Własnym oczom nie mogłam uwierzyć. Może po długiej przerwie pomyliłam adres? Cofnęłam się, ale nie, tabliczka na drzwiach uspokajała: to wciąż był gabinet, który przez ostatnie lata udostępniał mi Anatol raz w tygodniu. Ale gdzie surowe grafiki, które zawsze wydawały mi się lekko przerażające? I skąd kwiaty na parapecie? Ledwo zdążyłam wypakować okulary i notes, zadzwonił mój telefon.
O wilku mowa!
– I jak, Agato? – usłyszałam głos Anatola. – Podoba się?
– Na razie nie mogę się odnaleźć – roześmiałam się. – Dołożyłeś swoją cegiełkę do ogólnego szoku, jaki przeżywam, wracając do czynnego życia.
– Zawsze powtarzasz, że zmiany są dobre – przypomniał. – A ja musiałem to wnętrze uczynić bardziej ludzkim, mieszkałem tam dwa tygodnie.
– Byłeś chory? – wyrwało mi się.
To właśnie mój aktualny kłopot. Po przymusowej izolacji gadam za wiele albo za mało – trudno mi znaleźć złoty środek.
– Nie, żona z córą mnie wysiudały z mieszkania, gdy wróciły w marcu z Włoch. Uznały, że nie mogą narażać staruszka na zarażenie, gdyby coś przywlokły. Dobra, kończę, za kwadrans chyba zaczynasz, prawda? To połamania nóg! – zaśmiał się.
– Dzięki, potrzebowałam tego – sapnęłam. – Nigdy bym nie przypuszczała, że to możliwe, ale przeżywam stres po tej przerwie…
– Dasz radę, dziewczyno – zapewnił. – A jak nie, zapraszam na terapię!
I proszę, a zawsze wydawało mi się, że z Anatola taki sztywniak… Najwyraźniej wszyscy stęskniliśmy się za resztą ludzkości. Można sobie mówić, że potrzeba nam czasu tylko dla siebie, ale nie aż tyle! Przede wszystkim, Agato, napomniałam sama siebie, nie gadaj, jakby cię wypuścili z więzienia po długoletniej odsiadce… Zawsze bardziej lubiłaś słuchać, niż mówić – to właśnie przywiodło cię do zawodu. Bardziej niż w reprymendę udzieloną samej sobie ufałam w regułę: wiedziałam, że w poradni ma się pojawić para małżeńska, zatem istniała duża szansa, że będę miała raczej problem z dojściem do głosu. Stukanie do drzwi zabrzmiało dokładnie w momencie, gdy obie wskazówki zegara stojącego na biurku spotkały się na dwunastce.
Byli młodzi, niewiele starsi od mojej córki i zięcia
I spięci, choć nie tak bardzo, jak bywają pary starsze stażem – może to kwestia wychowania i oswojenia z faktem, że można poprosić o pomoc przy rozwiązywaniu życiowych problemów? Usiedli, przedstawiliśmy się sobie i zapadła cisza. No to pięknie. Zapytałam, co ich sprowadza. Nie tylko po to, by zacząć – po prostu wyglądali na doskonale zgranych. Sposób, w jaki przepuścił żonę w drzwiach, odsunął jej krzesło, cały ten małżeński taniec mieli perfekcyjnie opracowany. Podobnie jak szybką wymianę spojrzeń po moim pytaniu… Pierwszy odezwał się pan Mariusz.
– Jeszcze po drodze zastanawialiśmy się z Adrianną, czy jest w ogóle sens przychodzić – wyznał. – Ludzie mają z pewnością poważniejsze problemy niż nasze… Nasze, na dobrą sprawę, właśnie się skończyły.
– Nie skończyły się, Mariusz – poprawiła go żona. – Po prostu przestały być widoczne, odkąd życie wróciło do normy. Ale przecież pamiętamy, prawda?
– Głównie ty – mruknął niechętnie. – Wciąż masz do mnie żal.
– Nie przez cały czas – uzupełniła Adrianna. – Ale wystarczająco często, by mnie to uwierało jak kamień w bucie.
– Nie jestem pewien, czy epizod, bo w końcu cała ta pandemia nie była niczym więcej, to wystarczający powód, by psuć przyjemność wspólnej wędrówki przez życie.
Spojrzałam z zaciekawieniem. No, takie metafory, szczególnie ze strony mężczyzn, rzadko słyszy się w tym gabinecie. Adrianna wzruszyła ramionami; najwyraźniej skłonność męża do poetyckich porównań nie robiła na niej szczególnego wrażenia.
– Chodzi o to – spróbowała wyjaśnić – że zawsze uważaliśmy się za świetne małżeństwo. Dzielimy się obowiązkami, nie kłócimy się, jesteśmy jak te mróweczki, które taszczą do gniazda ciężary, by żyło się lepiej. Wszystko dla dobra wspólnego. A potem przyszedł lockdown i nagle okazało się, że nic nas nie łączy. Rozumie pani? Kiedy zamknąć mrówki w mrowisku i odjąć dźwiganie patyków, nie zostaje nic. Nic.
Czy Anatol już wcześniej nie twierdził, że po okresie przymusowej izolacji będziemy mieli pełne ręce roboty, bo gabinety zapełnią się ludźmi, którzy jej nie uniosą? Coś mi jednak mówiło, że to nie ten przypadek – Adrianna i Mariusz wciąż byli razem, na terapii, ale jednak pełni dobrej woli, by podobna historia nie przydarzyła się im znowu.
– Porównanie z mrówkami jest błyskotliwe, ale raczej niemiarodajne – powiedziałam. – O ile pamiętam lekcje biologii, w stadzie mrówek jednostki się nie liczą, a skoro państwo tu przyszli, chyba jest odwrotnie… Czy moglibyśmy porozmawiać o tym, jak wygląda wasze życie w normalnych warunkach, a jak w sytuacji, która was przytłoczyła?
Adrianna miała rację: byli dobrym małżeństwem
Nawet teraz, opowiadając, szukali u siebie wzajemnie aprobaty, jakby każde z nich pytało, czy nie zapomniało o czymś ważnym. A życie codzienne faktycznie mieli opracowane perfekcyjnie. Mariusz był kierownikiem miejskiego domu kultury, pracował codziennie do piętnastej, a w sezonie imprez także w weekendy. Adrianna z siostrą prowadziły biuro notarialne, które siostra obsługiwała rano, a ona po południu. Dzięki temu któreś z małżonków zawsze było w domu i mogło zajmować się dzieckiem.
– To dobry system – potwierdzili oboje. – Justynka ma już osiem lat i nigdy nie musieliśmy zatrudniać niani, do przedszkola też chodziła tylko w celach integracyjnych, na kilka godzin.
– Tak, w czasach przedszkolnych skorzystałam z okazji i zrobiłam uprawnienia tłumacza przysięgłego. Zawsze to dodatkowy grosz – dorzuciła Adrianna. – Gdy mała poszła do szkoły, okazało się, że w zasadzie mam dwa etaty. Wszystko działało jak w zegarku.
– Ale weekendy spędzali państwo razem? – dopytałam, żeby wyrobić sobie obraz sytuacji.
Z jednej strony podziwiałam ich determinację i pracowitość, z drugiej jednak… Porównanie z mrówkami nie wydawało mi się już takie bezzasadne.
– Jeśli Mariusz akurat nie organizował jakichś dożynek albo koncertów – wzruszyła ramionami Adrianna. – Czasem zabierałyśmy się z nim, ale generalnie wolałam wtedy jeździć do rodziny. Mała ma tam kuzynkę w swoim wieku i bawiła się lepiej niż na głośnych imprezach. Ja również.
– Dograne mieliśmy wszystko idealnie – podsumował jej mąż.
– Ale też byliśmy wiecznie zalatani – wyjaśniła Adrianna. – Marzyliśmy o wolnej chwili, gdy będzie można spokojnie pogadać, napić się wina… A potem przyszła pandemia, mieliśmy czasu aż nadto i cyk, prysła bańka mydlana! Nagle znaleźliśmy się wszyscy w domu, z tak małą ilością obowiązków, że praktycznie bez nich…
– Ja chodziłem do pracy – wtrącił jej mąż.
– Dwa razy w tygodniu – machnęła ręką. – Praktycznie po to, by przekładać papiery i wypić kawę z tymi, którzy aktualnie też się zjawili. Daj spokój, Mariusz. To i ja zaglądałam do kancelarii co kilka dni, głównie po to, by się wypłakać w samotności, bo sprawy i tak ogarniałam online.
– Chyba dla każdego ten okres był wyzwaniem – próbowałam nadać właściwą miarę pandemii, która koniec końców i tak obeszła się z większością z nas łagodnie.
– Ale nie dla każdego był porażką – zaprotestowała żywiołowo Adrianna. – Niektórzy potrafili cieszyć się wspólnym czasem, robić twórcze rzeczy w czterech ścianach – kręcić filmiki, nagrywać piosenki, angażowali się w różne wirtualne akcje. Na przykład moja siostra i jej mąż… Na co dzień zabiegani, warczą na siebie o byle co i nagle bach, wkręcili się w jogę. Sądziłam, że to słomiany zapał, postoją trochę na głowie i im przejdzie, ale nie. Zmienili dietę, wstają o świcie do tej pory, mimo normalizacji.
– Jeden z moich pracowników zrobił materiał na płytę, o której wydaniu marzył, a zawsze brakowało mu czasu – przyznał Mariusz. – Możemy tak wyliczać bez końca, ale to i tak do niczego nie doprowadzi. Wstawałem rano, wchodziłem na stronę ośrodka zobaczyć, co się pojawiło. Justynka siedziała przy lekcjach online, Adrianna sprzątała, potem zabierała się za obiad. Gdy proponowałem córce po zajęciach jakąś grę, ona akurat miała czas gimnastyki korekcyjnej z mamą, bo „zawsze tak robią”. Potem jedliśmy i Adrianna szła do siebie przed komputer, bo jednak zawsze były jakieś dokumenty do tłumaczenia albo sprawy z kancelarii. Wtedy ja, jak zwykle, sprawdzałem Justynie lekcje i tłumaczyłem niejasności, których przy zdalnej nauce robiło się coraz więcej.
Nie było miejsca na sprawy spoza listy...
– Jasne – parsknęła jego żona. – Po prostu nie odczuwałeś potrzeby, by coś z siebie dać… Wieczorem odpalał film, żeby nie rozmawiać. Komedię, żebym przypadkiem nie miała chęci na dyskusję.
– Oszalałaś – stwierdził zdumiony Mariusz. – Byłem zdołowany, mówiło się przecież o zwolnieniach, płacili mniej… Wydawało mi się, że ty też nie masz ochoty na dramaty!
– Trzeba było zapytać – Adrianna spojrzała na niego, przewracając oczami. – Ale jestem potrzebna tylko jako trybik w maszynie, nie partnerka. Czasami przychodzi mi do głowy, że nigdy mnie nie kochałeś. Wyczułeś po prostu, że jestem idealną mrówką – przyłożyła palce do ust i pomachała nimi jak czułkami.
– To już przesada – żachnął się Mariusz. – Co za paranoja, żeby miłość utożsamiać z rozmowami?! Rozmawiam w robocie – czy to znaczy, że kocham naszą księgową albo plastyka?
Adrianna siedziała z wydętymi ustami, a ja zdałam sobie sprawę, że praktycznie się nie odzywam.
– Chciałabym jeszcze zapytać o waszą córkę – powiedziałam. – Czy są takie chwile, które spędzają państwo z nią razem, czy i tutaj wszystko jest rozpisane z podziałem na role?
Spojrzeli na siebie i oboje wzruszyli ramionami.
– No, ja z nią ćwiczę gimnastykę, Mariusz uczy ją gry na gitarze… Nie, chyba nic nie robimy wspólnie.
– Justynce na tym nie zależy – stwierdził Mariusz. – Nawet w czasie pandemii pilnowała, żeby każde z nas robiło to, co do niego należy. Jest bardzo pracowita i obowiązkowa.
– Czyli jest tak – spróbowałam podsumować. – Nie ma wspólnego spędzania czasu, zainteresowań, rozrywek… Pozwolę sobie zapytać: o czym właściwie mielibyście państwo rozmawiać, skoro na co dzień tak naprawdę żyjecie osobno?
Wiedziałam, że to brutalne, ale tak wyglądały fakty – owocna wymiana poglądów po prostu musi dotyczyć spraw, które zajmują wszystkich zainteresowanych. Inaczej zamiast rozmowy będą monologi.
– Ale nasz system jest dobry – Mariusz postanowił stać na szańcu do końca.
– Raczej tylko wygodny – skrzywiła się Adrianna. – A i to w normalnych warunkach. Jesteśmy jak chomiki, kręcimy się na karuzeli nawet wtedy, gdy nie musimy. I tego samego uczymy Justynkę.
– I pomyśleć, że wszystko przez tę cholerną pandemię – wyrwało się Mariuszowi. – Co za porażka! –
Jeśli wszystko zostanie po staremu, będziecie państwo już zawsze wspominać ten czas jako klęskę – powiedziałam. – Ale jeżeli wykorzystacie porażkę, by wprowadzić zmiany, które polepszą jakość waszych relacji, przekujecie ją w zwycięstwo.
Spojrzeli na siebie trochę pytająco, trochę z nadzieją w oczach.
– Zaczęły się wakacje – uśmiechnęłam się. – Czy może być lepszy czas na nowy początek?
Patrzyłam na nich przez okno, gdy już wyszli. Mariusz otworzył przed żoną drzwi auta, przytrzymał jej torbę, zaczekał, aż usiądzie, zamknął. Wszystko perfekcyjnie, jakby godzinami to ćwiczyli. Ale nagle cofnął się i znów otworzył, pochylił się… Z góry widziałam ten pocałunek, czuły i pośpieszny – ewidentnie poza schematem.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”