Pojęcia nie mam, skąd mojej matce przyszło na myśl to imię. Jej koleżanki rodziły zwyczajne Elżunie, Krysie, Kasie, a ona Ariadnę wymyśliła! No nic. Niedługo skończę pięćdziesiąt pięć lat; ponad pół życia straciłam na związek z pijakiem, który ani sam nie chciał odejść, ani mnie od siebie nie puszczał.
Mam dwóch synów, obaj mądrzy, wykształceni, pracują za granicą. Bardzo za nimi tęsknię. Ja skończyłam średnią handlówkę, ale matury nie mam, bo w połowie maja rodziłam pierwszego chłopaka. Planowałam uzupełnić wykształcenie, jakoś nie wyszło…
Życie miałam pod górkę. Mąż mi ubliżał, wyzywał, bywało, że i przywalił, jak nie zdążyłam uciec. Kiedy umarł – głupio przyznać – normalnie odetchnęłam. Po pogrzebie to poczułam się tak, jakbym stukilowy worek zrzuciła z karku! Wyprostowałam się, znowu świat mnie zaczął ciekawić, przestałam się czołgać, zaczęłam iść po równym.
Zawsze rozkojarzony, nieobecny, zamyślony
Pracę na poczcie znalazłam po protekcji: sąsiadka odchodziła na emeryturę i mnie poleciła kierowniczce. Byłam zadowolona, chociaż pieniądze dostawałam mizerne. Jednak miałam kontakt z ludźmi, a ja lubię pogadać. Na Profesora od razu zwróciłam uwagę. Był strasznie rozkojarzony. Wiecznie czegoś szukał: albo drobnych po kieszeniach, albo długopisu; kiedy indziej dawał do wysłania koperty bez adresu. W chłodne dni nosił obszerny, czarny blezer z grubej wełny, w cieplejsze starą, powycieraną kamizelkę z miękkiej skóry. Na małym palcu lewej ręki miał damski pierścionek z turkusem.
Pewnego dnia przyniósł paczkę. Była kiepsko zabezpieczona, nie mogłam jej przyjąć.
– Musi pan przepakować – powiedziałam. – Wszystko lata, za dużo luzu pan zostawił.
Popatrzył na mnie, jakby się nagle obudził…
– Za dużo luzu, mówi pani? – powtórzył. – Może i tak.
Wyglądało na to, że oboje gadamy o czym innym. On się nagle odwrócił na pięcie i wyszedł z poczty, zostawiając na blacie swoją przesyłkę. Próbowałam wołać, ale gdzie tam! Do końca zmiany zastanawiałam się, co robić. Postanowiłam poczekać dzień czy dwa, a gdyby się nie zgłosił, pójść do niego i zapytać, co dalej z paczką. W sobotę mamy urząd czynny do jedenastej, więc uznałam, że to dobra pora na wizytę. Adres spisałam z wizytówki przyklejonej do pudełka; było niedaleko, więc nawet nie wsiadałam w autobus.
Mieszkał w eleganckim międzywojennym bloku. Nacisnęłam domofon, a on otworzył prawie natychmiast, jakby się spodziewał gości. Czekał w uchylonych drzwiach na pierwszym piętrze.
Nie poznał mnie.
– Pani z ogłoszenia? – zaczął. – Do sprzątania, tak? Proszę…
Poszłam za nim długim korytarzem. Zatrzymał się w pokoju od podłogi do sufitu obudowanym półkami pełnymi książek.
– Właściwie może pani sama obejrzeć mieszkanie. Ja mam robotę – rzucił. – Jeśli pani będzie reflektowała na sprzątanie raz w tygodniu, proszę tu przed wyjściem zajrzeć. Ustalimy szczegóły.
Chciało mi się śmiać, ale ciekawość kazała się rozejrzeć. Poza tym pomyślałam, że czemu nie. Parę groszy do pensji się przyda.
Mieszkanie było duże i ładne, ale zaniedbane. Parkiety podeptane i bez połysku, okna dawno niemyte, lustra w smugach, pod sufitami kurz. Wszystko wołało o ścierkę i szczotkę. Tylko jedno pomieszczenie lśniło. Mały pokój tonął w kwiatach poustawianych na biurku, parapetach i komodzie. Na ścianie wisiało zdjęcie przewiązane krepą. Na nim młodziutka dziewczyna bardzo podobna do Profesora. Podpierała brodę ręką: od razu poznałam ten pierścionek, co on nosił na małym palcu. Domyśliłam się, że to jego córka.
Już wtedy zaświtał mi w głowie ten plan
Postałam, porozglądałam się i podjęłam decyzję: „Nawet gdyby marnie płacił, biorę tę robotę!”. Już wtedy zamajaczył mi w głowie pewien plan.… „Najwyższy czas się urządzić i zabezpieczyć – myślałam. – Chłopina jest jak dziecko we mgle, da się zaprowadzić, gdzie tylko energiczna kobieta zechce go skierować. Wystarczy mu popodtykać pod nos coś smacznego, popieścić, i już!”. W tym domu znać było pieniądze! Same książki musiały mieć sporą wartość, a przecież wystarczyłaby mu jedna trzecia tego, co na półkach. Ile to kurzu gromadzą takie papierzyska!
