Wróciłam ze schroniska jak zawsze zmęczona, ale zadowolona. Mimo tego, że spędziłam sześć godzin wśród bezpańskich psów, czułam, że dziś znów zdołałam uczynić świat odrobinę lepszym. Moje własne psy, w tamtej chwili w liczbie ośmiu, powitały mnie radosnymi podskokami. Szczególnie te dorosłe – Sonia, obecnie dumna mama czwórki szczeniąt, Feniks – mój czempion, ojciec pokoleń najpiękniejszych labradorów w kraju i za granicą, oraz dwie inne suczki robiły wszystko, żeby tylko zwrócić moją uwagę.
– Dobrze już! Siad! – podniosłam otwartą dłoń i moje psy posłusznie usiadły. Tylko szczeniaki nadal kotłowały się po podłodze. – Zapraszam na kolację!
Nakarmiłam je i poszłam do łazienki zmyć z siebie zapach schroniska. Kiedy otworzyłam drzwi, spojrzałam w pęknięte lustro. No tak, zapomniałam o nim…
Lustro rozbiłam tego poranka. Jak zawsze wstałam i od razu zalogowałam się na portal randkowy, z którego od dawna korzystałam. Nie, nigdy nie spotkałam na żywo nikogo z tej strony, ale bardzo lubiłam pisać z mężczyznami z całego świata. Na początku nie zamieszczałam zdjęcia na profilu, ale potem wkleiłam tam pierwsze lepsze zdjęcie przeciętnej dziewczyny z internetu. Pisało do mnie wielu facetów, większość oczywiście prosiła o dodatkowe zdjęcia i tych od razu blokowałam.
Psy przynajmniej się na mnie nie gapią
Ten ostatni też poprosił. Pisaliśmy siedem miesięcy. On był z Monachium, ale uznał, że przyjedzie do mnie na weekend. Wykręcałam się jak mogłam, zniechęcałam go, wymyślałam wymówki, ale on twierdził, że jestem jego bratnią duszą. Ja też się zaangażowałam. Fantazjowałam o nim, wyobrażałam sobie, co by było, gdybym nie była sobą…
W końcu oznajmił mi, że kupił bilety. Odpisałam, że kiedy mnie zobaczy, zerwie kontakt, więc równie dobrze możemy zrobić to już teraz. A potem zrobiłam sobie zdjęcie telefonem i mu wysłałam. Zablokował mnie minutę później. To dlatego rzuciłam telefonem w lustro. Telefon przeżył, lustro nie…
Dobrze, że tego dnia miałam dyżur w schronisku. Psów nie obchodzi moja twarz. Kochają mnie bezwarunkowo. Dlatego więcej czasu spędzam z nimi niż z ludźmi. Psy się nie gapią. Jestem jednak aktywna w internecie. Nie tylko szeroko reklamuję moją hodowlę, ale współpracuję też z wieloma organizacjami wykorzystującymi psy pracujące. Szczeniaki po moim Feniksie pomagają policji przy poszukiwaniach osób zaginionych oraz w terapii z autystycznymi dziećmi. Niedawno zgłosiła się też do mnie fundacja szkoląca psy dla osób niewidomych. To właśnie ktoś od nich zadzwonił wieczorem.
– Dobry wieczór. Dodzwoniłem się do hodowli labradorów? – zapytał miły męski głos, a ja przytaknęłam.
To był Mateusz, trener psów. Pytał, czy mam szczeniaka o odpowiednich predyspozycjach do asystowania niewidomym.
– Jedna suczka może się nadawać – odpowiedziałam. – Mam ją gdzieś zawieźć?
W odpowiedzi dostałam adres fundacji. Kilka dni później zabrałam małą Kaliope do transportera i pojechałyśmy. Oczywiście stresowałam się, jak zawsze przed spotkaniem z nowymi ludźmi. Jeszcze nigdy nikt w moim życiu – tym po pożarze – nie zareagował na mnie normalnie. Jedni bledli, inni uciekali wzrokiem, kolejni wytrzeszczali oczy. Zdarzało się, że ktoś pytał jak ostatni idiota, co mi się stało w twarz, albo zaczynał być dla mnie absurdalnie uprzejmy, jakby to miało mi wynagrodzić, że wyglądam jak monstrum.
Bo tak wyglądałam. Kiedy miałam piętnaście lat, moja mama spowodowała wypadek, w którym zresztą zginęła. Samochód się zapalił, a ja zostałam w nim uwięziona. Uratowali mnie strażacy, potem miałam kilkanaście operacji i przeszczepów skóry, ale mimo starań lekarzy i tak wyglądałam obrzydliwie. Przywykłam do tego, że dzieci się mnie bały, a osobom o słabszych nerwach robiło się na mój widok słabo. Ale tak naprawdę to ja bałam się ludzi i zawsze byłam bliska omdlenia, kiedy miałam wejść w kontakt z kimś nowym.
Ale ten Mateusz, trener psów, przywitał mnie z normalnym wyrazem twarzy, nie przyglądał mi się, zachowywał się naturalnie. Zagadka wyjaśniła się po minucie.
– Zgłosiłem się do pani, bo mamy wspólnych znajomych…
No tak, uprzedzili go. Potem już skupił się na Kaliope. Poświęcił jej dwie godziny, badając jej charakter, predyspozycje i chęć do uczenia się.
– Jest idealna – orzekł na koniec. – Będziemy chcieli ją od pani zakupić. Wie pani, traktuję tę sprawę osobiście, bo Kaliope będzie pracować z moim bratem.
Miał prawo znać prawdę o mnie...
W tym momencie zadzwonił telefon.
– To on, muszę odebrać – rzucił przepraszająco Mateusz i zaczął mówić do brata:
– Tak, Sławek, mamy szczeniaka. Nie wiem, ale zapytam. Przepraszam… – to znowu było do mnie. – Może pani zostać jakieś dwadzieścia minut? Brat chciałby poznać pieska.
Zgodziłam się. Byłam ciekawa nowego opiekuna Kaliope. Zwłaszcza, że był niewidomy, więc nie bałam się kolejnego przerażonego spojrzenia.
Kiedy wszedł do pokoju, poczułam, że serce na moment przestało mi bić. Boże, jaki on był piękny! Wysoki blondyn z elegancką brodą, w szykownych okularach przeciwsłonecznych, zbudowany jak grecki atleta.
– Tutaj, Sławek! – Mateusz wstał z fotela i podszedł do brata. – Na podłodze jest pies, pani Natalia siedzi po drugiej stronie stołu.
Kiedy usiadł naprzeciwko mnie, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Opowiadałam coś o hodowli, rodowodzie Kaliope i moich sukcesach na wystawach, ale w głowie miałam karuzelę. Sławek nie dość, że był obłędnie przystojny, to jeszcze rozmawiał ze mną tak, jakby w życiu nie słyszał niczego ciekawszego. Zadawał mi pytania, śmiał się z anegdot o psach, aż w końcu zapytał, czy dopóki Kaliope nie zostanie odstawiona od matki, będzie mógł ją u mnie odwiedzać.
– Jasne – odpowiedziałam, bojąc się własnego szczęścia. – Właściwie to muszę już jechać, miałam zabrać psy do parku…
– Psy? Park? Spacer? – Sławek się uśmiechnął, a ja poczułam ciepło w całym ciele. – Mogę pojechać z panią?
Zabrałam go samochodem, po drodze przeszliśmy na „ty”. W domu powitał nas mój mały, puchaty tłumek i Sławek spędził dziesięć minut bawiąc się z moimi czworonogami na podłodze, nim zdołaliśmy wyprowadzić dorosłe psy.
