Wracałam z pracy, a w głowie miałam już dokładny plan na resztę dnia. Lista zakupów leżała obok mnie na siedzeniu pasażera, a w myślach odhaczałam kolejne rzeczy do zrobienia. Święta miały być idealne. Musiały być. Pachnące piernikami, z dziećmi siedzącymi przy choince i Łukaszem uśmiechającym się nad karpiem. Tak to sobie wyobrażałam.
Mąż próbował negocjować
Tego ranka Łukasz rzucił w kuchni coś, co przez cały dzień odbijało mi się w głowie.
– Może w tym roku trochę odpuścimy? – powiedział, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
Przez chwilę wpatrywałam się w parujący kubek kawy, zanim odpowiedziałam:
– Odpuścimy? Chcesz, żeby dzieci jadły pasztet na Wigilię?
Łukasz wzruszył ramionami, przewracając gazetę.
– Nie chodzi o pasztet, tylko o zdrowy rozsądek.
Miał rację, ale ja nie chciałam tego przyznać. Może dla niego Wigilia mogła być skromniejsza, ale dla mnie – dla dzieci – musiała być taka jak zawsze.
Wszystko było drogie
Weszłam do supermarketu, a tłum uderzył mnie niczym fala. Ludzie przepychali się między wózkami, ktoś zaaferowany biegł z choinką pod pachą, dzieciaki marudziły przy kasach. W głowie powtarzałam sobie mantrę: „Lista, Magda, skup się na liście”.
Przy półkach z nabiałem odruchowo sięgnęłam po masło. Zerknęłam na cenę i nagle miałam wrażenie, że coś mi się przewidziało. 12,99 zł za kostkę? Na chwilę przystanęłam, wpatrując się w rzędy opakowań.
– Ale drogo – powiedziałam cicho do siebie.
W końcu wzięłam dwie kostki, chociaż poczułam to dziwne ukłucie w żołądku. Półki z tańszymi markami były puste, więc nie było wyboru. Stanęłam w kolejce. Przede mną stała starsza kobieta z kilkoma rzeczami w koszyku. Kiedy zobaczyła moją minę, uśmiechnęła się lekko i westchnęła:
– Za komuny masło też było problemem, ale przynajmniej nie kosztowało tyle.
Spojrzałam na nią i skinęłam głową.
– Niedługo zaczną je zamykać w gablotach – rzuciłam gorzko.
Zaczęłyśmy się śmiać, choć w tym śmiechu było coś dziwnie smutnego. Wróciłam do domu z pełnymi torbami, ale każda wydana złotówka ciążyła mi coraz bardziej. W głowie miałam tylko jedno: „Czy naprawdę musi być aż tak?”.
Rachunek był wysoki
Rzuciłam torby na kuchenny stół i od razu sięgnęłam po paragon. Ręce mi drżały, kiedy spojrzałam na sumę na dole: 456,78 zł. „Za to, co ledwo wypełniło połowę koszyka?” – pomyślałam, czując, jak robi mi się gorąco. Usiadłam przy stole, wpatrując się w rachunek, jakby miał wyjaśnić mi, gdzie popełniłam błąd.
Do kuchni wpadły dzieci, roześmiane i pełne energii.
– Mamo, kupiłaś pierniczki? – zapytał Antoś, wdrapując się na krzesło.
– I pomarańcze? – dodała Zosia, już przeszukując torby.
– Pomarańcze są, bo były na promocji – odpowiedziałam, próbując uśmiechnąć się w miarę pogodnie. – Ale pierniczki musimy zrobić sami.
Zosia odwróciła się do mnie z rozczarowaniem na twarzy, ale zaraz wzruszyła ramionami.
– To lepiej, bo domowe są smaczniejsze – wyciągnęła pomarańczę i zaczęła obierać ją, a jej dziecięcy entuzjazm na chwilę rozgrzał atmosferę.
Chciałam, żeby było normalnie
Chwilę później w kuchni pojawił się Łukasz. Zimowy chłód wdarł się za nim do środka, kiedy zdejmował kurtkę. Jego wzrok przesunął się na torby, potem na mnie.
– Ile tym razem? – zapytał, opierając się o framugę drzwi.
– Myślisz, że da się zrobić święta za darmo? – wybuchłam. – Wszystko kosztuje! Nawet zwykłe masło to teraz towar luksusowy!
– Pytałem tylko – odparł, unosząc ręce w obronnym geście. – Ale Magda, serio... Może te święta mogłyby być trochę skromniejsze?
– Skromniejsze? – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – To nie chodzi o mnie, Łukasz. Robię to dla dzieci, żeby miały normalne święta, takie jak kiedyś!
– Jakie „kiedyś”? Czasy się zmieniły – odpowiedział, ale już bez złości.
W jego głosie słychać było tylko zmęczenie. Nie miałam siły kontynuować tej rozmowy. Łukasz wzruszył ramionami i poszedł do salonu. Zostałam sama z torbami pełnymi zakupów i uczuciem, że te święta kosztują mnie więcej, niż powinny.
Kiedyś było inaczej
Kiedy dzieci zasnęły, usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty i wpatrywałam się w migoczące światełka na choince. Pachniała lasem. Zawsze starałam się wybierać te najładniejsze ozdoby, dbać o każdy szczegół, ale tego wieczoru czułam tylko zmęczenie.
„Skąd ta presja?” – pomyślałam, mieszając herbatę, która już dawno wystygła. Próbowałam sobie przypomnieć, jak wyglądały święta w moim domu rodzinnym. Nie mieliśmy wtedy wiele. Mama zawsze robiła jedną blachę ciasta, barszcz gotowała dzień wcześniej, żeby zaoszczędzić czas. A jednak ten czas był magiczny. Czułam się kochana, bezpieczna. Czy naprawdę tamte święta były gorsze tylko dlatego, że nie było na stole trzech rodzajów ryb i drogiego masła?
Przymknęłam oczy. W głowie pojawił się obraz moich dzieci. Ich roześmiane buzie przy wspólnym pieczeniu pierniczków, ta ekscytacja, kiedy wieszają swoje ulubione ozdoby na choince. Przecież nie pytały mnie, ile kosztowały pomarańcze czy czy masło jest markowe. One chciały po prostu wspólnie spędzić czas.
Nagle poczułam wstyd. Nie dlatego, że starałam się z całych sił, ale dlatego, że zapomniałam, o co naprawdę w tych świętach chodzi. Łukasz miał rację, choć w tamtej chwili wolałabym się do tego nie przyznać. Może te idealne święta to tylko iluzja, którą sama sobie stworzyłam?
Wzięłam głęboki oddech, otuliłam się kocem i spojrzałam na choinkę jeszcze raz. Może to był czas, żeby zrezygnować z wyśrubowanych oczekiwań i skupić się na tym, co naprawdę ważne. Na nich. Na nas.
Dzieci mnie zaskoczyły
Następnego dnia rano dzieci zasiadły przy kuchennym stole, rozkładając swoje kredki i kartki. Wciąż w piżamach, z policzkami zarumienionymi po nocy, wyglądały na przejęte, jakby miały przed sobą ważną misję.
– Co tak rysujecie? – zapytałam, opierając się o framugę.
– Kartki świąteczne dla babci i dziadka – odpowiedział Antoś, nie odrywając wzroku od swojej pracy. – A Zosia chce zrobić też jedną dla ciebie.
Zosia podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko.
– Bo ty zawsze wszystko robisz dla nas, mamo.
Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż byłam gotowa przyznać. Podeszłam do nich, klękając obok.
– Kochanie, naprawdę nie musicie o to się martwić. Najważniejsze, że jesteśmy razem – spojrzałam na Zosię, a potem na Antosia. – Święta to nie prezenty ani jedzenie. To czas, kiedy jesteśmy blisko.
Zosia zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad czymś przez chwilę.
– Ale będziemy mieć pierniczki, prawda? – zapytała z nutą niepewności.
– Oczywiście, że tak. Upieczemy je razem. I niech będą najzwyklejsze, ale nasze.
Dzieciaki pisnęły z radości i od razu zaczęły planować wzory na ciastka. Zrozumiałam wtedy, że to dla nich wystarcza – nasza obecność, trochę ciepła i wspólny czas.
Przez chwilę po prostu patrzyłam na nich. Czułam, jak napięcie z ostatnich dni ustępuje miejsca wdzięczności. Może te święta nie będą idealne, ale będą nasze.
Rodzina jest najważniejsza
Zapach pieczonych pierniczków roznosił się po całym mieszkaniu. W tle grały kolędy, a dzieci biegały między kuchnią a salonem, ekscytując się każdym drobiazgiem. Antoś koniecznie chciał zawiesić swojego piernikowego aniołka na najwyższej gałęzi choinki, a Zosia pomagała mi układać ostatnie pierogi na półmisku.
– Mamo, a czy na pewno przyjdzie Mikołaj? – spytał Antoś z niepokojem w głosie, podskakując, żeby dosięgnąć gałęzi.
– Jeśli wszyscy byli grzeczni – odpowiedziałam z uśmiechem, choć wiedziałam, że najważniejszym prezentem dla nich był sam ten wieczór.
W salonie Łukasz ustawiał świece na stole. Spojrzałam na niego i poczułam coś, czego dawno nie czułam – spokój. Uśmiechnął się lekko, jakby rozumiał, że ten wieczór oznaczał dla mnie coś więcej niż jedzenie czy prezenty.
Kiedy zasiedliśmy przy stole, przez chwilę nikt się nie odzywał. Łukasz złamał opłatek i podał mi go.
– Wesołych świąt kochanie – powiedział cicho.
Dzieci rzuciły się do składania życzeń, a ja patrzyłam na ich rozpromienione twarze. Nie było luksusów, ale było ciepło, miłość i śmiech. Nawet pomarańcze na stole smakowały jakoś lepiej niż zwykle.
Zapamiętam te Święta
Gdy dzieci zasnęły, a dom wypełniła cisza, usiadłam na kanapie obok Łukasza. Światełka na choince wciąż migotały, a w kącie leżały porozrzucane papiery po prezentach.
– Wiesz, Magda – zaczął Łukasz, podnosząc filiżankę z herbatą. – Może były inne niż zwykle, ale… chyba się udały.
Uśmiechnęłam się i przytaknęłam. W głębi serca czułam dumę, choć i gorycz. To były najdroższe święta, jakie pamiętam. I nie chodziło tylko o pieniądze. Kosztowały mnie też sporo nerwów, napięcia, a może nawet kawałek tej radości, którą kiedyś czułam przy ich przygotowaniach.
Patrząc na rozświetloną choinkę, zrozumiałam, że coś muszę zmienić. Może przyszłe święta będą prostsze, ale na pewno nie mniej wyjątkowe. W końcu to, co najważniejsze, mieliśmy tuż obok.
Magda, 39 lat
Czytaj także: „Bożonarodzeniowy jarmark puścił mnie z torbami. Wpadłam w pułapkę, przez którą w Wigilię chyba będę gryzła sianko”
„Teściowa w Święta potraktowała moje dzieci jak śmieci. Cieszę się, bo w końcu pokazała prawdziwe oblicze”
„Nienawidzę kupować prezentów na Święta, bo mnie nie stać. Aż mnie telepie, jak mam znowu wydać kasę na głupoty”