„Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Znaczenie słów poetki pojęłam na własnym przykładzie…
Czuję się winna, odpowiedzialna za to, co się stało. Bliscy przyparli mnie do muru swoimi pretensjami i doszło do tego, że zaczęłam się obawiać tego, co będzie dalej… A przecież to nastolatki boją się zajść w ciążę! Ja jestem dojrzałą kobietą, mam dwoje dzieci – dwudziestoczteroletnią Sonię i młodszego od niej o dwa lata Sławka. A rok temu zostałam babcią, gdyż na świat przyszła moja śliczna wnuczka, Jagódka.
Miałam czterdzieści siedem lat i od roku borykałam się z pierwszymi symptomami menopauzy. Nadmierna drażliwość, fale gorąca na przemian z zimnymi potami. Uznałam więc, że problem antykoncepcji mnie już nie dotyczy. Miesiączkowałam nadal, ale nieregularnie. Raz czy dwa nie miałam okresu nawet przez trzy miesiące. No i nie brałam jeszcze hormonów. Mój ginekolog uważał, że już powinnam, ale ja wolałam się wstrzymać.
Wiele czytałam na temat terapii hormonalnej, jedni ją polecali, inni wprost przeciwnie. Uważałam, że przyjdzie na nią czas. To, że pewnego razu nie pojawiła mi się miesiączka, przyjęłam spokojnie. Jej brak się przedłużał, a do tego doszło naprawdę fatalne samopoczucie i jakieś dziwne bóle w podbrzuszu. Zdecydowałam więc, że pora odwiedzić ginekologa i może tym razem posłuchać wreszcie, co ma do powiedzenia na temat terapii hormonalnej. Kiedy jednak opisałam objawy i lekarz mnie zbadał, popatrzył mi głęboko w oczy i oświadczył, że teraz moim problemem nie jest menopauza.
– Pośpieszyliśmy się z diagnozą o przekwitaniu. Jest pani w ciąży – powiedział.
Byłam pewna, że zażartował i zapytałam, jakie tabletki poleca. A może plastry?
– Pani Moniko, zostanie pani matką! – powtórzył wtedy dobitnie.
– Nie! – wykrzyknęłam, gdy w końcu to do mnie dotarło. – Jak to się stało?
– No cóż, to się zdarza. Organizm u progu menopauzy potrafi płatać takie figle. Chodzę do tego ginekologa od dwudziestu lat. Zna mnie i pewnie dlatego dał mi do zrozumienia, że gdybym tylko chciała rozwiązać ten problem…
Nie spodziewałam się aż tak wrogiej reakcji
– Nie! – wykrzyknęłam. – To znaczy, niczego nie przesądzam, muszę się zastanowić – poprawiłam się od razu. W gabinecie starałam się zachować zimną krew, ale kiedy tylko z niego wyszłam, dopadł mnie atak paniki. To przecież niemożliwe, abym w tym wieku miała zostać matką!
Moje dziecko, gdyby się urodziło, byłoby o dwa lata młodsze od mojej wnuczki! No i nie mieliśmy z mężem w planach kolejnych dzieci. Nie w tym wieku… Artur jest ode mnie starszy o pięć lat. Trzyma się jeszcze nieźle, ale doskonale widzę, że kiedy czasem Jagódka nocuje u nas, to choć szalenie ją kocha, jest nią zmęczony. Szybciej niż ja „wypada z gry”.
My, kobiety, jesteśmy wyraźnie ulepione z innej gliny. Kiedy chodzi o dziecko, potrafimy się zmobilizować. Ale czy będzie tak w moim przypadku? Przecież nie chodzi tylko o jedną, lecz o setki nieprzespanych nocy i kolejne dwadzieścia lat nerwów… Od nowa musiałabym przeżywać zmartwienia o przedszkole, szkołę, o przyszłość dziecka. A czas nie stoi w miejscu, sama się starzeję, z każdym rokiem będę słabsza, mniej sprawna, mniej wytrzymała…
Przez kilka dni nie myślałam o niczym innym, jak tylko o życiu kiełkującym w moim łonie. Zastanawiałam się, co powinnam zrobić, czy mówić rodzinie o tym, co się stało. Bo gdybym zdecydowała się na aborcję, to pewnie byłoby lepiej dla wszystkich, gdyby o niej nie wiedzieli. Zrozumiałam jednak, że nie dam rady zabić własnego dziecka. Nigdy do tej pory nie musiałam podjąć takiej decyzji, los mi tego oszczędził. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na to, że zaskoczył mnie w takim wieku, ale mimo to nie umiałam zdobyć się na aborcję. Nie mogłam, i już. „Jakoś sobie poradzimy z tobą, kochanie” – obiecałam maleństwu w imieniu swoim i męża.
Mój Artur wydawał mi się bowiem dobrym człowiekiem
Z góry założyłam, że ucieszy się z nowiny. Niesłusznie… Mój mąż najpierw oniemiał, co jest zupełnie zrozumiałe, a potem wykrzyknął:
– Masz prawie pięćdziesiąt lat! Chyba nie zamierzasz urodzić tego dziecka?!
– Wręcz przeciwnie, na pewno je urodzę – oświadczyłam natychmiast. Dziwię się do teraz sobie, że potrafiłam wtedy zachować zimną krew. Wtedy i później, bo mój mąż nie odpuścił, tylko wszelkimi sposobami starał się zniechęcić mnie do urodzenia maleństwa.
Córka sprawiła mi wielką przykrość
– Kochanie, przecież sobie z tym nie poradzisz! – usiłował przekonać mnie, że robi to tylko z troski o mnie.
– Mów za siebie! – odparowałam.
