„Myślałem, że zrobię biznes życia i utrę ojcu nosa. Myliłem się, po uznaniu i świetnej bryce zostały tylko zgliszcza”

Mężczyzna, który stracił auto fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„To 4 razy mniej niż w warsztacie! Ten gość spadł mi chyba z nieba! Byłem taki dumny, że go sobie zorganizowałem. Już widziałem minę ojca, kiedy mu powiem, ile zapłaciłem za naprawę. Oczami wyobraźni widziałem, jak opada mu szczęka”.
/ 02.09.2022 18:30
Mężczyzna, który stracił auto fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Zawsze marzyłem o własnym samochodzie. Już jako mały chłopiec. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko skończyłem osiemnaście lat, od razu zrobiłem prawo jazdy.

– A po co ci ono? Przecież ojciec i tak nie da ci prowadzić – nabijała się ze mnie moja młodsza siostra.

Niestety, miała rację. Nasz tata miał fioła na punkcie swojej skody i nawet kiedy uczyłem się jeździć, nie pozwolił mi się do niej dotknąć.

– Potrenowałbym sobie zmianę biegów na sucho, w garażu – przymilałem się do niego.

– Trenuj sobie na tych samochodach do nauki jazdy, one są odpowiednie do tego, aby im skrzynię rozwalać. W szkołach mają to wliczone w koszta, a ja na twoje fanaberie budżetu nie mam. Nie zamierzam z twojego powodu jechać do warsztatu – ojciec jednak za nic nie dawał się namówić.

Oczywiście, kiedy zdałem egzamin na prawo jazdy, o jeździe skodą nadal nie było mowy. Mimo że zdałem za pierwszym razem, co się przecież bardzo rzadko zdarza, i moim skromnym zdaniem świadczy o tym, że umiem jeździć.

– Samochód jest jak pies, musi mieć jednego pana – wymądrzał się ojciec. – Zresztą zanim nabierzesz wprawy, minie parę lat. Wtedy pogadamy o prowadzeniu auta.

Jasne… Ale gdzie mam tej wprawy nabierać, już mi nie powiedział.

Postanowiłem sam zarobić na samochód

Kilka razy udało mi się pożyczyć samochód od kumpla. Ale on dawał mi go niechętnie. W sobotę sam wolał na niego podrywać laski. Miałem więc dokument w kieszeni i tyle. Nadal zasuwałem wszędzie autobusem. W wakacje się więc zawziąłem i postanowiłem zarobić trochę kasy na używane auto. Kolega załatwił mi pracę

w ekipie budowlanej. Przez prawie trzy miesiące kopałem fundamenty, robiłem szalowanie i pilnowałem lania betonu. Ciężka to była robota, a i warunki koszmarne. Upał nie upał, trzeba było łapać za łopatę i zasuwać. Ale zarobiłem prawie sześć tysięcy złotych, a to wystarczająca kwota, żeby kupić w miarę sprawne używane auto.

– Rzęcha za to dostaniesz, do którego będziesz tylko dokładał! – mój ojciec był bezlitosny w ocenach. – Pamiętaj, że ja ci na te wszystkie naprawy nie dam ani grosza. No i za benzynę także będziesz sobie płacił sam. Zobaczysz, że to wcale nie takie proste, wacha kosztuje!

Wiedziałem o tym i właśnie dlatego wybrałem auto na gaz. Cieszyłem się jak głupi, kiedy dorwałem fajnego peugeota z LPG, bo sama instalacja do niego kosztowałaby mnie tysiaka, a tu wszystko miałem od razu w pakiecie. Facet mi nawet dorzucił zimowe opony.

– Wszystko jest zrobione, w nic nie będziesz musiał inwestować – zapewnił mnie sprzedawca.

Przebieg także autko miało mały

Nie zastanawiałem się więc długo. Kupiłem. Niestety, zaraz na samym początku okazało się, że mój samochód przejechał zdecydowanie więcej, niż miał na liczniku.

– Licznik był cofany – ocenił mechanik mojego taty, do którego pojechałem na pierwszy przegląd. – Ale nie martw się, mały, ten silnik wytrzyma wiele. Nic mu nie jest i długo nic mu nie będzie – pocieszył mnie.

Gorzej, że za to „pocieszenie” musiałem całkiem nieźle zabulić. Kosztowała mnie także wymiana oleju i płynów, nowe wycieraczki… W sumie zostawiłem u gościa pięć stów i stwierdziłem, że jak tak dalej będzie, to pójdę z torbami.

– Samochód kosztuje, mówiłem ci! – zrzędził mi nad głową ojciec, kiedy pożyczałem od niego dwie stówy.

Następnym razem postanowiłem więc, że choćbym miał zęby w ścianę wbijać, to kasę sam skombinuję i nie powiem mu o naprawie. Pech chciał, że ze dwa miesiące później wysiadł mi alternator. Kiedy zacząłem się dowiadywać, ile by kosztowała wymiana, to znowu złapałem się za głowę. I wtedy z pomocą przyszedł mi kumpel, ten który czasami pożyczał mi auto.

– Mam znajomka, jest po szkole samochodowej. On ci to machnie za półdarmo! – powiedział.

– Naprawdę? – ucieszyłem się i od razu zadzwoniłem do tego gościa.

– Jeśli to faktycznie alternator, to płacisz za części, a robocizna wyniesie jakieś pięćdziesiąt złotych – powiedział mi flegmatycznie Romek, gdy mu wyłuszczyłem sprawę.

Byłem w euforii

To cztery razy mniej niż w warsztacie! Ten gość spadł mi chyba z nieba! Byłem taki dumny, że go sobie zorganizowałem. Już widziałem minę ojca, kiedy mu powiem, ile zapłaciłem za naprawę. Oczami wyobraźni widziałem, jak opada mu szczęka.

Kiedy w sobotę rodzice pojechali z moją siostrą na zakupy, ja umówiłem się z tym gościem. Wystawiłem auto przed garaż, żeby było mu wygodniej robić, bo w samym garażu jest mało światła. Romek wymienił mi ten alternator raz-dwa. Byłem pod wrażeniem. Kiedy jednak zapuścił silnik, okazało się, że przepalił się jeden z bezpieczników…

– To nie problem! – wzruszył ramionami mój nowy mechanik. – Zrobię obejście za pomocą drutu, a jak kupisz nowy bezpiecznik to zadzwoń do mnie, a ja w wolnej chwili wpadnę i go zamontuję.

Nie znam się na autach. Byłem pewien, że gostek wie, co robi. Kiedy skończył, dałem mu umówioną kasę i pojechał. Chciałem od razu wprowadzić auto do garażu, ale akurat zadzwoniła moja dziewczyna, więc zacząłem z nią gadać. A potem z kolei zadzwonił strasznie zdenerwowany ojciec i poprosił, żebym zobaczył, czy przypadkiem nie zostawił w domu portfela, bo właśnie stoi przy kasie i odkrył, że go ze sobą nie ma. I nie wie, czy go po prostu nie wziął, czy już go obrobili w markecie.

Zamiast więc wprowadzić auto do garażu, poleciałem do domu. Na szczęście portfel ojca leżał na komodzie. Kiedy mu o tym powiedziałem, odetchnął z ulgą. Niestety, ja nie, bo w tej samej chwili wyszedłem przed dom i…

Do końca życia nie zapomnę tego widoku!

W jednej chwili moje auto stało sobie spokojnie, a w drugiej płonęło jak zapałka! To się stało błyskawicznie. Ogień buchnął spod maski, wielkie, czerwone języki objęły cały przód. Oniemiałem, nie wiedząc zupełnie, co mam zrobić.

– Pali się! – wrzasnąłem, zapominając, że nadal gadam z moim ojcem i krzyczę mu do słuchawki.

– Gdzie? – jęknął przerażony.

– Moje auto płonie!

– Gaś je! – wydarł się, a ja w panice zacząłem rozglądać się za…

No właśnie! Za czym? Gaśnicę miałem w bagażniku i nie było czasu na jej wyjmowanie. A poza tym, co taka mała gaśnica mogła poradzić na tak wielki płomień? Rozejrzałem się nieprzytomnie. „Kran do podlewania kwiatów!” – przebiegło mi przez głowę, po czym złapałem za stojące przy nim wiadro, nalałem wody i chlusnąłem. Raz, drugi, trzeci, czwarty…

Kiedy skończyłem, przód auta dymił i był zupełnie wypalony. Z maski odpryskiwał pofalowany lakier, nadpalony. W oczach pojawiły mi się łzy. Moje auto! Chciało mi się płakać jak dziecku…

Dziesięć minut później nadjechał ojciec z mamą i moją siostrą. Bez zakupów, bo jak tylko usłyszał o pożarze, to rzucił wszystko i biegiem poleciał do auta, a one za nim.
Z przerażeniem w oczach zaparkował na podjeździe i wysiadł wpatrzony w nadpalony wrak.

– Jak to się mogło stać? – jęknął.

Ja wiedziałem jak. To musiał być ten kawałek druta, który Romek wstawił zamiast bezpiecznika!

– I ty mu na to pozwoliłeś? Zwariowałeś? – ojciec złapał się za głowę. – Synu ty się ciesz, że nie siedziałeś w tym samochodzie, kiedy poszła iskra! I że on nie stał akurat w garażu! A gdyby płomień doszedł do baku z gazem… – po raz pierwszy w życiu widziałem takie przerażenie w oczach mojego ojca. – Gdyby to gruchnęło… Sam nie wiem, co by było… – zabrakło mu słów.

Oczywiście gość się wszystkiego wyparł

Mnie także. Stałem jak sparaliżowany, zastanawiając się, jak mogłem być takim idiotą. Przecież co nieco wiem o prądzie…

– Samochód szlag trafił! – westchnąłem, a w oczach stanęły mi łzy, bo nie miałem ubezpieczenia AC. – Ten głupek mi za to zapłaci!

Ale, oczywiście, Romek wyparł się wszystkiego. Powiedział, że ten pożar to nie jego wina, bo kiedy odjeżdżał, auto było w porządku.

– Nic się z nim nie działo. Zresztą, masz jakieś dowody, że cokolwiek przy nim robiłem? – postawił się, obrócił na pięcie i odszedł…

I jeszcze mnie obgadał wśród znajomych, że chciałem od niego kasę wyciągnąć. Mam nauczkę na całe życie. Czasem głupie oszczędności oznaczają większy wydatek!

 

Redakcja poleca

REKLAMA