Profesor ucieszył się, pogadaliśmy, co i jak, i dopiero na koniec przyznałam się, że tak naprawdę z paczką przyszłam.
– Niech się już pan nie kłopocze – słodziłam. – Dla mnie to żaden problem, sama ją nadam.
Oswajanie Profesora trwało z rok i nie było tak łatwe, jak myślałam. Szybko udało mi się zaciągnąć go do łóżka, ale nie wiem, czy to w ogóle miało znaczenie. Był kiepski w te klocki…
Mój zmarły mąż wprawdzie pił i mi ubliżał, jednak w seksie był prawdziwym czarodziejem. Kiedy mnie kochał, zapominałam o wszystkim, co mi wcześniej zrobił. A Profesor jakby się wstydził, że w ogóle czuje podniecenie! Akt miłosny z nim był krótki, milczący i nastawiony wyłącznie na jego przyjemność. Ja się nie liczyłam. W ogóle rzadko się do mnie odzywał. Tylko raz się rozgadał, kiedy wreszcie skojarzył, jak mam na imię… Opowiadał wtedy o jakiejś królewnie, która uratowała swojego ukochanego wyprowadzając go z labiryntu, gdzie czatował na niego jakiś potwór
– I co? – pytałam. – Ożenił się z nią? Byli szczęśliwi?
– Nie. Kiedy po namiętnej miłości zasnęła, zostawił ją na jednej z wysp. Nie była mu potrzebna.
– Typowy facet! – oburzyłam się. – Wykorzystał dziewczynę i wziął tyłek w troki!
– Sama chciała! – powiedział. – Było jej żal pięknego chłopca, więc mu pomogła. Jej ryzyko.
Po jakimś czasie mieszkanie Profesora lśniło czystością. On sam chodził najedzony, wyprasowany, wykochany… Odmłodniał. Na pierwszy rzut oka widać było różnicę między obecnym i byłym, zaniedbanym jak psu z gardła! Wydawało mi się, że coraz bardziej je mi z ręki. Dostałam klucze od jego mieszkania, mogłam buszować po szafach i szufladach. Krzywił się tylko, kiedy ruszałam papierzyska na olbrzymim biurku i jak wyrzuciłam stare gazety zalegające stertą róg gabinetu. Wtedy był naprawdę zły, ale nakrzyczałam, że siedlisko kurzu zrobił, a pająki ma na dożywociu chyba, bo w tych czasopismach było ich zatrzęsienie!
Już mi się wydawało, że wygrałam
Coś tam marudził, że chodziło o ważne artykuły, jednak ja nie zwracałam na to uwagi. Był jak dziecko: wystarczyło groźniej spojrzeć i już kładł uszy po sobie.
Na poczcie plotkowali o nas strasznie. Jakoś się dowiedzieli, że do niego chodzę, i podśmiewali się, że Profesorek za darmo ma katering i dwie agencje: sprzątającą i towarzyską.
–Ty, Ariadna, głupia jesteś! – pouczały mnie koleżanki. – Taki z cicha pęk jest najgorszy!
Inni kpili:
– Co taki mądrala będzie robił z kobitką, która oprócz łóżka umie tylko koperty stemplować?
Byłam pewna, że mi zazdroszczą, więc się nie przejmowałam. Sporo już wiedziałam o Profesorze. Miał kiedyś ukochaną, młodziutką i piękną żonę. Szalał za nią jak wariat, ale ona chciała więcej, niż mógł jej dać. Zostawiła Profesora i roczną córeczkę, wyjechała z kraju. Dosyć szybko przyszła wiadomość o jej tragicznej śmierci, w jakimś wypadku chyba. Profesor nigdy nie chciał mi o tym dokładnie opowiedzieć.
Sam wychowywał dziewczynkę. Dawał jej dużo miłości i jeszcze więcej swobody, bo uważał, że człowieka, nawet bardzo młodego, nie należy niczym krępować. Ma się uczyć na własnych błędach i wyciągać z nich wnioski. Miała dużo luzu. Dlatego gdy powiedziałam, że paczkę spakował właśnie w taki sposób, od razu mu się wszystko przypomniało… Jego jedynaczka przeholowała z używkami. Nie odratowali jej. Profesor do dzisiaj wierzy, że to był wypadek, a nie celowe działanie...
– Była na to za mądra! – powtarza. – Miała jasny umysł i dobre serce. Nie zrobiłaby mi tego!
Było mi go żal. Nieba bym mu przychyliła, żeby go tylko odciągnąć od wspomnień. Często wtedy myślałam, że może faktycznie jestem podobna do tej Ariadny z bajki, tylko dla mojego Profesora nie wystarczyłaby nitka; trzeba by mieć sznur albo linę okrętową, żeby go wyrwać z rozpaczy!