– Jeśli tak stawiasz sprawę, to mówię za siebie! Naprawdę uważasz to dziecko za dobry pomysł? A ja nie chcę stać się pośmiewiskiem wśród kolegów, którzy będą żartować, że na starość nie umiałem utrzymać węża w spodniach i chyba mam już sklerozę, bo zapomniałem, do czego służy prezerwatywa! – stwierdził na to. I dodał, wypalając z grubej rury: – Oszukałaś mnie! Przestałem kupować prezerwatywy, bo powiedziałaś, że nie mamy się już przed czym zabezpieczać. Co ty sobie myślałaś, do cholery? A może zrobiłaś to specjalnie? Może teraz jest taka moda na przedłużanie sobie młodości. Ciąża zamiast liftingu… – zakpił.
Zrobiło mi się strasznie przykro, że zwalił na mnie całą winę. Jakie to było w gruncie rzeczy podłe! Mogłam mu jednak jeszcze to wszystko wybaczyć. Ale już nie to, co zrobił potem. Podburzył przeciwko mnie całą rodzinę.
– Chcesz urodzić dziecko? To przecież idiotyczne! – usłyszałam od córki. – A w twoim wieku nawet nieprzyzwoite. Jak ty to sobie wyobrażasz, że będę mówiła wszystkim wokoło, że mój braciszek robi jeszcze w pieluszki? Skoro musieliście już z ojcem wpaść jak para napalonych nastolatków, to może przynajmniej będziecie mieli tyle przyzwoitości, aby jakoś załatwić tę sprawę. Jestem pewna, że znajdzie się jakaś klinika, która… no, wiesz.
– Nie wiem – udałam Greka, żeby powiedziała na głos to, co jej nie chciało jednak przejść przez gardło. Miałam bowiem nadzieję, że jeszcze się opamięta, zachowa słusznie.
– Zlikwidować ciążę! – wypaliła jednak.
– Ciebie nie zlikwidowałam – oświadczyłam zimno.
– Tak, ale ja się urodziłam w odpowiednim momencie – zripostowała.
– Doprawdy? Wtedy był odpowiedni moment, a teraz nie jest? Dlaczego?
– Mamo, już ci mówiłam. Wtedy był właściwy czas na macierzyństwo, a teraz jesteś już za stara!
– Najwyraźniej nie. Natura sama reguluje te sprawy, i w moim przypadku uznała, że jeszcze stać mnie na kolejne macierzyństwo – uparłam się.
– Rób, co chcesz, ale ja ci nie pomogę wychować tego dzieciaka – oświadczyła na to Sonia, zupełnie jakby to ona była moją matką, a nie odwrotnie.
– Ja także nie! – mąż dolał oliwy do ognia. – Nawet się nie łudź! Na wsparcie swoich rodziców nie miałam co liczyć, są schorowani, no i oboje zbliżają się do osiemdziesiątki.
– Nie rozumiem już tego świata – oświadczyła mi moja matka. – Kobiety biorą się za rodzenie w czasie, gdy powinny już bawić wnuki. Co chwilę czytam o jakiejś aktorce, która ma dziecko nawet po pięćdziesiątce. Ale one są bogate, mają cały sztab nianiek! Ty będziesz musiała ze wszystkim poradzić sobie sama. Ja cię bynajmniej nie straszę, tylko cię ostrzegam… – dodała, sięgając po fiolkę z tabletkami na uspokojenie.
I tak w ciągu tygodnia od poznania dobrej nowiny, zostałam sama ze swoim „problemem”, jak mówili o dziecku inni. Nie wypowiadał się tylko Sławek. Przyzwyczaiłam się już do tego, że mój syn żyje w innym świecie – gier komputerowych i zabaw do białego rana.
Jest dobrym chłopakiem, uczy się i pracuje, jednak dotychczas uważałam, że jeszcze nie dorósł do roli odpowiedzialnego faceta.
Nie ma co, nieźle dogadał swojemu ojcu
Tymczasem to właśnie on położył w rodzinie kres tej nienawiści, która budziła się wobec nienarodzonego jeszcze dziecka. Pewnego dnia, gdy córka i mąż po raz kolejny brali mnie w krzyżowy ogień pytań i usiłowali nakłonić do rezygnacji z ciąży, wyszedł ze swojego pokoju i powiedział:
– A ja mamie nie pozwolę na aborcję! Spojrzałam na niego zaskoczona. Mąż z Sonią także. Córka pierwsza się ocknęła i zapytała ironicznie:
– A co? Będziesz wstawał po nocy do braciszka, kiedy zapłacze?
– Tak, dlaczego nie – oświadczył na to Sławek. – To będzie zresztą dobry trening przed tym, zanim sam zostanę ojcem. I nie rozumiem, jak możesz być za tym, aby mama usunęła ciążę. Mnie także nie chciałaś jako brata? Poparłabyś aborcję, gdyby chodziło o mnie?
– Ty to co innego – burknęła Sonia.
– Nie, ja to właśnie to samo – zaprzeczył Sławek. – A co do ciebie, tato, to od kilku lat uparcie mi powtarzasz, że powinienem być odpowiedzialnym mężczyzną. Co się w takim razie teraz dzieje z tobą? W pokoju zapadła nabrzmiała od emocji cisza, a po chwili mój syn dodał:
– W każdym razie, mamo, na mnie możesz liczyć. Ja ci na pewno pomogę. Wiem, że poparło mnie tylko najmłodsze dziecko, ale naprawdę dodało mi to siły. Wiedziałam już wcześniej, że urodzę, ale martwiłam się, co będzie, jeśli to dziecko nie zazna rodzinnej miłości, bo zostanie przez wszystkich odrzucone. Teraz już wiedziałam, że tak się nie stanie, że nie skazuję go na samotność wśród bliskich. Wszystko się jakoś ułoży…
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć