„Na emeryturę czekałam jak na wyrok, nie jak na nagrodę. Z czego tu się cieszyć? W domu czekały na mnie tylko gary i pranie”

Kobieta na emeryturze fot. Adobe Stock, fizkes
„Z przyjemnością obserwowałam Janka, który z zainteresowaniem zagłębił się w lekturze. Na kolejne spotkanie poszedł bez ociągania i brał udział w rozmowie. Każde kolejne wciągało go nie mniej. Czytelników przybywało… Czułam, że spełnia się moja marzenie”.
/ 26.12.2022 14:30
Kobieta na emeryturze fot. Adobe Stock, fizkes

Przez całe życie pracowałam w bibliotece. Niektórzy uważali, że mam najnudniejszy zawód świata, ale wbrew pozorom, ten zawód był moją ogromną pasją. Uwielbiałam czytać od dziecka – przez całą szkołę podstawową i liceum przeczytałam setki książek. Do niektórych wracałam kilkakrotnie, bo tak pokochałam bohaterów, że ciężko było mi się z nimi rozstać. Bibliotekoznawstwo było więc moim wymarzonym kierunkiem. Poznałam tam ludzi, którzy podobnie jak ja kochali książki.

Kiedy dostałam pracę w osiedlowej bibliotece, poczułam, że jestem wreszcie na swoim miejscu. Uwielbiałam rozmawiać z czytelnikami, pomagać im dobierać lektury i zachęcać do sięgania po coś z zupełnie innej kategorii. Zauważyłam, że jeśli ktoś latami zaczytywał się tylko w kryminałach, nagła zmiana w postaci biografii czy thrillera okazywała się dla niego miłym zaskoczeniem. Z prawdziwą przyjemnością zamawiałam do biblioteki rynkowe nowości, ale też dbałam o to, by nigdy nie zabrakło niczego z klasyki gatunku. Jakby mało było mi książek w pracy, wieczorami najczęściej też czytywałam coś do poduszki.

Mąż śmiał się ze mnie, że jestem prawdziwym molem książkowym. Miał rację. Jak to mówią: „Znajdź pracę, która jest twoją pasją, a nie będziesz nigdy pracował”. Zgadzałam się z tym powiedzeniem w pełni! Lata mijały szybko i bardzo się zdziwiłam, gdy podczas dni otwartych ZUS-u dowiedziałam się, że już w przyszłym roku będę mogła odejść na emeryturę.

– To świetnie! – zachwycił się Janek, który od pięciu lat był już emerytem.

Ja nie podeszłam do tego tak entuzjastycznie

Jest fanem kempingów i wędkowania, więc od razu wyobraził sobie, że teraz nasze życie to będą już nieustające wakacje. Ja nie podeszłam do tego tak entuzjastycznie. Jakoś żal mi się zrobiło tego, że nie będę mieć już kontaktu z pasjonatami literatury. Wiedziałam jednak, że młode pokolenie bibliotekarzy czeka już na miejsce pracy i nie chciałam blokować etatu w tym, i tak już dość hermetycznym, środowisku. Pod koniec roku złożyłam wymówienie i napisałam wniosek o emeryturę.

Ostatniego dnia pracy szefostwo zrobiło mi miłą niespodziankę – odwiedzili mnie z bukietem kwiatów i talonem do księgarni. Od tamtej pory dni płynęły mi dość monotonnie. Owszem, sporo czytałam, ale mój mąż nie jest zbyt dobrym partnerem do rozmowy o książkach. Czyta wyłącznie książki historyczne, a o innej literaturze nie chce słyszeć. Pod tym względem nie dobraliśmy się zbyt dobrze. Pojechałam z nim kilka razy na kemping, ale w moim wieku człowiek już się nie lubi oszukiwać. To nie była moja bajka. Komary mnie gryzły, brakowało mi czystej łazienki, a wędkowanie strasznie mnie nudziło, więc żeby nie odstraszać ryb swoim gadaniem, zabierałam książkę i rozkładałam się na łódce.

Wieczorami wpadali do nas sąsiedzi z pola, ale nie miałam z nimi zbyt wielu wspólnych tematów. Rozmawiali głównie o wędkowaniu i wymieniali się opowiastkami o swoich trofeach. Janek się denerwował, że ta biblioteka zrobiła ze mnie odludka, a ja czułam, że bez niej nie jestem już sobą. Obawiałam się, że emerytura nie będzie dla mnie wypoczynkiem, a torturą!

Pewnego razu w telewizji trafiłam na program o lokalnym klubie książki. Od razu się ożywiłam i zaczęłam nasłuchiwać. Założyła go emerytowana bibliotekarka z małej miejscowości, czyli moja koleżanka po fachu. Opowiadała o tym, że zainteresowanie przerosło jej oczekiwania. Zapisali się ludzie w różnym wieku – od młodzieży po emerytów. Organizowali spotkania autorskie z pisarzami w lokalnym centrum kultury i wyjeżdżali wspólnie na targi książki. Słuchałam zafascynowana. Miałam wrażenie, że otwierają się przede mną nowe możliwości. Od razu popędziłam do gminnego domu kultury, żeby zaproponować poprowadzenie takiego kółka.

Nie spodziewałam się takiego miłego pożegnania!

Dyrektor słuchał z zainteresowaniem, ale był pełen wątpliwości co do tego, czy faktycznie wzbudzi to zainteresowanie mieszkańców. Wiele inicjatyw promowanych przez ich instytucję nie przyciągało nikogo i zainwestowane pieniądze szły w błoto.

Ludzie nie mają czasu na takie rzeczy, pani Zeniu. Nie chce im się przyjść nawet na koncert, a co dopiero czytać.

Ja jednak wiedziałam swoje. Przez lata zdążyłam poznać wielu amatorów literatury z naszego rejonu. Czułam, że mnie nie zawiodą. Dyrektor oświadczył, że znajdzie dla mnie fundusze, jeśli zorganizuję grupę dziesięciu osób. To było wyzwanie dla mnie!

Córka pomogła mi zamieścić ogłoszenie w internecie, a męża poprosiłam o skserowanie kilkanaście razy ogłoszenia, które napisałam, oraz rozwieszenie w różnych popularnych miejscach w naszym mieście. Zadzwoniłam też do kilku czytelników, których numery znałam, i poprosiłam, by przekazali informację dalej. Tak jak przypuszczałam, zareagowali entuzjastycznie. Nie minęły dwa tygodnie od mojej rozmowy z dyrektorem, a już zgłosiło się do mnie piętnaście osób!

Byłam zachwycona. Pobiegłam do domu kultury cała w skowronkach i położyłam przed dyrektorem listę chętnych, a on aż pokręcił głową z niedowierzaniem. Oczywiście wywiązał się ze złożonej obietnicy i zobowiązał się opłacać spotkania autorskie. Pierwsze spotkanie naszego klubu książki miało się odbyć już nazajutrz, więc poszłam do sali, którą miałam do dyspozycji raz w tygodniu.

Ustawiłam krzesła wokół dużego stołu, a na tablicy zapisałam listę propozycji książkowych, które przyszły mi do głowy. Wybrałam klasyki literatury, o których wiedziałam, że jest ich pod dostatkiem w bibliotece, żeby uczestnicy nie musieli się martwić, że nie uda im się ich zdobyć. Poprosiłam naszą nową bibliotekarkę, żeby ściągnęła mi na pierwsze spotkanie dziesięć tomów „Lolity” Nabokova. Wiedziałam, że ta powieść wywoła poruszenie i dyskusje, a to było coś, o co mi chodziło. Nie miało być nudno, miało być ciekawie!

Czułam, że dawna energia wróciła! Znów byłam w swoim żywiole. Następnego dnia od rana chodziłam pełna zapału, a Janek patrzył na mnie i nie mógł się nadziwić.

– Może pójdziesz ze mną? – zaproponowałam. – Ja jeżdżę z tobą na ryby!

A tak się bałam emeryckiej nudy…

To był argument, z którym trudno mu było dyskutować. Zgodził się pójść na kilka spotkań dla świętego spokoju, a może z ciekawości. Na pierwszym omawialiśmy moje propozycje: usunęliśmy z listy książki, które większość klubowiczów już czytała, i dodaliśmy inne. Widziałam po uczestnikach radość z tego, że biorą udział w czymś nowym i interesującym. Rozdałam książki, które ściągnęłam, i poprosiłam, aby ci, którzy skończą, odnieśli je do mnie, a ja przekażę je dalej.

Tak też się stało. Z przyjemnością obserwowałam Janka, który z zainteresowaniem zagłębił się w lekturze. Na kolejne spotkanie poszedł bez ociągania i brał udział w rozmowie. Każde kolejne wciągało go nie mniej. Czytelników przybywało… W maju zebrałam grupę chętnych na Targi Książki w Warszawie, które odbywały się na Stadionie Narodowym. Sama byłam na nich po raz pierwszy i nie mogłam wprost uwierzyć, że przyciągają takie rzesze ludzi.

Do wielu autorów ustawiały się kolejki czytelników. Można było porozmawiać z pisarzami, zrobić zdjęcia i zdobyć autografy. Na licznych scenach znani dziennikarze przeprowadzali wywiady. Były stoiska wszystkich wydawnictw, a także stragany taniej książki i gadżety dla miłośników literatury – zakładki, długopisy i torebki. Czułam się tak jak większość kobiet w galerii handlowej z ubraniami! Wciąż znajdowałam jakieś perełki, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Mijaliśmy dziesiątki znanych z telewizji osób. Słowem, atrakcji było co niemiara! Wszystkim uczestnikom wycieczki bardzo się podobało i zgodnie uznaliśmy, że trzeba to powtórzyć!

W ciągu roku udało mi się zorganizować cztery spotkania autorskie i dwa wyjazdy na targi. Stworzyliśmy własną tablicę pamiątkową ze zdjęciami i stronę internetową do kontaktu. Nawet z mężem zaczęło mi się lepiej układać! Teraz już nikt mi nie wmówi, że pasja jest domeną młodych, bo to emerytura pozwoliła mi naprawdę rozwinąć skrzydła!

Czytaj także:
„Liczyłam, że gdy mama przejdzie na emeryturę, to pomoże mi przy dziecku. Guzik... Ta egoistka wolała podróże niż wnuczkę”
„Na emeryturze ledwo wiążę koniec z końcem. Córka chce mi płacić za opiekę nad wnuczką, ale nie wiem, czy to wypada”
„Dopiero na emeryturze zdałam sobie sprawę, że mój mąż to nudziarz. Nie chcę przeżyć moich ostatnich lat przed telewizorem”

Redakcja poleca

REKLAMA