„Myślałem, że ożeniłem się z marudą, która nie znosi dzieci. Kiedy dowiedziałem się prawdy, nie mogłem powstrzymać łez”

Para z problemami fot. iStock by GettyImages, Hispanolistic
„Zuzka regularnie, średnio raz na tydzień, stukała do drzwi sąsiadów, którzy mieli małe dzieci. Wszystko ją irytowało. Narzekała na głośne odbijanie piłki, zaśmiecanie korytarza, nocne płacze dzieci, a nawet na hałas dochodzący z pobliskiego placu zabaw”.
/ 05.04.2024 11:15
Para z problemami fot. iStock by GettyImages, Hispanolistic

– Co za dzieci! Znowu wrzeszczą. Zrób coś z tym! – prosiła moja żona.

Poszedłem na balkon. Na dziedzińcu pod naszym domem zauważyłem grupkę dziewczyn. Dwie z nich jeździły na hulajnogach dookoła podwórka, a pozostałe entuzjastycznie wykrzykiwały ich imiona. Nie zamierzałem przerywać im zabawy i uciszać. Zuzanna jak zawsze reagowała zbyt ostro. Zza zamkniętym oknem praktycznie nie słychać było wesołych okrzyków z podwórza. Odnieść można było wrażenie, że moja małżonka dość szybko zapomniała o czasach, kiedy sama była małą dziewczyną.

– Jeszcze ich nie pogoniłeś? Czy naprawdę nie mogę liczyć na odrobinę ciszy? – Zuzka wyrażała swoje niezadowolenie.

– Kochanie, nie są aż tak hałaśliwe. Ale skoro ten hałas ci przeszkadza, może powinniśmy pomyśleć o wyjściu gdzieś? Może do kina czy do restauracji, co ty na to?

Próbowałem ją uspokoić, ale to tylko podsycało jej irytację.

– Żartujesz? Mam opuścić własny dom, bo jakieś dzieciaki chcą wrzeszczeć na podwórku?! Już zaraz poskarżę się na nich do ich rodziców – zagroziła.

Ożeniłem się z prawdziwą jędzą

Znów to samo, pomyślałem zniechęcony. Zuzka regularnie, średnio raz na tydzień, stukała do drzwi sąsiadów, którzy mieli małe dzieci. Wszystko ją irytowało. Narzekała na głośne odbijanie piłki, zaśmiecanie korytarza, nocne płacze dzieci, a także na hałas dochodzący z pobliskiego placu zabaw. Inni mieszkańcy budynku jakoś nie przywiązywali do tego wagi. Ja też nie. To oczywiste, że dzieci hałasują: płaczą, śmieją się, krzyczą, biegają. A gdzie mają się wyżyć jak nie na swoim podwórku? A Zuzka – bez komentarza...

Po dwóch latach wspólnego życia musiałem zmierzyć się z twardą rzeczywistością: moja żona nie przepadała za dziećmi. Przed naszym ślubem nie rozmawialiśmy na temat bycia rodzicami, ponieważ żadne z nas nie miało na tym punkcie fioła. Przynajmniej wtedy. Ja byłem zanurzony w mojej pracy doktorskiej, a Zuzka miała dużo obowiązków zawodowych. Oboje byliśmy skoncentrowani na naszych karierach i tak długo, jak obu nam ten układ odpowiadał, nie dostrzegałem żadnego problemu. Ale kiedy po roku wspomniałem o powiększeniu rodziny, Zuzka zareagowała niespodziewanie gwałtownie i dość ostro.

– Wydaje mi się, że coś ci się pomyliło! Regularnie trenuję, by utrzymać figurę, a nie niszczyć ją ciążą.

– Nawet jeśli przytyjesz jak balon, nadal będziesz dla mnie atrakcyjna...

– Aż tak ci spieszno do nieprzespanych nocy? – kontynuowała. – Wychowywanie dziecka to duże zobowiązanie. Nie czuję się jeszcze na to gotowa.

– Czy kiedykolwiek będziesz gotowa?

A wtedy moja żona po prostu wyszła, zamykając za sobą z hukiem drzwi. Nie raczyła mi odpowiedzieć, ale jej reakcja mówiła sama za siebie. Byłem w kropce. Okazało się, że poślubiłem zołzę. I pomyśleć, że przed naszym ślubem było tak różowo...

Kiedy spotkałem Zuzkę po raz pierwszy, wydawała mi się prawdziwym cudem. Była atrakcyjna, dobrze wykształcona, troskliwa i pełna czułości. Wydawała mi się idealnym wyborem na żonę i matkę naszych dzieci. Pomimo jej dziwnych nawyków. Bo przecież każdy ma swoje.

