„Myślałam, że mojemu dziecku nigdzie nie będzie lepiej niż u babci. Aż nie podłożyłam ukrytej kamery...”

Odeszłam od męża, kiedy spowodował śmiertelny wypadek fot. Adobe Stock, nadezhda1906
„Spodziewałam się, że mogą być jakieś drobne kłopoty, ale w najgorszych snach nie przypuszczałam, co zobaczę na nagraniu. Teściowa zmieniała się jak kameleon w momencie, gdy wychodziłam za drzwi. Stawała się inną osobą. >>Żryj tę kaszkę, bo ci ją w gębę wetknę<< były najłagodniejszymi słowami, jakie usłyszał od niej mój synek”.
/ 01.02.2023 13:15
Odeszłam od męża, kiedy spowodował śmiertelny wypadek fot. Adobe Stock, nadezhda1906

– Nie chce jechać do babci, mamo! – Konrad przykleił tłuste łapki do mojej spódnicy.

Dopiero co ją prałam! W panice zerknęłam na zegarek. Mam tylko siedem minut do wyjścia na autobus, a przez syna muszę się jeszcze przebrać. Warto byłoby też chociaż oko podmalować... Ostatnio szef zwrócił mi uwagę na to, że jako pracownica sklepu z kosmetykami stanowię żywą reklamę produktów, więc delikatny makijaż jest na moim stanowisku wskazany. Przez to wszystko krzyknęłam na syna ostrzej, niż zamierzałam:

– Nie wymyślaj! Przecież babcia bardzo cię kocha, na pewno będziecie się dobrze bawić! Zobacz, co zrobiłeś mamusi ze spódnicą!

Warknęłam na Bogu ducha winne dziecko

Konrad, co było do przewidzenia, zareagował na ten mój wybuch kaskadą niepohamowanych łez.

– Babcia mnie nie kocha – szlochał. – Babcia ksici, ciągle ksici…

Nie chciałam tego słuchać.

„To tylko normalne histerie dziecka” – uspokoiłam w myślach wyrzuty sumienia.

Pewnie, zostawianie trzyletniego synka pod opieką teściowej nie było moim marzeniem, ale przecież nie miałam innego wyjścia. I tak bardzo trudno było mi znaleźć obecną pracę, a niestety sklep, w którym pracuję, oddalony jest o ponad dwadzieścia kilometrów od mojego domu. Jak się mieszka w takim miejscu, jak ja, to nie ma co wybrzydzać, bierze się, co jest, i tyle. Cóż, z pensją mojego męża po prostu nie wchodziło w grę, żebym nie pracowała. Nie miałam wyjścia. Jakąś pracę znaleźć musiałam... Oczywiście na początku to wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Kiedy wychodziłam za mąż, Wojtek pracował w Niemczech na budowie. Nieźle zarabiał, planowaliśmy dużą rodzinę. Kupiliśmy działkę pod budowę domu. Niestety, dopiero co ruszyliśmy z pracami, kiedy zdarzył się ten wypadek. Wojtek uszkodził prawą rękę. A potem długa rehabilitacja, pobyt w kolejnych szpitalach. Na szczęście pracodawca bez większych awantur wypłacił mężowi odszkodowanie. Chyba chciał uniknąć spotkania z nami w sądzie. Pieniądze starczyły na bardzo podstawowe wyposażenie nowego domu, ale o pracy na budowie nie mogło być mowy. Dobrze, że Wojtek nie rozpił się, jak wielu w tej sytuacji, tylko zaczął szukać innego zajęcia. Znajomy potrzebował kogoś do sklepu z artykułami żelaznymi, więc mąż bez kręcenia nosem stanął za ladą.

Tyle że kokosów z takiego sklepu nie ma…

Po pół roku użerania się z kolejnymi opłatami i liczenia, czy nam starczy do pierwszego, podjęłam decyzję: muszę znaleźć pracę. Wojtek próbował protestować i marudził, że co z niego za facet, skoro nie potrafi utrzymać rodziny, ale nie przejmowałam się tym jego gadaniem. Cieszyłam się, kiedy w końcu znalazłam zatrudnienie, choć nie najlepiej płatne i z daleka od domu. Kwalifikacji żadnych nie mam, zrobiłam tylko ogólniak, więc cudu też nie oczekiwałam. Dobrze, że coś się trafiło. Pojawił się tylko jeden problem – kto zajmie się Konradem, naszym jedynakiem, kiedy ja będę w pracy. Do tej pory mały całe dnie spędzał ze mną. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym zostawić go z obcymi ludźmi. Moja mama jeszcze pracuje, a siostra ma dość ambarasu z własną gromadką. Z kolei na przedszkole nikt, kto normalnie pracuje, żyje w pełnej rodzinie, w której nie ma alkoholu ani przemocy, liczyć w naszej mieścinie nie może…

