Ja i Radek pobraliśmy się młodo. Nie ma co owijać w bawełnę - mieliśmy po 21 lat i dziecko w drodze. Wydawało mi się jednak, że decyzja o ślubie nie była błędem. Zawsze dobrze nam się układało, mało się kłóciliśmy, Radek też twierdził że jest ze mną szczęśliwy. Julka urodziła się zdrowa i była naszym oczkiem w głowie.
Jedyne co nam dokuczało, to brak kasy
Wiecznie byliśmy pod kreską - ja pracowałam na pół etatu w kiosku, a Radek był magazynierem. Na życie wystarczało, ale nie było mowy o zachciankach typu wakacje czy wyjście do restauracji. Trochę nam to doskwierało i kiedy Radek dostał propozycję, żeby wyjechać na rok do pracy za granicę, w sumie się nie wahaliśmy.
Ja wprawdzie miałam pewne opory - przerażała mnie wizja rozłąki i tego, że Julka będzie musiała radzić sobie bez taty. Radek szybko jednak przekonał mnie, że to tylko rok, a dzięki temu odłożymy sporą gotówkę na start dla córki. Na lotnisko odwiozłyśmy go we łzach. Czułam wewnętrznie ogromny niepokój, ale nie umiałam go niczym uzasadnić. Pocieszałam się, że zobaczymy się za 2 miesiące, czas szybko minie, a za zarobki w funtach łatwiej będzie odnowić pokój Julki.
Codziennie rozmawialiśmy przez telefon
Radek zapewniał, że tęskni. W Anglii trudno my było znaleźć towarzystwo, mówił że Polacy są tam zawistni i tylko czekają, aż komuś innemu powinie się noga. Narzekał więc na samotność, całe wieczory rozmawialiśmy.
2 miesiące szybko minęły i Radek przyleciał do Polski na kilka dni. Odliczałam jednak do jego powrotu - powtarzałam, że czeka nas jeszcze tylko 10 miesięcy rozłąki. Pamiętam, że podczas jego pobytu czułam się, jak szaleńczo zakochana nastolatka. Obiecywałam sobie, że gdy w kolejnym roku wróci, już nigdzie go nie puszczę. Gdy wyjechał, nocami płakałam w poduszkę. Julce też jakoś trudniej było sobie radzić z rozstaniem.
Cieszyłam się, bo po powrocie Radek znalazł towarzystwo. Do jego zespołu dołączył młody Polak, Tomek, z którym znalazł wspólny język. Radek nadal codziennie dzwonił, ale już nie poświęcał całych wieczorów na pogawędki, co w sumie mnie cieszyło - nie chciałam, żeby czuł się samotny. Bałam się tylko, czy nie pochłoną go imprezy. Tomek był singlem, więc brak zobowiązań sprzyjał ciągłym wyjściom do pubów.
Na zawsze zapamiętam ten telefon
Pewnego dnia usłyszałam w słuchawce obcy męski głos. Dzwonił Tomek. Bez emocji powiedział mi, że Radek prawdopodobnie nie żyje. Byli razem na rybach (pamiętam jak się zdziwiłam, bo przecież Radek nigdy nie wędkował). Na oczach Tomka Radek wpadł do rzeki, a służbom jeszcze nie udało się odnaleźć ciała.
Z wrażenia nie zadałam żadnych dodatkowych pytań. Poprosiłam tylko, żeby poinformował mnie, jeśli będzie wiedzieć coś nowego. Czekałam jak na szpilkach, w końcu po 3 godzinach zadzwoniłam sama. Tomek mówił, że nadal nie udało się odnaleźć ciała. Że według procedur brytyjskich, dopóki nie ma ciała, to Radek będzie uznawany oficjalnie za zaginionego.
To wszystko jakoś do mnie nie docierało. Nie płakałam - wyłam. Nie wiedziałam co robić, czy powinnam jechać tam, żeby być na miejscu? Z drugiej strony, czy moja obecność mogła cokolwiek zmienić? Nie zanurkuję przecież, żeby szukać Radka. Ten okres częściowo mam zamazany w pamięci. Nie pamiętam zbyt wyraźnie kolejnych tygodni, a nawet miesięcy. Wstawałam z łóżka tylko dla Julki. To ona podtrzymywała mnie przy życiu.
Myślałam, że tęsknota za Radkiem mnie zabije
Nie znałam angielskiego, więc nie byłam w stanie sama zasięgać informacji. Wszystko przekazywał mi Tomek, twierdząc że ciało Radka nie zostało odnalezione. Mój mąż oficjalnie pozostawał więc zaginiony, a nie zmarły.
Co nie oznaczało wcale, że mogłam mieć jakąkolwiek nadzieję...
Wiele razy chciałam ze sobą skończyć. Zawsze jednak pojawiała się myśl o Julce i o tym, jak wpłynie na jej życie utrata obojga rodziców. Dziesiątki razy plułam sobie w brodę, że zgodziłam się na ten wyjazd Radka za granicę. Teściowa wykrzyczała mi w twarz, że to moja chciwość i miłość do pieniędzy go zabiły. Nie byłam w stanie utrzymywać kontaktu z nikim, prócz własnych rodziców, którzy bardzo mi wtedy pomogli.
