Dwa tygodnie przed ślubem poszłam do kosmetyczki. Uznałam, że jest dość czasu, by ewentualne zaczerwienienia zniknęły. Mocno utkwiły mi w pamięci kosmetyczno-ślubne przeboje mojej przyjaciółki Beaty. Miała raptem dziewiętnaście lat, gdy szła do ślubu. Dzień wcześniej wpadła na genialny pomysł i postanowiła po raz pierwszy w życiu iść do kosmetyczki na zabieg oczyszczania twarzy. Finał wyglądał tak, że wystąpiła przed ołtarzem z buzią pokrytą wielkimi, czerwonymi plackami, które dzięki użyciu pudru udało się zredukować do rozmiaru grochów. Najważniejsze – stwierdziła z humorem po wszystkim – że pan młody nie uciekł w popłochu.
Obraz nakrapianej Beci towarzyszył mi natrętnie podczas drogi powrotnej z gabinetu kosmetycznego. Szłam i chichotałam, nie mogąc się powstrzymać. Pod blokiem spotkałam Martę, która zawodowo zajmuje się makijażem. Nawet umówiłyśmy się, że zrobi mi taki na ślub.
– Potrzebuję twojej twarzy – oznajmiła nagle, a ja zbaraniałam.
Dopiero teraz zauważyłam, że dźwiga wielki, roboczy kufer.
– To znaczy mam ją zdjąć i ci wręczyć? Zapakować, czy wolisz luzem? – zażartowałam.
Marta machnęła ręką.
– Daj spokój, chwilowo nie znam się na żartach. Jutro jadę na konkurs i muszę się przygotować.
– Myślałam, że jesteś profesjonalistką i spokojnie podchodzisz do konkursów.
– Nie w tym rzecz. Przyszedł mi do głowy rewelacyjny pomysł na makijaż i muszę go wypróbować. Lepszy niż ten, który miałam ci zrobić na ślub, dużo lepszy. Twoja twarz idealnie pasuje, poza tym tylko ciebie udało mi się złapać – dodała szczerze.
– Jestem świeżo wymaltretowana przez kosmetyczkę – wahałam się. – Ale kusisz…
Marta przysunęła się bliżej i przyjrzała się uważnie mojej twarzy.
– Nie jesteś szczególnie poszkodowana.
– No, nie jestem… Dobra, maluj.
Zgodziłam się. Jeśli dzięki temu olśnię wszystkich na własnym ślubie, to niech sobie dziewczyna poćwiczy.
Spojrzałam w lustro i... zamarłam
Zresztą Marcie trudno było odmówić. Jak ją coś natchnęło, musiała natychmiast swój pomysł zrealizować. Nie ukrywam, makijaż był ekstra, jak w telewizji. Na pewno mogłabym tak wystąpić na ślubie. Marta też wyglądała na zadowoloną, nawet zrobiła mi zdjęcie. Po jej wyjściu zmyłam starannie próbny makijaż i położyłam się spać. Rano obudził mnie potworny, piekący ból całej twarzy. Do tego łupało mnie w głowie. Koszmar. Wstałam i podeszłam do lustra. Nie krzyknęłam, głos uwiązł mi w gardle.
Moja twarz była całkowicie zmieniona: czerwona, miejscami bordowa, obrzęknięta. Zmierzyłam sobie temperaturę. Trzydzieści dziewięć stopni! Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to telefon na pogotowie, bo nie chciałam czekać na wizytę w normalnej przychodni. Młody lekarz na mój widok pokiwał głową, jakby z podziwem. Najwyraźniej pierwszy raz trafił mu się taki przypadek, jak mój.
– Coś panią ugryzło?
– Kosmetyczka – warknęłam, bo dotarło do mnie, że przebiłam w głupocie Becię.
Po dłuższych oględzinach oznajmił, że to zapalenie tkanki miękkiej i przepisał antybiotyk. Zalecił mi też pozostanie w domu. Robiłam, co kazał. Zresztą nie zamierzałam pokazywać przypadkowym ludziom tak paskudnie zmienionego oblicza.
