Może to zabrzmi dziwnie, ale nie lubiłam swojego życia. Drażniła mnie jego ciągła monotonia, powtarzalność, szarość i beznadziejność. No i jeszcze to uzależnienie od męża…
Małżeństwo mnie przytłaczało
Nie, żebym miała coś otwarcie do samego Emila – był w porządku, nie robił problemów i ogólnie w miarę nieźle się dogadywaliśmy. Bardziej chodziło mi o małżeństwo, sposób, w jaki się w nim funkcjonowało. Może do tego nie dorosłam. Może nie pasowałam do takiego modelu życia. Tak czy inaczej, nigdy wcześniej, przed wypowiedzeniem tego sakramentalnego „tak” przed ołtarzem, tak bardzo się nie dusiłam. Nie czułam tej presji i miliona ograniczeń, które pozbawiały mnie w pewnym sensie radości.
Wszystko musiałam planować tak, by pasowało i mnie, i mężowi. W sobotę, kiedy chciałam sobie dłużej pospać, musiałam zrywać się wcześnie rano, bo trzeba było zrobić zakupy, a on upierał się, że o tej porze unikniemy tłoku. Kiedy natomiast planowałam obiady, musiałam brać pod uwagę to, co lubi jeść, a sama czasem rezygnować z tego, co mi smakowało. Wielokrotnie musiałam po nim sprzątać. Niby zawsze obiecywał, że zrobi to później i zwykle słowa dotrzymywał, ale mnie z natury nie chciało się czekać. W ogóle, to nie tak, że nie lubiłam bałaganu. Tyle tylko, że nie denerwował mnie mój własny bałagan, a kiedy ktoś inny rozrzucał rzeczy po domu… no, po prostu miałam ochotę wrzeszczeć.
Przez pracę, obowiązki domowe, no i czas, który miałam spędzać z mężem, bo „tak przecież wypadało” albo „bo wspólni znajomi nas zaprosili” nie miałam w ogóle okazji, by spotkać się z własnymi koleżankami. Kiedyś byłam bardzo imprezowa, a teraz? Gniłam głównie w domu, a w wolnej chwili nadskakiwałam Emilowi. Przynajmniej tak to czułam.
Byłam jeszcze młoda
Któregoś dnia, gdy miałam akurat na później do biura, a Emila już nie było w domu, stanęłam przed lustrem w łazience i przyjrzałam się sobie krytycznie. Przywitały mnie głębokie cienie pod oczami, blada, wręcz niezdrowa cera, pierwsze zmarszczki na czole i przy kącikach ust. A przecież dopiero niedawno skończyłam 35 lat!
Przyjrzałam się sobie jeszcze raz, nieco uważniej niż dotychczas. W sumie, gdybym o siebie zadbała – zrobiła sobie porządny makijaż, kupiła jakieś lepsze kremy do twarzy i ubrała się w coś lepszego niż przydługa koszula i workowate spodnie, wyglądałabym pewnie całkiem nieźle. Miałam jeszcze przed sobą sporo życia, a w momencie uderzyła mnie myśl, że się marnuję. Że męczę się w czymś, czego w ogóle nie czuję.
Potrzebowałam wolności. Niezależności, oddechu, swobody, o której niemal zapomniałam. Nie byłam jednak wciąż pewna, czy mogę się o nią jeszcze starać. Czy przypadkiem nie jest za późno.
Siostra mnie nie rozumiała
Któregoś dnia po pracy przypadkiem wpadłam w kawiarni na moją starszą siostrę, Ewelinę. Siedziała przy jednym ze stolików ze swoją najbliższą przyjaciółką, Natalią.
– To czemu się nie rozwiedziesz? – spytała ta druga, gdy pożaliłam się na bezsensowność mojego małżeństwa.
– No bez takich! – zaoponowała natychmiast moja siostra. – Hania ma przecież wspaniałego męża! Czasem jej tylko tak odbija i bredzi od rzeczy.
– A mi się wydaje, że jest nieszczęśliwa – nie ustępowała Natalia. – Wolałabyś pewnie inne życie?
Powinnam docenić to, co mam
Wzruszyłam ramionami. Denerwowało mnie, że rozmawiają na mój temat tak, jakbym wcale nie siedziała obok. To jeszcze mocniej pokazywało, że nie mam nad niczym kontroli – nawet nad przebiegiem tej rozmowy. A co, jeśli tak samo było z moim życiem?
– Inne życie – powtórzyła Ewelina drwiącym tonem. – Balang się jej zachciało, ot co! Tylko moja kochana siostrzyczka nie pamięta, że nie jest już pierwszej świeżości i studenckie wybryki ma daleko za sobą.
– Jesteś okropna, wiesz? – burknęłam, odzywając się po raz pierwszy. – Ty jesteś szczęśliwa z Piotrkiem i dzieciakami, więc ja automatycznie też muszę być szczęśliwa w swoim małżeństwie, tak?
– Szczęśliwa, nie szczęśliwa – prychnęła – po prostu za bardzo dramatyzujesz. Życie to nie bajka, Haniu. Są wzloty i upadki, ale u ciebie ogólnie jest dobrze. Emil nie pije i nie robi problemów, nie myśli o skokach w bok, a ty po prostu powinnaś być dobrą żoną. To naprawdę tak wiele?