Sytuacja wydawała się więc skomplikowana. I wtedy, nieoczekiwanie, ze swoją propozycją wyskoczyła teściowa:

Po co macie szukać obcych ludzi? – zapytała pewnego dnia przy obiedzie. – Ja mogę się zająć wnusiem. W końcu dwoje swoich chłopaków wychowałam chyba nie najgorzej – spojrzała na Wojtka, a on uśmiechnął się wymuszenie. – To i z waszym synkiem sobie poradzę.

Przyznam, że byłam zaskoczona. Nie znam swojej teściowej zbyt dobrze. Kiedy pobierałam się z Wojtkiem, przyleciała tylko na nasz ślub, bo pracowała za granicą. Rok później zdecydowała się wrócić do rodzinnego domu i zamieszkać tu na stałe. Trochę się wtedy niepokoiłam, czy nie będzie się wtrącała w nasze sprawy, bo jej dom położony jest zaledwie dziewięć kilometrów od naszej miejscowości, ale okazało się, że nie mogłam być dalsza od prawdy. Powiedzieć, że teściowa wykazywała życiem syna i wnuka, który wkrótce pojawił się na świecie, znikome zainteresowanie, to nic nie powiedzieć. Ta kobieta potrafiła nie odzywać się do nas całymi miesiącami! Początkowo myślałam, że może to przeze mnie. Próbowałam jakoś ją ośmielić, odwiedzałam ją z ciastem, wyciągałam na zakupy… Szybko jednak przekonałam się, że to nie ma sensu.

Teściowa po prostu taka była

Sama zresztą przyznała kiedyś, że „ona już się w życiu z ludźmi nasiedziała”. Za granicą przez wiele lat pracowała jako opiekunka do osób starszych. Zrozumiałam, że mogła być towarzystwem zmęczona i postanowiłam to uszanować. Dlatego w sumie zaskoczyła mnie jej propozycja.

– Ale zdaje sobie mama sprawę, że nie będziemy mogli płacić mamie jak, hm, opiekunce? – spytałam drżącym głosem, bo nagle przyszło mi do głowy, że teściowa, odwykła od polskiej serdeczności, mogła zwęszyć w naszym kłopocie interes.

– Mam nadzieję, że nie chciałaś celowo mnie obrazić – skrzywiła się mama męża, a ja spłoniłam się jak piwonia. – To oczywiste, że nie wzięłabym od swojego syna i jego żony żadnych pieniędzy. Jestem pewna, że zajmowanie się moim wnukiem to będzie prawdziwa przyjemność. To co, w poniedziałek o dziewiątej?

I tak to się zaczęło. Codziennie przed siódmą ja albo Wojtek wieźliśmy synka do teściowej, a ona później siedziała z Konradem przez kilka godzin, dopóki nie wróciliśmy z pracy. Rozwiązanie wydawało się idealne. Kto lepiej zajmie się dzieckiem niż rodzina? Tak wtedy sądziłam. Chociaż – przyznam szczerze, momentami miałam wątpliwości. Tego dnia, już jadąc autobusem do pracy, analizowałam wszystko, co zdarzyło się rano. Czy to normalne, że Konrad reagował na obecność babci, która była z nim codziennie, niemalże histerią? I to powtarzało się dzień w dzień? Wiadomo, dla dziecka nie ma to jak rodzice, ale z drugiej strony od koleżanek wiedziałam, że ich maluchy przyzwyczajały się z czasem do opiekunek. Synek natomiast z coraz większą niechęcią dawał się zawieźć babci!

Postanowiłam porozmawiać o tym z mężem

– Wojtuś, czy to możliwe, żeby twoja mama robiła coś takiego, co budzi lęk w Konradku? – próbowałam ostrożnie wyciągnąć coś z Wojtka.

– Wiesz, to moja matka. Ma swoje wady, ale przecież nie tłucze dziecka – wzruszył ramionami i w tym momencie zrozumiałam, że z tej strony nie mam co liczyć na pomoc.

