Kiedy otworzyłem oczy, siedziałem w pracy przy biurku. Obok mnie znajdowały się jeszcze cztery stanowiska dla takich jak ja urzędników zapełniających długie tabele statystyczne kolejnymi rzędami cyfr. Miałem już dosyć tej monotonii. Od dawna otaczała mnie szarość. A im mocniej otulała mnie swym szalem, tym bardziej mroczniało moje serce. Zaczęło się od mojego poczucia, że żona nie jest mi wierna. Czy miałem powód? W żadnym wypadku. A jednak jakiś wredny robak zaczął toczyć moje serce. Po trosze przyczyniły się do tego moje zawiedzione marzenia.
Byłem wreszcie pewien, że ma kochanka
Kiedy skończyłem studia, myślałem, że coś zrobię, coś osiągnę… Owo magiczne „coś” prześladowało mnie przez całe życie. Cały czas „coś” chciałem, tylko nigdy nie wiedziałem, co owo „coś” znaczy. Kiedy zacząłem robić karierę, okazało się, że to nie jest „to”. Wybudowałem własny dom – też pudło. Śliczna żona…? Chociaż powinienem był szczerze cieszyć się ze wszystkiego, co miałem, zawsze byłem niezadowolony. To inni według mnie osiągnęli więcej, pracowali lepiej, zajmowali wyższe stanowiska i robili szybsze kariery.
„Wieczny malkontent” – tak kiedyś powiedział o mnie przyjaciel i miał rację. Mówił prawdę, której ja nie potrafiłem wówczas dostrzec.
– Panie Jarku – nagle głos szefa wyrwał mnie z zamyślenia. – Kończy pan to zestawienie, o które wczoraj prosiłem?
– Tak, tak. Potrzebuję jeszcze tylko odrobinę czasu i wszystko będzie gotowe.
Kłamałem – nie tknąłem pracy nawet małym palcem. Jednak trzeba było wreszcie zabrać się do roboty. Przysunąłem sobie telefon, żeby zadzwonić do działu opracowań analiz statystycznych. Wystukałem numer. Po piątym sygnale uzyskałem połączenie. Ku mojemu zaskoczeniu w słuchawce usłyszałem… głos żony. Zerknąłem na wyświetlacz. Najwyraźniej zamyślony wykręciłem domowy numer.
– Karolina? – rzuciłem do słuchawki.
– Już idę, kochanie – usłyszałem jej wesoły głos, a dopiero potem żona zawołała do słuchawki: – Halo, kto dzwoni?
– To ja, nie poznajesz mnie?
Odłożyła słuchawkę, jakby mnie nie usłyszała. Nie po raz pierwszy mieliśmy w pracy kłopoty z telefonami. Ale w tamtej chwili to nie było dla mnie istotne. Byłem wreszcie pewien, że Karolina ma kochanka! Najwyraźniej kiedy ja byłem w pracy, ona zabawiała się z amantem w naszej sypialni! Zalała mnie czarna krew. Wybiegłem z biura, nie opowiadając się nawet, gdzie ani dlaczego wychodzę. Zresztą, niechby ktoś próbował mnie wtedy zatrzymać – zabiłbym na miejscu! Wszystkie moje przypuszczenia i podejrzenia wreszcie się potwierdziły. Miałem żonę, która nie jest taka święta, za jaką chciała uchodzić! I pomyśleć, że tamtego dnia, kilka miesięcy wcześniej, prawie jej uwierzyłem…
Jesteś wobec niego niesprawiedliwa
Pamiętam, że wróciłem do domu nieco wcześniej. Żona i jej matka akurat siedziały na tarasie i nie usłyszały mojego przyjścia.
– Mówię ci, że ten człowiek nie jest ciebie wart – usłyszałem skrzekliwy głos jędzy teściowej.
– On jest moim mężem – zaoponowała Kara.
– No i w tym cały problem. Po co ty w ogóle za niego wychodziłaś?! Jestem nowoczesną kobietą i złego słowa bym ci nie powiedziała, gdybyś go sobie wzięła za kochanka…
– Ale w przeciwieństwie do ciebie, mamo, ja jestem staromodna. No i bardzo go kocham.
– Słyszę to od pięciu lat, odkąd przyszłaś mi powiedzieć, że wychodzisz za tego golasa.
– To dobry człowiek.
– Może i dobry, ale ma dwie lewe ręce. Po co poszedł do tego biura? Przecież mógł z tobą poprowadzić nasz rodzinny biznes.
– Czułby się jak najemnik. Poza tym Jarek ma marzenia. Zaczął pisać opracowanie, które może wprowadzić do statystyki małą rewolucję…
– Za zwykłe gadanie nikt nie kupi w sklepie schabowego – mruknęło to wredne babsko.
– Jesteś wobec niego niesprawiedliwa.
Wycofałem się po cichu do przedpokoju. Z tym opracowaniem to była prawda. Jednak w pewnym momencie przestałem nad nim pracować. Bo i dla kogo? – uznałem. Kto to doceni? I czy w ogóle ludzie zauważą, że moje rozwiązanie może być im pomocne?
Tamtego dnia powinienem był pokazać teściowej, kto jest tu panem domu, że nie jestem byle ogryzkiem i ja również przynoszę godziwe pieniądze. Ale byłem tchórzem. Zamiast tego zawołałem z przedpokoju:
– Kochanie, już jestem!
Minutę później teściowa cieszyła się, że mnie widzi, i że jej córka jest ze mną szczęśliwa.
Teraz miałem wreszcie dowód, że ta „szczęściara” właśnie zabawia się z gachem! Stałem na deszczu i myślałem o tym wszystkim, próbując złapać taksówkę. Kilka wolnych samochodów przejechało koło mnie, lecz żaden się nie zatrzymał. Jakby taksiarze byli w zmowie z kochasiem, który teraz obściskiwał się w łóżku z moją Karoliną… Pobiegłem do autobusu. Wskoczyłem do środka w ostatniej chwili. Wewnątrz było kilku pasażerów, w końcu dochodziło dopiero południe. Zająłem miejsce przy oknie. Na kolejnym przystanku weszła jakaś dziewczyna i stanęła obok. Potem bezceremonialnie zaczęła się na mnie gapić cielęcym spojrzeniem. Miała taki wyraz twarzy, jakby dostała stuporu. Mlaskała gumą do żucia, patrzyła na mnie i patrzyła… No ale jak długo można, do cholery?!
– Co się tak gapisz?! – syknąłem, lecz ona mnie zlekceważyła i nadal, idiotka, wlepiała we mnie maślane gały.
Ruszyłem do łazienki
Wyskoczyłem na przystanku przed domem. Pobiegłem chodnikiem w stronę bloku. Minąłem sąsiadkę. Krzyknąłem „Dzień dobry”, ale nie patrzyłem już, czy mi się odkłoniła. Dopadłem do klatki schodowej. W głowie kołatała tylko jedna myśl: „Czy tamten już przeleciał moją żonę, czy też złapię ich, jak będą w trakcie? Wolałbym to drugie rozwiązanie. Miałbym niezbity dowód…”. Przystanąłem zdyszany. Co ja bredzę?!
Ale złość znowu pognała mnie schodami w górę. Wreszcie znalazłem się pod drzwiami mieszkania. Nawet tak mocno się nie zadyszałem, chociaż zawsze miałem wrażenie, że wejście na piąte piętro pozbawia mnie płuc. Zobaczyłem, że drzwi są tylko lekko domknięte. Najwidoczniej tak im się śpieszyło, że nawet porządnie ich za sobą nie zamknęli! Wśliznąłem się do przedpokoju.
– Kochanie, pośpiesz się – z kuchni dobiegł głos mojej żony.
Zrobiło mi się ciężko na sercu. W jej zawołaniu było tyle radości i uczucia, jakiego już dawno nie słyszałem…
– Już, zaraz – z łazienki odpowiedział głos zagłuszany lecącą pod prysznicem wodą.
Dostrzegłem wiszący na ścianie kindżał, który przywiozłem z jakiejś wycieczki. Zacisnąłem palce na jego rękojeści i ruszyłem do łazienki. W środku zobaczyłem za parawanem postać za wodną mgłą. Nieoczekiwanie plastikowe drzwiczki się rozsunęły. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to długa blizna po operacji ślepej kiszki, którą miał ten facet. Najwidoczniej założono mu źle szwy, bo widać było różowy pasek rozstępu między dwoma brzegami skóry. Po krzyżu przebiegł mi zimny dreszcz. Ja miałem identyczny ślad na brzuchu… Podniosłem wzrok – i oniemiałem. Tamten facet miał moją twarz… Nie, to byłem ja sam! Moje drugie „ja” stało na wprost i mnie nie widziało. Jak to możliwe?!
Sekundę później znalazłem się na ulicy. Była pusta. Deszcz z pluskiem uderzał o płynącą rynsztokiem wodę. Dosłyszałem dzwonek nadjeżdżającego tramwaju. Okazało się, że stoję na przystanku. Drzwi przede mną się rozsunęły. Wsiadłem do środka. Wewnątrz nie było nikogo. Usiadłem na pierwszym wolnym siedzeniu.
Wreszcie do mnie dotarło, że przez ostatnie lata niszczyłem swoje życie i próbowałem zniszczyć życie żony, którą nadal tak kochałem… Poczułem niemal fizyczny ból, że swoimi głupimi podejrzeniami zapędziłem się w mrok, i nie wiedziałem, jak zawrócić!
Przez półprzymknięte powieki zobaczyłem podchodzącego do mnie motorniczego.
– Halo, proszę pana. Dojechaliśmy na pętlę.
Poczułem w duchu żal, a jednocześnie tak bardzo chciałem, żeby dano mi szansę, żebym wszystko naprawił…
– Halo, proszę pana!
Motorniczy szarpnął mnie za rękę. A ja powoli przechyliłem się i spadłem na gumowaną podłogę. Potem jak przez mgłę słyszałem, że mężczyzna wzywa przez telefon karetkę.
Teraz już wiem, co robić
– No, jednak odzyskaliśmy go – usłyszałem głos jakiejś kobiety. – Serce znowu ruszyło! – zawołała wyraźnie uradowana.
Z góry zobaczyłem swoje ciało – leżałem w sali operacyjnej, a nade mną pochylali się lekarze i pielęgniarki. Co się wydarzyło? Nic szczególnego. Ot, kiedy wracałem po pracy do domu tramwajem, miałem zawał. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Nigdy nie powiedziałem żonie o tym, co mi się przytrafiło w czasie śmierci klinicznej.
Natomiast już wiem, że powinienem cieszyć się każdą chwilą mijającego życia i jak najmocniej kochać tych, którzy nas kochają. I jeszcze szanować wszystkich, których spotkałem lub dopiero spotkam w swoim życiu.
Czytaj także:„Jestem uczciwa, więc gdy znalazłam wartościową rzecz, oddałam ją właścicielce. W podziękowaniu usłyszałam, że jestem idiotką”„Na wakacjach zgubiłam nie tylko torebkę, ale też serce. Zobaczyłam tego przystojniaka i już pragnęłam wspólnej nocy”„Znalazłem kopertę pełną pieniędzy i jej nie oddałem. Czuję się jak złodziej, ale potrzebowaliśmy tej kasy”