– No wiesz – mruknęła Natalia z delikatnym uśmieszkiem – czasy, w których kobiety usługiwały mężom dawno się skończyły.
– Właśnie! – poparłam ją natychmiast. – Nie chcę być uzależniona od faceta, rozumiesz? Chcę być wolna!
– A, rób co chcesz. – Ewelina machnęła ręką. – Tylko nie przychodź potem się wypłakiwać, jak nagle za tym facetem zatęsknisz.
Potrzebowałam wolności
Właściwie już w trakcie rozmowy z Eweliną i Natalią podjęłam decyzję: zażądam rozwodu. Odzyskam swoją dawno utraconą wolność, a potem będę korzystać z uroków życia singielki. Taka wizja niezmiernie mi się spodobała. W myślach analizowałam już, ilu fajnych facetów uda mi się poznać i jak bardzo rozwinę w najbliższym czasie swoje życie towarzyskie.
Podejrzewałam, że zaskoczę Emila. No i rzeczywiście – doznał szoku. Próbował nawet protestować, co przez krótką chwilę trochę mnie rozczuliło. Byłam jednak twarda i powiedziałam mu, że do siebie nie pasujemy, że nasze małżeństwo nie ma sensu, a nasze temperamenty są różne. Kiedy to go nie przekonało, stałam się bardziej brutalna – wytknęłam, że mnie ogranicza, że się przy nim duszę i że potrzebuję zmian. Bez niego.
No i, chociaż Emil bardzo walczył o to, żebym zmieniła zdanie, koniec końców po kilku miesiącach dał mi rozwód. Zabrał swoje rzeczy i zniknął z mojego życia. Dosłownie – nie miałam nawet pojęcia, dokąd się wyprowadził, ani jak sobie radzi. Przekonywałam się, że mnie to nie obchodzi. A może z początku rzeczywiście mnie to nie obchodziło? Zdecydowanie wolałam rzucić się w wir imprezowego szaleństwa.
Bawiłam się, ale coś było nie tak
Przez kolejne tygodnie chętnie korzystałam ze zdobytej wolności. Wracałam do domu kiedy chciałam, wstawałam kiedy chciałam i szalałam na imprezach. Znacznie poszerzyłam grono znajomych o osoby podobne do mnie: beztroskie, roześmiane, żądne dobrej zabawy i nie zadające kłopotliwych pytań.
Na jednej z takich imprez, gdy sączyłam wolno swojego drinka, dotarło do mnie, że większość z nich jednak kogoś ma. Inni, w parach, obściskiwali się, całowali, śmiali ze swoich dowcipów. Ja siedziałam sama… a raczej w gronie trzech innych singielek, które rechotały bezmyślnie z każdego kolejnego słowa, jakie wypowiadały.
I kiedy tak na nie patrzyłam, uświadomiłam sobie, że przecież o żadnej z nich nic nie wiem. One nie przejmą się tym, jak będę się czuła jutro z rana po imprezie, czy w ogóle dotrę do domu, ba – nawet nie wiedziały, gdzie mieszkam! Były obce. Tak jak wszyscy na sali.
Chyba się pomyliłam
Wróciłam do pustego domu i rozejrzałam się niechętnie po tym całym bałaganie. Bo przecież miałam się świetnie bawić. Imprezować. Być wolna. No i wszystko się zgadzało. Tyle tylko, że jeszcze nigdy wcześniej nie było mi tak smutno – jakbym nagle, otoczona tym całym tłumem ludzi, z którymi ostatnio spędzałam tyle czasu, wreszcie pojęła, czym jest samotność.
Usiadłam ciężko na łóżku, które jeszcze nie tak dawno temu dzieliłam z Emilem. On na pewno zapytałby, czemu wróciłam tak późno. Chociaż trochę by marudził, na pewno zrobiłby mi herbatę, okrył kocem, a potem tulił tak długo, aż bym nie usnęła. A tak? Byłam zdana na siebie. Tak jak chciałam.
Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ta moja decyzja z rozwodem była pochopna. Teraz wcale nie jest mi lepiej. Co więcej, coraz częściej zastanawiam się nad tym, gdzie podziewa się teraz Emil. Parę razy rozważałam nawet, czy go nie poszukać, ale skoro się do mnie nie odzywa, to chyba nie chce utrzymywać kontaktu.
No i czy to aby na pewno miałoby sens? Nie mam pojęcia, czy on coś jeszcze do mnie czuje. Czy w ogóle nadal mnie chce. W każdym razie, jestem coraz bardziej skłonna zaryzykować.
Czytaj także: „Całe życie spełniałem oczekiwania rodziców. Gdy się rozwiodłem, wydziedziczyli mnie i nie poznawali na ulicy”
„Po śmierci żony zostałem sam z 5-letnim synem. Z rozpaczy i stuporu wyrwała mnie młoda przedszkolanka”
„Od listopada gniję z moim dzieckiem w domu. W przedszkolu ciągle panuje jakaś zaraza”