Trudno się zresztą dziwić. Musiałam wymyślić coś innego. Tego dnia wieczorem Konrad znowu miał problemy z zaśnięciem. Tulił się do mnie, długi czas płakał. Wydawało się, jakby się czegoś bał.

– Nie idź sobie, mamusiu – pisnął w pewnym momencie żałośnie. – Ja nie cie do ciemnej siafy!

– Do ciemnej szafy? – aż mi się serce ścisnęło na te jego słowa.

Skąd Konradowi przychodzą do głowy takie okropieństwa?! Jest przecież za mały, żeby sam coś takiego wymyślić? A może obejrzał jakąś bajkę...

– Syneczku, ale przecież nigdzie nie pójdziesz. Do szafy chodzą płaszcze i kurtki, nie mali chłopcy – usiłowałam być dowcipna, choć serce wprost krajało mi się z przerażenia.

Kilka dni później miała miejsce kolejna nietypowa sytuacja. Ubierałam właśnie Konrada do teściowej, a on jak zwykle się wyrywał, kopał i wierzgał nóżkami, gdy w pewnym momencie usłyszałam od niego:

Sp…, ty diablisko!

Myślałam, że się przesłyszałam. W naszym domu się nie przeklinało, a już na pewno nie w tak wulgarny sposób. Nawet Wojtek, któremu jak to facetowi, czasami wyrwało się jakieś słowo, bardzo się pilnował. Któregoś dnia powiedział mi, że w jego domu rodzinnym zawsze było dużo przekleństw, bo jego rodzice, kiedy się kłócili (teściowie byli od wielu lat rozwiedzeni), nigdy nie przebierali w słowach.

– Te ich wyrazy latały w powietrzu jak noże – usłyszałam wówczas od męża. – Dla mnie, małego chłopaka, to było okropne. Już chyba wolałbym, żeby się tłukli. Dlatego Konradek nigdy nie będzie musiał przeżywać podobnego przerażenia.

Trzeba przyznać, że Wojtek słowa dotrzymywał

Byłam pewna, że to nie od niego nasz syn nauczył się przeklinać. Od kogo więc? Przecież nie ode mnie, bo ja nigdy nie rzucałam mięsem! Na wszelki wypadek spokojnie – choć w środku wszystko się we mnie gotowało – poprosiłam:

Konradku, co ty powiedziałeś? Mógłbyś to powtórzyć?

I mój synek powtórzył. Z anielskim uśmiechem na niewinnej twarzyczce powiedział dokładnie te same obrzydliwe słowa co wcześniej. Nie wierzyłam własnym uszom.

– To bardzo brzydko tak mówić – upomniałam go od razu łagodnie, bo zdarzyło mu się to po raz pierwszy – Gdzie usłyszałeś takie słowa? Czy jakiś twój kolega tak się odzywa?

– Nie – Konrad spojrzał na mnie ani trochę nie zbity z tropu. – Kolega tak nie mówi. To bzidko. Bacia mówi.

Babcia?! Wprost nie mieściło mi się to w głowie! Wolałam uznać, że Konrad usłyszał wulgaryzmy w telewizji i usiłuje mną manipulować, żebym przestała zostawiać go u teściowej. Poranna sytuacja jednak nie dawała mi spokoju przez cały dzień. Wieczorem dojrzałam do decyzji, że tak dłużej być nie może. Chociaż matka Wojtka wygląda na elegancką i opanowaną kobietę, możliwe, że ma też drugie oblicze, o którym nie mam pojęcia. Musiałam to sprawdzić. Nie bardzo miałam jednak pomysł, jak to zrobić. Od czego człowiek ma jednak koleżanki. Zginęłabym bez nich.

– Moja znajoma też miała taki problem z niańką – usłyszałam od Bożeny, jednej z kasjerek, następnego dnia, gdy zwierzałam się dziewczynom w sklepie z kłopotu. – Chciała wynająć detektywów, ale to przecież dużo kosztuje… Więc po prostu kupiła w internecie kamerkę i zaczęła babę nagrywać. Wyszło na to, że ją okrada, a dzieciaka podtruwa jakimś badziewiem z najtańszych sklepów.

Nie chciałam tego słuchać!

