Gdyby zależało to wyłącznie ode mnie, najchętniej zerwałabym wszelkie kontakty z teściową. Za każdym razem, gdy do niej wpadamy, czuję się, jakbym stawała przed obliczem surowej egzaminatorki. Mam już dość tego niekończącego się przesłuchania! Bokiem mi wychodzą jej pytania, tym bardziej, że jakiejkolwiek odpowiedzi bym udzieliła, i tak nie będzie zadowolona. W jej obecności znów czuję się jak dziewczynka, która nie przygotowała się do lekcji.
To uświęcona tradycja
– A może zjemy coś na mieście, zamiast iść do twojej mamy – zaproponowałam pewnej niedzieli. – Jest śliczny dzień, a niedaleko parku otworzył się nowy sushi bar. Chętnie spróbowałabym japońskiej surowizny. Co ty na to?
– Żartujesz sobie? Przecież w każdą niedzielę chodzimy na obiad do mojej mamy – przypomniał mi mąż. – To już tradycja.
– Tak, ale przecież nic się nie stanie, jeżeli raz na jakiś czas zrobimy drobne odstępstwo. Nam też należy się przynajmniej jedna niedziela w miesiącu – nalegałam. – Po obiedzie poszlibyśmy na spacer, a później może do kina. Wczoraj weszła na ekrany nowa komedia. Recenzje są obiecujące.
– Kochanie, mamy siebie na co dzień, a przed nami całe życie. Mama jest sama i na pewno doskwiera jej samotność, mimo że nie chce się przyznać. Chyba możemy zrobić dla niej przynajmniej tyle, prawda?
– Prawda.
Mam powody, by jej nie lubić
Wcale nie chciałam iść na sushi. Nie lubię surowych ryb. Wojtek przepada za orientalną kuchnią, ale ja jestem kulinarną tradycjonalistką. Myślałam, że w ten sposób odwiodę go od pomysłu spędzenia popołudnia u jego matki.
Nie nalegałam dłużej, bo wiedziałam, że wygram tej dyskusji. Wojtek jest wpatrzony w mamusię jak w świętą. Nie dziwię się mu. Jest jej jedynym synem, a matka wychowywała go sama. W takiej sytuacji jest dla mnie całkowicie zrozumiałe, że łączy ich silna więź.
Problem w tym, że ja za nią nie przepadam. Powiem więcej: nie cierpię tej jędzy i jestem przekonana, że z wzajemnością. Od zawsze traktuje mnie jak smarkulę. Jej misją jest pouczanie mnie. Zawsze potrafi mi wytknąć błędy, nawet tam, gdzie ich nie ma. Jak nikt potrafi wprawić mnie w zakłopotanie. Idąc na obiad do niej, stresuję się bardziej niż przed maturą, bo wiem, że za chwilę doświadczę przesłuchania u wszechwiedzącej i nieomylnej Grażyny.
– No, opowiadajcie, dzieci. Co u was? – zapytała pewnej niedzieli.
– Właściwie to po staremu. Kinga ugotowała wczoraj wyśmienitą zupę pomidorową. Nawet chciała dziś przynieść porcję dla ciebie, ale wiedziałem, że nie będziesz chciała jeść.
– A dlaczego tak pomyślałeś, syneczku?
– Dodałam trochę ananasa, a Wojtek przypomniał mi, że mama jest przecież uczulona – wyjaśniłam.
– Ananasa? Do pomidorówki? A któż to widział takie dziwy!
– To przepis wietnamski. Dodaje się ananasa, sos sojowy, tofu i trochę soku z cytryny. Wojtkowi bardzo smakuje w takim wydaniu.
– Jak żyję nie słyszałam o czymś takim. Gdybym tak gotowała mojemu świętej pamięci mężowi, pogoniłby mnie z domu!
Dopiero się rozkręcała
To był dopiero wstęp do właściwej części egzaminu, który miała przeprowadzić. Po obiedzie zaczęła narzekać, że będzie musiała czyścić piekarnik. Zapytała, jakiego środka używam w domu. Podałam jej nazwę skutecznego preparatu, który łatwo radzi sobie z zabrudzeniami. Wtedy się zaczęło.
– Jak zwykle jesteś w błędzie, kochana.
– Ja tak nie uważam. U mnie zawsze doskonale się sprawdza.
– Może i tak, ale niepotrzebnie trwonisz pieniądze, na które mój syn ciężko pracuje. Ja używam domowej pasty z sody oczyszczonej i soli. Kosztuje grosze, a gwarantuję ci, że nie ma nic lepszego. Skoro piekarnik czyścisz drogą chemią, to pewnie do mycia okien też używasz jakiś środków.
– Zwykłego płynu do szyb.
– I znowu wyrzucasz pieniądze w błoto. Gdybyś użyła wody z amoniakiem, sama byś stwierdziła, że nie potrzeba niczego więcej. Mówiłam ci o tym przed ostatnimi świętami. Wiedziałabyś, gdybyś mnie słuchała.
Powiedziała to w taki sposób, jakbym była na utrzymaniu męża, a tak nie jest. Pracuję i zarabiam. Poza tym to nie jej sprawa, co gotuję i jak dbam o dom. Ona ma swoje sposoby, ja mam swoje. Może jej nie przeszkadza odór amoniaku w całym mieszkaniu, ale mi tak.
Tak jest za każdym razem
Może trudno w to uwierzyć, ale nie pamiętam niedzieli, kiedy teściowa nie poddałaby mnie przesłuchaniu. Bo tak właśnie się czuję, gdy ją odwiedzam – jak na przesłuchaniu. Przykłady mogę mnożyć i mnożyć. Żeby nie szukać daleko, ostatnio przyniosłam jej ulubione ciasto drożdżowe. Sama je upiekłam. Myślałam, że słodki deser złagodzi trochę jej obyczaje. Pech chciał, że po pokrojeniu okazało się, że wyszedł mi zakalec. Wtedy się zaczęło.
Pytała o wszystko: o temperaturę pieczenia, jakość składników, ilość tłuszczu, ile ciasta nałożyłam do formy, czy wszystko było świeże. Na koniec stwierdziła: „Cóż, jeżeli nie masz ręki do ciast, zawsze możesz użyć amoniaku. Może to niezdrowe i niesmaczne, ale uchroni cię przed zakalcem”.
Myślałam, że gdy porozmawiam o tym z mężem i szczerze mu powiem, jak czuję się, gdy jego matka próbuje mnie egzaminować, stanie po mojej stronie. On jednak stwierdził, że coś sobie uroiłam.
Nie widzi problemu
– Nie wydaje ci się, że twoja mama nie przepada za mną? – zapytałam, gdy wracaliśmy do domu.
– O czym ty mówisz, Kinga? Mama cię uwielbia.
– Więc dla czego za wszelką cenę stara się mnie wprawić w zakłopotanie?
– W zakłopotanie? – Zdziwił się.
– Zawsze, gdy u niej jesteśmy, stara mi się udowodnić, że nie wiem, co robię. Nieważne, czy dotyczy to gotowania, sprzątania czy innych prac, ona zawsze wie lepiej.
– Kochanie, i to jest dla ciebie problemem? Mama to gospodyni starej daty. Na wszystko ma swój sposób, a że nigdy nie miała córki, tobie przekazuje swoją wiedzę. Jestem przekonany, że nie ma złych intencji.
– No nie wiem. Mam wrażenie, że chce mnie zdyskredytować w twoich oczach. Jakby była zazdrosna.
– Teraz to wymyśliłaś. Myślisz, że chciałaby mnie zatrzymać dla siebie?
– Tak, takie odnoszę wrażenie. W końcu jesteś jej jedynakiem. Bardzo cię proszę, porozmawiaj z nią, bo te wszystkie sytuacje są dla mnie wyjątkowo niekomfortowe.
– O nie, kochana. Nie zamierzam drzeć kotów z mamą, bo ty sobie coś uroiłaś.
Nie rozumiem, jak może nie widzieć zachowania swojej matki. Jeżeli to się nie zmieni, przestanę chodzić na niedzielne obiadki. Wiem, że Wojtek będzie miał o to do mnie pretensje, ale trudno. Nie chce stanąć po mojej stronie, więc sama zadbam o siebie.
Kinga, 32 lata
Czytaj także:
„Myślałam, że mój narzeczony to książę z bajki. Gdy przed całą rodziną narobił mi wstydu ocknęłam się, że to niedojda”
„Cerowałam majtki i jadłam stare bułki, bo mąż żałował mi kasy. Postanowiłam go ukarać za lata skąpstwa”
„Włamałam się do gabinetu męża i odkryłam coś, czego nie powinnam wiedzieć. Ten tchórz zdradzał mnie za moimi plecami”