Dlatego też nie przeszkadzało mi to, że jedenastego dnia każdego miesiąca po prostu znikała. Nie dawała znaku życia, nie odbierała moich telefonów, a kiedy wracała, wydawała się zamyślona. Twierdziła, że spotyka się ze swoją grupą. Wspólnie medytują i dyskutują na temat sensu życia. Kilka razy zaproponowałem, że mogę do nich dołączyć, ale odrzuciła moją propozycję.

– Nudziłbyś się. To nie jest dla ciebie.

Nie naciskałem. Pomyślałem, że Zuzka potrzebuje chwilę tylko dla siebie. Od samego początku podkreślała, jak ważna jest dla niej niezależność, więc kiedy znikała, spotykałem się z przyjaciółmi na piwo.

A co do jej stosunku do dzieci, nie dostrzegłem wówczas niczego niepokojącego. Być może nie była przesadnie czuła wobec każdego napotkanego malucha, może nie była oczarowana moim siostrzeńcem, ale na pewno nie miała obsesji. Dopiero po przeprowadzce do nowego mieszkania, zaczęła się zachowywać inaczej. W naszym bloku zamieszkiwały prawie wyłącznie młode pary z dziećmi. Być może to miało na nią taki wpływ.

– To wszystko twoja wina. To ty chciałeś to mieszkanie – narzekała.

– Ty sama zdecydowałaś o tym zakupie, mówiłaś, że to doskonała okazja – przypominałem.

– Może sprzedajmy to i weźmy kredyt na dom na przedmieściach.

– Sądzisz, że tam nie będzie dzieci? Przepraszam, że to mówię, ale twoje zachowanie nie jest normalne. Dzieci sąsiadów nawet nie witają się z tobą, bo tak się ciebie boją.

– To tylko dowód na to, jak źle są wychowane!

Moja siostra mnie ostrzegała

Nie miałem siły, że się z nią kłócić. Byłem świadom, że moje argumenty i tak nic nie zmienią. Zdecydowałem się poprosić o pomoc Julkę, moją siostrę. Właśnie przygotowywała Kacperka do wyjścia do szkoły, kiedy do niej przyszedłem.

– Pamiętasz, też nie byłaś szczęśliwa, kiedy zaszłaś w ciążę.

– Mati, miałam tylko dwadzieścia jeden lat. Byłam bardzo młoda. Nic dziwnego, że panikowałam. Zuzka ma trzydzieści dwa. Nie sądzę, żeby jej sytuacja się spontanicznie zmieniła i, że nagle odkryje w sobie instynkt macierzyński. Niektóre kobiety po prostu nie chcą mieć dzieci. To przecież nie jest zbrodnia, chociaż powinna ci szczerze o tym powiedzieć. A może jest niepłodna i zamiast się do tego przyznać, próbuje nas omamić? Od początku miałam przeczucie, że coś jest nie tak z tą dziewczyną.

– To nieprawda – broniłem mojej małżonki. – Przed naszym ślubem była inna. Nawet kupiła dla Kacperka pociąg na jego urodziny.

– No i co z tego? Była dla mojego dziecka sztucznie uprzejma. Mama zauważa takie rzeczy. Czy pamiętasz, kiedy przyszliście do nas po raz pierwszy?

Przypomniałem sobie. To nie było zbyt przyjemne wspomnienie. Miałem wtedy imieniny. Moja siostra zaprosiła nas z Zuzą na obiad, żebyśmy się lepiej poznali. Kacperek przygotował dla mnie kartkę z życzeniami.

– Proszę, wujek – wyszeptał, podając mi swoje małe arcydzieło. Jego rączki były pokryte niebieską farbą i kiedy przytulił się do mnie, poplamił kołnierz mojego garnituru.

– Ciekawe, jak ja to teraz wypiorę – powiedziała Zuzia z nutą goryczy w głosie i spojrzała na Kacperka niemal agresywnie. Zareagowała nieproporcjonalnie do sytuacji, ale po chwili odzyskała panowanie nad sobą. – Piękna kartka, Oluś – powiedziała, gdy zasiedliśmy do stołu.

– Nie jestem Oluś – odparł.

Zuzka się zaczerwieniła. Wpatrywała się w stół i nie wypowiedziała już słowa aż do końca posiłku. Przyszło mi na myśl coś jeszcze. Tego dnia spotkaliśmy pewnych znajomych Zuzki.

– Jak się masz? Czy u ciebie wszystko w porządku? – zapytała Zuzkę kobieta. – Nam także nie pozostało już wiele czasu z Sonią... – dodał z melancholią w głosie towarzyszący jej mężczyzna.

Wyglądali na przygnębionych, jakby w ich życiu działa się jakaś tragedia. Zuzka w odpowiedzi tylko wymamrotała, że przeprasza, ale musimy już iść. Szybko się oddaliła. Gdy zapytałem, kim są te osoby, odpowiedziała, że to para z jej grupy, która ma zwyczaj przenoszenia swoich kłopotów poza spotkania. Czego zresztą nie powinni byli robić.