Moja żałoba trwała 7 długich lat
Nie wychodziłam do ludzi. Leczyłam się na depresję. Codziennie wyobrażałam sobie, że Radek jednak nie wyjeżdża, a my żyjemy nadal skromnie, ale szczęśliwie. Żyłam urojeniami. Mama kiedyś próbowała zasugerować mi, że powinnam załatwić sprawy formalne. Ale jak? Akt zgonu, podczas gdy nie znaleziono ciała? Przeczytałam w internecie, że zaginiony dopiero po 10 latach od zaginięcia, może zostać uznany za zmarłego.
Ja nie potrzebowałam zresztą potwierdzeń. Wierzyłam, że Radek nie żyje - przecież gdyby żył, chyba tylko zupełna amnezja mogłaby go powstrzymać od kontaktu z nami.
Po 7 latach w moim życiu nastąpił przełom. Pracowałam wtedy jako kelnerka w restauracji, a Janek był w niej kucharzem. Od początku wiedziałam, że mu się podobam, ale nigdy specjalnie mnie to nie obchodziło. Kiedy jednak kolejny raz spróbował zaprosić mnie na kawę, niespodziewanie się zgodziłam. Sama chyba miałam już dosyć tej śmierci za życia i postanowiłam zmartwychwstać. Chciałam pokazać córce, że może mnie jeszcze zobaczyć uśmiechniętą.
Janek ujął mnie swoim dobrym sercem
Nie zaiskrzyło od razu, ale po kilku spotkaniach zorientowałam się, że coraz częściej myślę o Janku i to zupełnie nie w ramach obowiązków służbowych. Czy to był związek z rozsądku? Może na początku, ale kiedy zobaczyłam, jak szybko Janek zaakceptował moją córkę i jak ona polubiła jego, nie wahałam się dłużej. Uznałam, że czas zakończyć moją żałobę. Byłam gotowa na nowe życie. Zamieszkaliśmy razem i pierwszy raz od lat poczułam się spokojna i szczęśliwa.
Kilka miesięcy temu... zobaczyłam ducha
Spokój nie potrwał długo. Kilka miesięcy temu, gdy za drzwiami spodziewałam się zobaczyć kuriera, stanął za nimi... mój zmarły mąż.
- Radek... To ty... żyjesz?! - spytałam, wstrząśnięta.
- Wiem, że pewnie nie chcesz mnie znać. Pozwól mi wejść, wszystko wyjaśnię.
W kuchni Janek z Julką gotowali obiad i z czegoś się zaśmiewali.
- Czy to nasza córka? - zapytał Radek.
- Nie możesz wejść, Radek. Nie mąć jej w głowie - odezwała się we mnie resztka rozsądku i wypchnęłam go za próg.
Zgodziłam się z nim spotkać potajemnie kolejnego dnia
Płakał i się tłumaczył. Że się zakochał. Że na wyjeździe poznał Polkę i stracił głowę. Nie chciał mnie ranić zdradą, więc wymyślił, że jak uda własną śmierć, to ja ułożę sobie życie i zapomnę o nim, więc będę mniej cierpieć. Mówił, że to było dla naszego dobra. Że wolał zniknąć z naszego życia, więc namówił Tomka do kłamstw. Że teraz zaczęły gryźć go wyrzuty i nie mógł wytrzymać, bo zdał sobie sprawę że porzucił własne dziecko.
Nikomu nie powiedziałam o tym spotkaniu. Nie jestem w stanie wybaczyć Radkowi tego, że zmarnował mi wiele lat życia. Krzyczałam do niego, że chciałam przez niego się zabić. Że nawet zwierzęta nie porzucają swoich młodych. Nie obchodziło mnie, co ludzie sobie pomyślą o tych scenach.
Radek stwierdził, że był przygotowany na taką reakcję i może usunąć się z naszego życia. Zostawił mi namiar na siebie, gdybym jednak zdecydowała się z nim skontaktować. Przyznam, że nie przyszło mi wtedy na myśl, że przecież musimy się oficjalnie rozwieść. Formalnie mój mąż dla mnie nie żył - nie wierzyłam teraz w żadne jego słowo i nie chciałam go znać.
Wczoraj wysłał mi SMS-a, że jest śmiertelnie chory i zostało mu prawdopodobnie kilka miesięcy życia. Czy powinnam przed śmiercią pozwolić pojednać mu się z córką? Czy mogłam w ogóle brać pod uwagę to, że znowu perfidnie nie kłamie?
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Teściowa najchętniej zostałaby u nas na 3 tygodnie
Jako dziecko straciłam słuch i stałam się niewidzialna dla innych
Teściowa przed śmiercią wyznała mi, że mąż mnie oszukał
Facet w którym się zakochałam, próbował mnie zgwałcić