Już, już mi się wydawało, że wygrałam… Zaczynał częściej się uśmiechać, ożywił się, czasami przychodził do kuchni i zagadywał o to czy tamto. Raz zapytał:
– Bardzo byś się śmiała, gdybym zaczął wszystko od nowa?
– Jak to?
– Noo, spróbował jeszcze raz, no wiesz… Nie jestem za stary? Ty mnie dobrze znasz pod każdym względem. Powiedz prawdę. Mogę się jeszcze podobać?
Chyba słyszał, jak mi wali serce!
– Oczywiście – wyszeptałam. – Każda kobieta byłaby szczęśliwa, gdybyś chciał z nią założyć rodzinę. Ja bym się nie wahała!
Nagle odwrócił się i wybiegł z kuchni. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych.
– Biedak… – wzruszyłam się.
– Uciekł. Musi się uspokoić. Dam mu czas, niech ochłonie.
Śmiał mi się w żywe oczy, kpił ze mnie!
Zostawiłam obiad w pojemnikach i wyszłam. Postanowiłam czekać, aż sam się odezwie. Wreszcie nie wytrzymałam. Znowu była sobota, środek kwietnia. Koło 11.30 otwierałam drzwi kluczami, które od niego dostałam. W mieszkaniu cisza. „Wyjechał czy co? – pomyślałam. – Może stało się coś złego?”.
Wtedy usłyszałam jakiś szmer i zobaczyłam całkiem nagą, młodą kobietę przemykającą do łazienki. Pierwszy raz widziałam, żeby ktoś był tam, na dole, tak ozdobnie wygolony, prawie we wzorki… Na mój widok zatrzymała się, ziewnęła szeroko i powiedziała:
– To pani jest ta gosposia? Dobrze, że nareszcie się pani pojawiła. Lodówka pusta, trzeba jakiś obiad upichcić. Mój narzeczony twierdzi, że pani świetnie gotuje, tylko ja poproszę bez tłuszczu i wszystko na parze. Czai pani? Jestem na diecie, dbam o linię…
Nagle, zza uchylonych drzwi usłyszałam głos Profesora. Inny niż zwykle, mocny, zadowolony:
– Wracaj, Pati! – wołał. – Już się stęskniłem, chodź szybko!
Nie pamiętam, jak stamtąd wyszłam. Uciekłam po prostu, bo się przestraszyłam, że jeśli zostanę dłużej, to ich oboje zabiję! Straszne chwile przeżyłam. Rozczarowanie, żal, zawód i zraniona ambicja aż mnie pchały, żeby wrócić i dać mu popalić, ale resztki rozsądku mówiły: „Nic nie zyskasz. On jest wolny. Nie zdążyłaś go złapać na haczyk, urwał ci się w ostatniej chwili!”.
Dopiero po paru dniach przyszedł na pocztę po swoje klucze. Jego Pati stała za nim i przyglądała mi się z triumfem. Była cwana. Na pewno się pokapowała, że coś między nami było i że liczyłam na więcej.
– To studentka? – zapytałam jadowicie, gdy podszedł do mnie. – Młoda. Szybko się tobą znudzi.
– To asystentka na moim wydziale. Jest po trzydziestce, tylko świetnie wygląda – odpowiedział.
Gorączkowo szukałam słów, żeby go, drania, zranić, żeby mu wsadzić szpilę, żeby zabolało…!
– Czyli jednak jestem prawdziwa Ariadna? – zapytałam. – Dałam ci nitkę i wyprowadziłam na normalny świat, a ty mnie olałeś!
– Sznurek, nie nitkę! – zaśmiał się. – I nie chciałaś mnie ratować ani oswobodzić, tylko marzyłaś, żebym był nadal w niewoli, ale już twojej! Zrobiłaś pakunek ze mnie, oplotłaś, obwiązałaś jak paczkę na tej twojej poczcie. Masz wprawę, prawie ci się udało!
– Co za egoista… – zaczęłam, lecz mi nie pozwolił dokończyć:
– Przyganiał kocioł garnkowi! Jesteś wściekła, bo ci się plan nie udał. Nic ci nie jestem winien. Za wszystko płaciłem tyle, ile chciałaś. A że pragnęłaś więcej, to już tylko twój problem!
Jakbym wrosła w ziemię, tak się czułam. Myślałam, że mam faceta z plasteliny, a on był z plastiku!
– Nie martw się! – rzucił Profesor już od drzwi. – Tej Ariadnie z Krety w końcu się poszczęściło. Bardzo dobrze wyszła za mąż, za kogoś na wysokim stanowisku. Może to i dla ciebie dobry znak?
Czytaj także:
„Oddałam mu wszystko, a on wykorzystał, zbałamucił i porzucił. Serce złamane przez młodzieńczą miłość, krwawi do dziś”
„Mąż mnie zdradził, więc nie mam wyrzutów sumienia z powodu własnego romansu. Kochanek uwiódł mnie i wykorzystał”
„Nie mogłam się pogodzić, że rzucił mnie facet. Całymi dniami snułam marzenia o naszym spotkaniu i to był błąd”