Zaczęłam przyjmować leki. Niestety, minęły trzy dni, a moja twarz dalej straszyła. Może ten antybiotyk zadziała dopiero po dłuższym czasie, pomyślałam z nadzieją, i poczekałam kolejne cztery dni. Ale nawet po tygodniu mój wygląd się nie poprawił, gorączka też nie chciała spaść. Zaczynałam się poważnie martwić, dzień ślubu zbliżał się wielkimi krokami. Na domiar złego wszyscy nagle chcieli się ze mną kontaktować. Teraz wiem, że zachowywałam się głupio i nieodpowiedzialnie, ale wtedy nie chciałam nikogo wpuszczać – ani matki, ani ojca, ani siostry, ani tym bardziej mojego narzeczonego.
– Mamo, potrzebuję się wyciszyć, chyba to rozumiesz, zawsze mnie rozumiałaś – podlizywałam się na całego przez telefon. – Trudno, musicie dokończyć przygotowania sami, beze mnie. Nic na to nie poradzę, dopadł mnie jakiś lęk i muszę wyluzować, bo chcę w nowe życie wejść ze spokojną duszą i jasnym umysłem. Ten tydzień jakoś wytrzymacie, dużo roboty nie zostało, w zasadzie wszystko jest gotowe. Tylko kwiaty odebrać… – Czułam, że zaklinam rzeczywistość.
Wszystko gotowe? A ja?! Na pewno nie wyglądałam jak na pannę młodą przystało, i nie miałam żadnej pewności, że zdążę się wyleczyć do dnia ślubu.
– No dobrze... – mama niechętnie ustąpiła. – A fryzjer, makijaż? No i co z kosmetyczką, miałaś przecież do niej iść...
– Poszłam – burknęłam do słuchawki, bo akurat tego tematu nie zamierzałam poruszać.
Mama w końcu się rozłączyła, ale za to rozległ się dzwonek do drzwi. Chciałam udawać, że mnie nie ma. Nie udało się, bo trafiło na Martę.
– Otwieraj, nie cuduj, wiem, że tam jesteś! – krzyczała, ale też waliła w drzwi i uporczywie naciskała dzwonek.
Nie chciałam wojny z sąsiadami. Ubrałam się w bluzę z największym kapturem, zasłoniłam nim twarz i wpuściłam hałaśliwą, upartą przyjaciółkę.
– Jaja sobie robisz?! – rozdarła się od progu.
– Czasem człowiek musi pobyć sam ze sobą, zaszyć się w domu, w łóżku…
Marta przewróciła oczami, dając do zrozumienia, jaki ma stosunek do mojego zaszywania się gdziekolwiek.
– Weź, obróć się do światła – zażądała, jak zawsze czujna. – Boże, co ci się stało?! I kiedy? Do lekarza musisz iść. Natychmiast! – W jej głosie brzmiało przerażenie.
– Już mam leki, od tygodnia biorę.
– I tak wyglądasz po tygodniu leczenia? Kiepściutki ten doktorek albo poszłaś do złego specjalisty.
– Lekarz z pogotowia, antybiotyk przepisał, podobno to zapalenie tkanki miękkiej. Pewnie po kosmetyczce…
– Z pogotowia?! Z takim czymś idzie się do fachowca. Natychmiast jedziemy do dermatologa. Nie możesz tego tak zostawić, bo stracisz urodę już na wieki.
A więc to przez ten makijaż...