Następnie zabrała mnie do klubu, a wieczorem z pasją się kochaliśmy... Chociaż teraz wydaje mi się, że to była jakaś desperacja, to w tamtym czasie uznałem za wystarczające, że jako prezent imieninowy otrzymałem gorące uniesienia, które przysłoniły wszystko inne. Czy zrobiła to specjalnie, abym nie zadawał pytań, nie dociekał?

– Proponuję skierować ją na terapię – powiedziała Julka, przywracając mnie do rzeczywistości.

– Zuzię? Przecież ma swoje spotkania medytacyjne i... – nie dokończyłem, bo nagle wpadłem na pewien pomysł.

Muszę pojechać za Zuzią. Zaczekać, aż skończy swoje spotkanie, a potem porozmawiać z kimś z jej grupy i próbować dowiedzieć się czegoś więcej. Może zdradziła im, dlaczego tak nie lubi dzieci? Po tygodniu nastał ten jedenasty dzień. Rano wyszedłem jak zwykle i zasiadłem za kierownicą samochodu pożyczonego od przyjaciela. Zaczekałem, aż pojawi się moja żona, a potem pojechałem za nią. Byłem zaskoczony, gdy zatrzymała się przed cmentarzem.

Widziałem jak kupuje kwiaty i znicze, po czym znika w bramie. Zaskoczony wysiadłem z samochodu i podążyłem za Zuzą. Gdy ją znalazłem, klęczała przy niewielkim grobie i rozpaczliwie płakała. Nie przejmowała się tym, że się pobrudzi. Nie miałem odwagi wyjść z kryjówki.

Teraz wszystko stało się jasne…

Zaczekałem, aż Zuza się uspokoi i pójdzie. Dopiero potem podszedłem do nagrobka z wykutym aniołem. Przyjrzałem się płycie nagrobnej. Olek miał tylko 4 lata. Była tam fotografia małego chłopczyka, który wyglądał jak moja żona i nosił jej rodowe nazwisko... Wtedy zrozumiałem. Olek był synem mojej żony. Tylko matka, która straciła swoje dziecko, mogła tak rozpaczać przy grobie. Zrozumiałem, dlaczego Zuza była nieobecna każdego 11 dnia miesiąca. Odwiedzała grób w każdą miesięcznicę śmierci synka. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego nigdy mi o nim nie powiedziała. Jak mogła mieć przed swoim mężem taką tajemnicę?

– Czy masz mi coś do powiedzenia? – zapytałem ją wieczorem, kiedy wróciła do naszego domu.

Wyglądała na spokojną, w jej spojrzeniu nie dostrzegałem echa porannego smutku.

– Zauważyłem cię na cmentarzu. Czyli to jest powód, dla którego nie przepadasz za dziećmi, tak?

Jej twarz przybrała blady odcień, a na jej twarzy pojawił się grymas bólu.

– Ponieważ... ponieważ żyją, a mój Olek już nie – wyszeptała, po czym zaczęła płakać.

Tamtego wieczoru, kiedy Zuzia przez łzy opowiadała o Olinku, długo trzymałem w ramionach. Oliś, syn mojej żony, był chory. Umierał na jej oczach. Zrobiła wszystko, co mogła, aby go uratować, spędzając niemalże cały czas w szpitalu, nie tracąc nadziei, pomimo fatalnych prognoz. Niestety, jej miłość nie zdołała wygrać z chorobą. Nie potrafiłem nawet sobie wyobrazić co czuła. Czy po takiej tragedii można w ogóle odzyskać równowagę?

Nie jestem pewien, jak powinienem teraz postąpić. Myślę, że spróbuję przekonać Zuzę do podjęcia terapii. Sami nie damy rady uporać się z takim ciężarem. Na pewno jej nie zostawię. Mimo że nie powiedziała mi prawdy przed naszym małżeństwem, mimo że poślubiła mnie bardziej z rozpaczy niż z miłości, mimo że mam prawo czuć się zdradzony, nie opuszczę jej. Moje uczucie do mojej żony jest nawet silniejsze niż wcześniej.

Czytaj także:
„Koleżanka z pracy uwodziła mnie dekoltem i zalotnym spojrzeniem. Chciała zrobić karierę przez łóżko”
„Matka zabroniła pochowania jej w jednym grobie z ojcem, bo miała powód. Szukała sobie miejsca na innym cmentarzu”
„Matka twierdzi, że ślub kościelny to chrześcijański obowiązek. Na klęczkach błaga Boga, bym się opamiętał”

Redakcja poleca

REKLAMA