozumieć, co mówi, bo w myślach miałam tylko jedno: „Skoro mnie chcesz, to mnie weź”. I kiedy wreszcie przyciągnął mnie do siebie, to było tak, jakby ktoś zaprószył ogień w lesie, który nie widział deszczu od stuleci. Nie wiem, jak trafiliśmy do jego domu…
Zostaliśmy tam do wieczora, kiedy to musiałam wracać na spotkanie z przyjaciółmi. Odwiózł mnie w milczeniu, pożegnał gorącym pocałunkiem. Zapamiętałam jego zmysłowy uśmiech i moje imię wypowiedziane tak, jakby je smakował: „Bożenna…”.
Gdybym wiedziała, że ten dzień naznaczy mnie na lata, być może uciekałabym, gdzie pieprz rośnie.
Po po co próbować czegoś, za czym potem będzie się tęsknić przez całe życie? Nigdy już nie czułam takiego spokoju, poczucia bycia na właściwym miejscu, jak wtedy, kiedy byłam z Giancarlo. I nigdy więcej nie poczułam takiego pożądania, namiętności, takiego idealnego spełnienia – jak w jego ramionach.
Po powrocie do kraju wydawało mi się, w ciągu kilku miesięcy zapomniałam o przygodzie w Wenecji. Życie wciągnęło mnie w swoje tryby, poznałam Mariana, skończyłam studia, założyliśmy własne biuro architektoniczne, pobraliśmy się…
I dopiero, gdy moja córka podała mi drewniane pudełeczko, w którym przechowywałam kartkę z wróżbą, zrozumiałam, że całe moje niezadowolenie ze związku, moje podenerwowanie, niecierpliwość, uczucie pustki i niespełnienia, i ta tęsknota, której nie rozumiałam, bierze się właśnie z tamtego dnia.
Zakochałam się w Giancarlo
I chociaż rozumowo to odrzucałam, moja dusza i ciało wiedziały, jaka jest prawda. Gorzej – wciąż go kochałam, choć nawet nie pamiętałam, jak wygląda. Tylko te jego oczy…
Miesiąc po przeprowadzce zrozumiałam, że muszę coś zrobić, bo to wspomnienie nie da mi spokoju. Jak mam zacząć życie od nowa, skoro przeszłość wydaje mi się bardziej realna od teraźniejszości? Usiadłam przed komputerem i wykupiłam weekendową wycieczkę do Wenecji. Nie wiem, czego oczekiwałam, to był po prostu impuls…
Miasto nie przypominało tego sprzed dwudziestu lat. Przede wszystkim na każdym kroku kłębili się turyści. Całe morze ludzi… „Może dla mnie to i dobrze? – pomyślałam, stojąc na placu św. Marka. – Okropna rzeczywistość wymaże moje wspomnienia romantyzmu i czaru. Zapomnę i zacznę od nowa. Znajdę nową miłość…”.
Nagle tuż obok mojej twarzy przeleciał biały gołąb. Spojrzałam za ptakiem. Wtedy go zobaczyłam. Stał przy wystawionych na zewnątrz stolikach kawiarni i rozmawiał przez telefon. Był wciąż przystojny, silny i piękny, te dwadzieścia lat okazało się dla niego łaskawych. Poznał mnie. Przerwał rozmowę w pół słowa i rozłączył się. Podszedł.
– Bożenna – powiedział.
– Giann…– nie mogłam dokończyć, bo mnie pocałował.
Kiedyś nie wierzyłam ani w miłość od pierwszego wejrzenia, ani w to, że gdzieś na świecie istnieją ludzie, którzy pasują do nas pod każdym względem. A teraz mówię – rozglądajmy się, zwracajmy uwagę na znaki, i kiedy poczujemy się w ramionach kogoś jak w domu, nie odchodźmy, bo gdzieś indziej jest prawdziwe życie. Nie – to właśnie może być prawdziwe życie. Zwłaszcza kiedy sam los ci to wskazuje.
Czytaj także:
„Ojciec Marcina zemdlał na mój widok, bo okazało się, że jestem córką jego ukochanej. Przyszły teść jest teraz moim ojczymem”
„Teściowa obwinia mnie, że jej syn się ze mną rozwiódł i zwiał za granicę. Miałam go zamknąć w piwnicy, żeby ze mną został?”
„Obca kobieta obiecała mi pomoc w zbiórce pieniędzy na leczenie córki. Zamiast tego, perfidnie mnie okradła”