Marta wywlekła mnie z mieszkania i zawiozła do lekarki, z której pomocy sama korzystała od lat. Na marginesie, zainteresowała się makijażem, bo jako młoda dziewczyna miała okropny trądzik. Tak się go wstydziła, że zanim wyszła z domu, nakładała bardzo grubą warstwę licznych podkładów, pudrów i innych cudownych specyfików. Jej walka o zdrową cerę trwała kilka lat. Wędrowała od lekarza do lekarza, przepisywali jej różne cuda, z hormonami włącznie, aż wreszcie trafiła na panią dermatolog, która skutecznie jej pomogła. W międzyczasie Marta z amatorki stała się ekspertką i zaraz po skończeniu szkoły założyła własną działalność, którą prowadzi z powodzeniem do dziś.
– Pani doktor, błagam, niech pani uratuje twarz mojej przyjaciółki, za tydzień dziewczyna bierze ślub!
Dermatolog długo i w skupieniu mnie badała. Wypytała o leki, które przyjmuję.
– To bakteryjne zapalenie tkanki miękkiej, róża wywołana przez paciorkowce. Przepiszę dużo mocniejszy antybiotyk. Do tego maść i okłady, na twarz oczywiście, proszę je trzymać przez godzinę dziennie. Przed okładami należy posmarować skórę maścią. Niestety, nie mogę dać gwarancji na szybkie wyleczenie tak ostrego stanu zapalnego. Choć te okłady mają dużą skuteczność.
– Pani doktor, a czy oczyszczanie twarzy przez kosmetyczkę mogło spowodować tę różę? – zapytałam lekarkę tuż przed opuszczeniem jej gabinetu.
– Jeśli to odpowiedzialna kosmetyczka, dobry specjalista, to nie. Ale w jakiś sposób bakterie dostały się do mikroranek, które po tym oczyszczaniu pozostały. Pytanie: jak? Tutaj ciężko mi znaleźć przyczynę. Może jakiś zanieczyszczony kosmetyk mógł… – powiedziała po chwili zastanowienia.
W tym momencie Marta jęknęła.
– Rany boskie! Ja wtedy zrobiłam jej makijaż! Czy to właśnie dlatego?
Doktor skinęła głową.
– Pierwszy raz coś takiego mi się przydarzyło. Zawsze, kiedy robię innym makijaż, przestrzegam zasad higieny. Przepraszam cię, kochana – w oczach Marty zalśniły łzy.
– Przypadek i nauczka na przyszłość. Twarz po zabiegu jest niezwykle wrażliwa – pouczyła nas dermatolog.
Marty jej słowa nie pocieszyły, wyglądała na załamaną. Nie chciałam jej obwiniać, zresztą co by mi to dało, każdemu może się zdarzyć wpadka, a zresztą pod pistoletem mnie nie trzymała. Sama się zgodziłam, a ona przecież chciała dobrze. Potem tak się mną przejęła, że zaprowadziła mnie do swojego lekarza.
– Czy gdyby do ślubu coś mi jeszcze zostało z tego nietwarzowego bordo, mogę go zatuszować makijażem? – zapytałam, z myślą o sobie i Marcie zarazem. Niech mi zrobi ten makijaż. Niech się nie zadręcza, że mnie tak oszpeciła.
– Sądzę, że tak, ale nie mogą panie zapomnieć o nałożeniu maści, a potem trzeba starannie zmyć makijaż – powiedziała.
Zalecana terapia pomogła. Na mojej twarzy nie został nawet najmniejszy ślad. Niestety, stało się to dopiero po ślubie, więc Marta musiała zakryć szpecące zmiany makijażem.
Ale – powtórzę za Becią – najważniejsze, że pan młody nie uciekł.
Marta w konkursie zajęła dumne trzecie miejsce. W pełni zasłużenie!
Czytaj także:
„Spotkałam męża znajomej z kochanką. Okazało się, że ona przymykała oko na jego zdrady, a ja zepsułam im życie”
„Mąż oddał sąsiadowi samochód w zamian za opiekę nade mną i domem. Gdy zmarł, szczyl zabrał auto i więcej się nie pojawił”
„Zgodziłam się, aby dziewczyna syna u nas zamieszkała. Ale wkrótce niedojrzały gnojek się wyniósł i… zostawił ją ze mną!”