Tamten spacer był dla mnie magiczny. Pierwszy raz nie obchodzili mnie ludzie ani ich zdumione spojrzenia. Rozumiałam ich, musieliśmy budzić sensację: oto Piękny i Bestia szli pod rękę, śmiejąc się i żartując. Ale wtedy jeszcze nie odważyłam mu się powiedzieć, jaka jestem.
Zadzwonił wieczorem, rozmawialiśmy do pierwszej w nocy. Potem przyszedł na kolejny spacer. Nigdy nie czułam się tak szczęśliwa jak wtedy, kiedy byłam obok niego, a on coś mi opowiadał albo tarmosił zachwycone nowym kompanem psy. Ale wiedziałam, że w końcu będę musiała mu powiedzieć. Miał prawo wiedzieć, z „czym” chodzi po ulicy, co widzą ludzie, kiedy na nas patrzą.
Nie wiem, co to znaczy „wyglądać”
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam.
– Nie, proszę, jeszcze nie teraz… Powiesz mi to, ale daj mi jeszcze trochę nacieszyć się twoim towarzystwem…
– Co?! – naprawdę zbił mnie z tropu. – Myślisz, że co chcę ci powiedzieć?
I wtedy zrozumiałam, że ciągle byłam skupiona na sobie. Nie zorientowałam się, że Sławek też boi się ludzi. Kiedy się otworzył, powiedział, że czuje się niepełnowartościowy i ciągle ma ochotę wszystkich przepraszać, że sprawia problemy. Chodził na terapię, ale niewiele to dało. Był przygotowany na to, że jak dwie jego poprzednie dziewczyny, powiem mu, że owszem, jest przystojny i uroczy, ale nie wyobrażam sobie życia z niepełnosprawnym, więc nie będę go dłużej zwodzić. Był niewidomy od urodzenia i od urodzenia doświadczał odrzucenia.
– Sławek, chodzi o to, że ja… nie wyglądam jak inni… Ludzie się na nas gapią jak opętani, żebyś to widział! Przerażam ich! Tylko psy traktują mnie normalnie… Chciałam ci powiedzieć, bo…
– Natalia! – przerwał mi. – Ja nie wiem, co to są kolory. I nie mam pojęcia, co to znaczy „wyglądać”… Wiem tylko, że przy tobie czuję się, jakby wszystko było lepsze. Wiem, że twoje ręce są miłe w dotyku i że śmieszą cię moje durne żarty. Że kochasz zwierzęta i jesteś najmilszą, najsłodszą dziewczyną, jaka kiedykolwiek poświęciła mi uwagę. Więc jeśli nie chodzi o moje kalectwo, to w czym problem? Bo ja nie rozumiem…
A ja za to zrozumiałam wtedy wszystko. Że to, co dla niego było powodem do odrzucenia – brak wzroku – dla mnie było atutem! Nigdy nie chciałam litości ani gadania o tym, że „liczy się wnętrze”. Chciałam, by mój mężczyzna mnie podziwiał i pragnął, i wiedziałam, że nigdy mnie to nie spotka.
– Myliłam się… – wyszeptałam, oplatając dłońmi jego szyję.
– Co do czego? – zapytał chrapliwie.
– Że nie mogę być szczęśliwa. Właśnie udowodniłeś mi, że nie miałam racji.
Pocałował mnie, a ja wczepiłam palce w jego jasne włosy. Psy zaczęły szaleć z ekscytacji. Zwłaszcza Kaliope. Spryciara, już wtedy wyczuła, że wcale się ode mnie nie wyprowadzi!
Czytaj także:
„Syn sąsiadów był najbardziej nieprzyjemnym facetem, jakiego poznałam. Zwykły gbur! Jakim cudem trafiliśmy razem do łóżka?”
„Mój nowy chłopak twierdzi, że >>chciałby kiedyś zostać ojcem<<. Nie wiem, jak mu powiedzieć, że ja mam już 3 dzieci...”
„Przebojowa siostra bliźniaczka znalazła mi męża. Przetestowała go nawet w łóżku, choć on nie ma o niczym pojęcia...”