Przecież to niemożliwe, matka Wojtka na pewno dobrze zajmowała się moim synem. To w końcu jego babcia! Ziarno niepewności zostało jednak zasiane. Nie mogłam przestać o tym myśleć i w końcu stwierdziłam, że warto spróbować. W końcu nikt nie musi o niczym wiedzieć... Tego samego dnia w tajemnicy przed mężem zamówiłam niewielką kamerkę. Kiedy przesyłka nadeszła kilka dni później, zainstalowałam ją w domu i poprosiłam teściową, aby zaczęła przychodzić do nas, bo mały nieustannie marudzi, więc najwyraźniej źle się czuje w obcym miejscu. Zgodziła się bez problemu. Pierwszego dnia po powrocie z pracy drżącymi rękami podłączyłam kamerkę do komputera i wcisnęłam odtwarzanie. Spodziewałam się, że mogą być jakieś drobne kłopoty, ale w najgorszych snach nie przypuszczałam, co za chwilę zobaczę… Teściowa zmieniała się jak kameleon w momencie, gdy wychodziłam za drzwi. Stawała się inną osobą!

Żryj tę kaszkę, bo ci ją w gębę wetknę! – to były najłagodniejsze słowa, jakie usłyszał od niej mój synek.

Ta kobieta nie zachowywała się normalnie, ona przypominała potwora! Konrad uciekał przed nią, płakał i krzyczał wniebogłosy, a ona goniła go z wielką łyżką… Potem przytrzymała go za ramionka i wpychała mu dawno ostygłą kaszkę do buzi. Łzy leciały mi strumieniami po twarzy.

– Przepraszam cię, syneczku, że cię na to naraziłam – szepnęłam.

Miałam ochotę jechać do niej i wydrapać jej oczy! Po „śniadaniu” przyszedł czas na inne atrakcje. Zobaczyłam na własne oczy, że matka Wojtka ani chwili nie bawi się z moim synkiem. Rano obejrzała wszystkie seriale, jak leci. Konradek w tym czasie ciągle słyszał od niej, że ma być cicho. Nic dziwnego, że ostatnio nasz syn coraz gorzej mówił. Ona w ogóle z nim nie rozmawiała. Traktowała go jak przeszkadzający w domu przedmiot. Dziecko cały dzień snuło się z kąta w kąt wśród ogłuszającego huku telewizora. To nie był „przyjemny dzień z babcią”.

To była jakaś upiorna przechowalnia

Do tego te krzyki, ciągłe przekleństwa… Istny horror! Nie potrafiłam sobie poradzić z tym, co zobaczyłam. Najpierw chciałam jechać do tej baby i zwyczajnie ją pobić. Rzucić się na nią i wydrapać oczy. Wyobrażałam sobie, jak okładam ją pięściami, a ona przeprasza za to, co zrobiła mojemu biednemu dziecku. Potem, kiedy trochę ochłonęłam, pewne fakty zaczęły mi się układać w całość. To, że Wojtek zawsze tak chłodno i z rezerwą mówił o swoim rodzinnym domu, to, że teściowa pracowała za granicą, ale nigdy o swojej pracy nie opowiadała i to, że do tej pory praktycznie nas unikała. Dotarło do mnie, że ta kobieta jest zwyczajnie aspołeczna! Jednego tylko nie udało mi się zrozumieć. Po co ona, najwyraźniej wyczerpana kontaktami z ludźmi, zwłaszcza tymi, którzy potrzebują jej pomocy, zgłosiła się do opieki nad dzieckiem? Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem.

Na razie nie znalazłam w sobie dość odwagi, żeby porozmawiać z teściową ani z Wojtkiem, o tym, co się stało, choć oboje wciąż dopytują, co jest grane. Bo po obejrzeniu nagrania natychmiast, bez tłumaczenia czegokolwiek, postanowiłam działać. Złożyłam podanie o bezpłatny urlop i sama zajmuję się synkiem. Nie wiem, jak cała sytuacja potoczy się dalej. Jestem realistką i zdaję sobie sprawę z tego, że długo nie pociągniemy z jednej pensji. Ale wiem jedno – nie oddam już Konradka nikomu. Odkąd ja jestem w domu, nie rozstajemy się ani na chwilę. I widzę, jak mój synek powoli odżywa, zaczyna się uśmiechać, przestaje wyglądać na przerażonego… Jestem wtedy naprawdę szczęśliwa. Tylko sama nie wiem, co mam zrobić i jak przeprosić to moje słoneczko za to, że naraziłam je na codzienny kontakt z potworem: matką mojego męża! 

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA