„Na wakacjach zaliczyłam wpadkę z własnym mężem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że mam 47 lat”

prawdziwe historie: ten wyjazd był brzemienny w skutki fot. Adobe Stock, Михаил Решетников
„To miała być romantyczna wycieczka i pierwsza od czasu, gdy dzieci wyfrunęły z domu. Myślałam, że nawet ona już naszego małżeństwa nie ożywi. Jednak ten wyjazd odmienił nasze życie bardziej, niż się z mężem spodziewaliśmy”.
/ 12.07.2023 20:15
prawdziwe historie: ten wyjazd był brzemienny w skutki fot. Adobe Stock, Михаил Решетников

Wyszłam z pracy i stanęłam na chodniku, zastanawiając się, co mam dalej robić. Moje koleżanki mijały mnie w biegu i pędziły do domu gotować obiad, odrabiać lekcje z dziećmi i suszyć głowy mężom, że jeszcze nie zrobili w mieszkaniu tego czy owego. A ja? Co ja miałam do roboty w czterech pustych ścianach? Syn już od czterech lat mieszkał osobno, a kiedy pół roku temu córka także wyprowadziła się do chłopaka, zrozumiałam, co oznacza syndrom pustego gniazda. Tym bardziej że mąż teraz już bez żadnego skrępowania rzucił się w wir pracy.

Nic nas do siebie nie ciągnęło

Zawsze lubił przesiadywać w biurze, poświęcać się projektom. Przez wszystkie te lata, kiedy wychowywaliśmy Marcina i Lenę, musiałam mu przypominać o jego rodzicielskich obowiązkach. Kochał dzieci, złego słowa na niego nie mogłam powiedzieć, ale zawsze wydawało mu się, że obowiązkiem głowy rodziny jest zapewnić tej rodzinie byt na odpowiednim poziomie. Dlatego tyle pracował, by przynosić do domu coraz większe pieniądze. A ja usiłowałam mu wyjaśnić, że przecież te pieniądze nie zapewnią dzieciom towarzystwa ojca.

No, ale teraz już nic nie stało na przeszkodzie, aby Paweł spędzał w biurze całe popołudnia i wieczory. Wiedziałam, że wróci późno, i naprawdę nie miałam ochoty iść do domu. Powłóczyłam się więc jak zwykle po centrum handlowym, z nudów wchodząc do kolejnych sklepów i kupując jakieś rzeczy, które wcale nie były mi potrzebne. Wiem, że moje koleżanki często zazdrościły mi, że na tak wiele mogę sobie pozwolić, a ja z kolei zazdrościłam im, że mają jakiś cel w życiu, mają dla kogo wracać do domu.

Nie mogę powiedzieć, że nie kochaliśmy się z mężem. Nadal nam na sobie zależało, ale to już nie był ten żar co wcześniej. Nic nas do siebie nie ciągnęło. I sądziłam, że Paweł już niczym nie potrafi mnie zaskoczyć. Tymczasem pewnego dnia po powrocie z pracy, zamiast zająć się własnymi sprawami, usiadł obok i zaczął ze mną oglądać film. Była to jakaś romantyczna historia o miłości, a rzecz działa się we Włoszech. Te krajobrazy, ta atmosfera… Naprawdę niespodziewanie zanurzyliśmy się oboje w tym filmie i obejrzeliśmy go do końca. Sądziłam, że to będzie jednak tylko taki jednorazowy wspólny wieczór, a tymczasem…

Co ty na to?

Kilka tygodni później Paweł wpadł do domu wcześniej niż zwykle i zachowywał się bardzo tajemniczo. W końcu zapytałam go, o co chodzi. A on mi na to, że za tydzień wyjeżdżamy.

– Jak to? Dokąd? – byłam kompletnie zaskoczona. – Czy coś się stało?

– Nic. Po prostu uznałem, że potrzebujemy oboje urlopu – odpowiedział Paweł.

Zaczęłam rugać męża, że przecież takie rzeczy powinien ze mną wcześniej ustalić. Bo co to znaczy urlop? Przecież ja także mam w pracy obowiązki. Poza tym dokąd jedziemy? Jest jeszcze dość chłodno, w końcu to wiosna. Nad morzem będzie wiało, w górach może nawet spaść śnieg. Co to za pogoda na wakacje?

– Nie jedziemy nad polskie morze, tylko do Włoch – poinformował mnie mąż z uśmiechem. – Wiesz, kiedy tak oglądałem z tobą ten film, to pomyślałem, że należy nam się taka wyprawa. Przecież zawsze lubiliśmy podróżować do Włoch...

No tak, ale jeździliśmy tam z dzieciakami i różnie bywało. A to jedno chciało na pizzę, a drugie na lody, a to nie chciały wchodzić do muzeum czy włóczyć się uliczkami, bo to nudne. A teraz wreszcie możemy robić to, co lubimy. Tylko we dwoje. Paweł podszedł bliżej i mnie przytulił.

– Co ty na to?

Pokiwałam głową. Mój mąż miał rację. Taki wyjazd naprawdę nam się należał.

– Ale co z twoją pracą? Nie masz teraz kończyć jakiegoś projektu? – zapytałam.

– Już skończyłem. A kolejny może poczekać. Szef także uznał, że z powodu tylu nadgodzin też wreszcie powinienem wziąć urlop, więc mogę jechać.

Po raz pierwszy od bardzo dawna pakowałam się na wyjazd na wakacje z radością.

Wygląda pani kwitnąco!

We Włoszech o tej porze było już dosyć ciepło, więc zabrałam ze sobą sukienki i buty na obcasie. Marzyły mi się wieczory przy kawiarnianym stoliku, z lampką wina, romantyczne spacery przepięknymi wąskimi uliczkami i poranki na tarasie przy dobrej kawie. I to wszystko się spełniło. A nawet więcej! Poczuliśmy się z Pawłem niczym dwudziestolatki, jak wtedy, gdy jeszcze nie mieliśmy dzieci i jeździliśmy z plecakami po Polsce. Już pierwszego dnia mój mąż wziął mnie podczas spaceru za rękę, czego nie robił od lat. A noce? Były upojne nie tylko dlatego, że piliśmy świetne włoskie wino. Nawet nie sądziłam, że jeszcze tyle żaru się w nas tli!

Kiedy wróciliśmy po wakacjach do domu, mąż jak zwykle rzucił się w wir pracy, a ja… Czułam się bardzo zmęczona. Wszystko tłumaczyłam sobie pogodą. Za oknem co rano witał nas deszcz i szare niebo. Jak tu można było tryskać optymizmem? Tym bardziej że mój organizm od jakiegoś czasu szykował się do menopauzy. Miałam już 47 lat i byłam przygotowana na to, że wkrótce przestanę miesiączkować.

Już teraz okres pojawiał się u mnie nieregularnie. A kiedy po powrocie z Włoch w ogóle nie dostałam miesiączki, byłam pewna, że właśnie zaczęło się moje przekwitanie. Zwlekałam przez jakiś czas z pójściem do ginekologa, chociaż już wcześniej mi zapowiedział, że pewnie zapisze mi kurację hormonalną. Ale jakoś nie czułam się na siłach. Teraz wracałam z pracy prosto do domu i od razu kładłam się spać. Taka byłam słaba. Przestałam się także mieścić w swoje spódnice. To znaczy jeszcze jakoś się w nich dopinałam, ale z trudem.

– To przez zatrzymywanie wody w organizmie, też tak mam – powiedziała mi koleżanka. – Jak dostaniesz tabletki hormonalne, to przestaniesz być taka napuchnięta. Wszystko z ciebie zejdzie.

Głównie dlatego zdecydowałam się w końcu pójść do lekarza. Mój ginekolog zna mnie od lat, wie na temat mojego zdrowia wszystko. Kiedy tylko weszłam do jego gabinetu, usłyszałam:

– Pani Magdo! Wygląda pani kwitnąco!

– Naprawdę? – wcale się tak nie czułam.

– Ale poprawiła się pani cera. No i te włosy… – dodał.

No cóż, musiałam przyznać, że ostatnio jakoś łatwiej było mi się uczesać, bo wydawało się, że włosów mam więcej niż zwykle.

– To co? Robimy cytologię? – zapytał mnie lekarz. Posłusznie usiadłam na fotelu.

A chwilę później…

I co ja mam teraz zrobić?

Mój doktor podniósł się i spojrzał na mnie zagadkowo. A potem powiedział:

– Moim zdaniem jest pani w ciąży.

Parsknęłam śmiechem, uznając, że to świetny żart. Ale zamilkłam, widząc minę lekarza. On mówił poważnie.

– Ale jak to? W moim wieku? Przecież ja już nie miesiączkuję!

– A od jak dawna? Bo ja mam tutaj zapisane, że pół roku temu miesiączka była.

– No, od dwóch miesięcy – policzyłam.

– I to by się zgadzało. Na taki wiek oceniam płód. Ale wszystko się wyjaśni podczas USG.

Poddałam się temu badaniu z ochotą, podejrzewając, że ginekolog przyzna się do błędu. Ale wcale tak nie było. USG potwierdziło ciążę.

– I co ja mam teraz zrobić? Co powie mąż? A co dzieci? Przecież ja jestem w takim wieku, że raczej szykowałam się na babcię – zaczęłam histeryzować.

– Babcię? Pani organizm zadecydował inaczej – usłyszałam.

Wyszłam z gabinetu oszołomiona, złorzecząc na Włochy. No, bo czyja to była wina, że jestem teraz w ciąży, jeśli nie tego ich pysznego wina i romantycznej atmosfery? Zastanawiałam się, jak to powiedzieć Pawłowi. Postanowiłam nie owijać w bawełnę.

– Co ty mówisz? – wykrzyknął mąż na tę nowinę. Ale na jego twarzy zaraz po zaskoczeniu odmalowała się nieziemska radość. – Skarbie, naprawdę zostaniemy znowu rodzicami?

– Ty się cieszysz? – upewniłam się.

– A ty nie?!

No cóż… W zasadzie tak. Ten wieczór i następne także spędziliśmy wtuleni w siebie, na nowo odkrywając urok tego, że wkrótce znowu będziemy rodzicami.

Jakbym dostała skrzydeł

Naszym dorosłym dzieciom powiedzieliśmy o tym, że będą miały rodzeństwo, dopiero miesiąc później. Ich zaskoczone miny bardzo nas rozśmieszyły. Ale córka i syn na szczęście przyjęli to dobrze i nie skrytykowali w żaden sposób.

W pracy koleżanki oczywiście komentowały za to na całego, że chyba upadłam na głowę, decydując się na dziecko w tym wieku. Ale moja szefowa – która sama jest mamą trójki dzieci – odniosła się ze zrozumieniem nawet do tego, że końcówkę ciąży musiałam przeleżeć w szpitalu. No cóż, nie byłam już młoda i pełna sił.

Za to jakbym dostała skrzydeł, kiedy na świecie pojawił się Kuba. Paweł także odmłodniał o dwadzieścia lat. A co więcej, zaczął wcześniej wracać z pracy, bo mówił, że woli czas spędzać z naszym dzieckiem. Odnalazł się idealnie w roli ojca. Wreszcie!

Dzisiaj Kuba ma dziesięć lat. Wiem, że jesteśmy najstarsi spośród rodziców jego szkolnych kolegów i czasami biorą nas za dziadków syna, ale on wydaje się tym nie przejmować. Jest pogodnym chłopcem. A my jesteśmy szczęśliwi, że go mamy.

Czytaj także:
„Zaniedbałam męża, bo przez lata byłam służącą własnych córek. Nawet przeprowadziłam się do jednej, żeby pilnować wnuków”
„Przeprowadziłam się na wieś, by zaznać spokoju, a stare kwoki drą mi się pod oknami. To one uratowały mi życie”
„Żal mi Justyny. Za miłością przeprowadziła się 300 km od rodzinnego domu. Wpadła w sidła rodziny alkoholowej”

Redakcja poleca

REKLAMA