Mariusza poznałam na wieczorze dla singli. Poszłam na to spotkanie, żeby się zrelaksować i poudawać, że wcale nie chcę znaleźć faceta. Choć przecież chciałam. Trzydziestka na karku, zegar biologiczny tykał, i choć urody podobno mi nie brakowało, to nie mogłam znaleźć kogoś na dłużej.
Tłumaczyłam sobie, że widać nie trafiłam jeszcze na tego odpowiedniego mężczyznę, ale moja przyjaciółka, zadeklarowana monogamistka i mężatka z siedmioletnim stażem, skwitowała moją sytuację krótko:
– Wybrzydzasz, Olka. Naprawdę. Kandydatami, którzy smalili do ciebie cholewki, można by obdzielić niejeden kongres feministek, ale tobie wiecznie coś nie pasuje.
Szkoda, że kilka tygodni po wygłoszeniu owej prawdy objawionej złożyła pozew o rozwód. Muszę jednak przyznać, że jej problemy małżeńskie odmieniły moje życie.
Udawałam sama przed sobą, że dobrze mi samej
Amelia, po kolejnej kłótni ze ślubnym, w ramach odstresowania, wyciągnęła mnie na imprezę pod tytułem: „Wieczór singli”. Odbywała się w jakimś średnio popularnym lokalu, który w ten sposób chciał przyciągnąć klientów.
Schemat imprezy był wszystkim dobrze znany – grupa nieudaczników żłopie piwo, sączy drinki i karmi się nadzieją na odnalezienie miłości życia, choć na co dzień udają wyluzowanych i zupełnie niezdesperowanych. Nie chciałam przyznać ani przed sobą, ani przed Amelią, że również należałem do tej żałosnej grupy.
Uparcie wmawiałam sobie, że dobrze mi samej, że to mój wybór – przez co samotność, brak drugiej osoby w łóżku i przy stole, brak pocałunku na dzień dobry i uścisku na dobranoc doskwierały jeszcze bardziej. I ta pustka emocjonalna… Wstydliwa, depresyjna, którą maskowałam demonstracyjnie obojętną miną, wieszcząc wszem i wobec, jak bardzo mnie to wszystko nie obchodzi.
Siedziałam na wysokim stołku, piłam za słodkiego drinka i słuchałam płynącej ze sceny muzyki. Z początku nie zwróciłam uwagi na zespół. Założyłam, że to jakaś przypadkowa zbieranina ludzi, którzy od czasu do czasu spotykają się na takich wieczorkach, by pobrzdąkać na instrumentach i poudawać muzyków.
Wyłuskałam jednak z cienia gitarzystę, który wyraźnie wolał pozostać na uboczu, by móc się skupić wyłącznie na graniu. Nie wyglądał na kogoś przypadkowego, ściągniętego tu z łapanki. Jego zaangażowanie w grany utwór było godne podziwu.
Pochylał się nad instrumentem, przydługa grzywka opadała mu na całkiem przystojną twarz, z namaszczeniem pieścił struny, wyczarowując kojącą melodię. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie ognisko, a przy nim tajemniczego grajka, snującego smętną, romantyczną balladę, którą napisał specjalnie dla mnie...
Z marzeń wyrwał mnie kuksaniec pod żebra.
– Czego? – warknęłam do Amelii.
Skinęła głową i wtedy z wrażenia prawie upuściłam kieliszek. Przede mną stał uroczy gitarzysta. Nawet nie zauważyłam, kiedy melodia przestała płynąć. Ani kiedy Amelia postanowiła się zapoznać z niebrzydkim, intrygującym muzykiem. I właściwie czemu?
Dostrzegła moją rodzącą się fascynację? To chyba była telepatką! Facet przyglądał mi się z zaciekawieniem, jakby chciał odgadnąć, o czym właśnie myślę, albo... jaką mam na sobie bieliznę.
– Podoba ci się moja muzyka? – spytał, gdy nasze oczy się spotkały.
– Ty mi się podobasz.
Sądziłam, że tylko tak pomyślałam, ale jego uniesione wysoko brwi i zduszony śmiech Amelii świadczyły o czym innym.
– Powiedziałam to na głos? – mruknęłam speszona.
Pokiwał głową.
– Zatem udam się w tamtą stronę – rzekła z przesadną powagą Amelia.
Jasne, mogłam się tego spodziewać. Zdrajczyni.
– A oprócz podziwiania skromnych gitarzystów, co tu porabiasz? – zagadnął, gdy Amelia odpłynęła.
Wciąż zmieszana, gapiłam się w milczeniu na faceta, przed którym dopiero co totalnie się zbłaźniłam. Uznał, że nie dosłyszałam pytania.
– Pytałem, co tu porabiasz.
Wzruszyłam ramionami.
– Ja tylko przyszłam z koleżanką i piję sobie drinka.
– Aha. Ty tylko przyszłaś z koleżanką, która... przypadkiem jest mężatką.
Zrobiłam wielkie oczy. Zauważył to?
– Tak, widziałem obrączkę.
„O rany, kolejny telepata!”.
– Przyszłaś z zamężną przyjaciółką na wieczór singli, więc strzelam, że koleżanka próbuje cię wyswatać. Zastanawia mnie jedno. Dlaczego taka kobieta jak ty jest sama?
Dawno z nikim tak dobrze się nie bawiłam
„Taka kobieta jak ja… Czyli, cholera, jaka? Obraził mnie właśnie czy skomplementował?”. Chcąc zyskać na czasie, podniosłam kieliszek do ust i wtedy spostrzegłam, że jest pusty. Skinęłam na kelnerkę, aby uzupełniła jego zawartość, po czym wycedziłam:
– Może zostałam w przeszłości skrzywdzona? Albo mam wadę wrodzoną, która wszystkich odstrasza? Może zostały mi trzy miesiące życia i nie chcę się z nikim wiązać? Pomyślałeś o czymś takim?
Nie wiem, czy pomyślał, ale właśnie odkryłam, czemu pisana jest mi samotność. Nawarczałam na obcego, Bogu ducha winnego faceta, wylewając na niego całą frustrację, jaka się we mnie gromadziła już od dawna. Spodziewałam się, że wstanie i odejdzie, a on tymczasem odpowiedział z kpiącym uśmiechem:
– Zakładam, że nic z tych rzeczy ciebie nie dotyczy. Raczej jesteś złośliwa, nieco zgorzkniała i sama nie wiesz, czego chcesz.
Zdębiałam. Zamiast szukać w głowie ciętej riposty, mogłam myśleć jedynie o tym, że to najbardziej żenująca chwila w moim życiu. Powinnam się stamtąd jak najszybciej ewakuować i całą sytuację wymazać z pamięci, ale ni z tego, ni z owego wybuchnęłam śmiechem. A grajek ochoczo do mnie dołączył. Kiedy opanowaliśmy wesołość, przedstawił się z lekki ukłonem:
– Mariusz.
– Olka.
– Olka Demolka. Nie amatorka… – zanucił.
– Nawet nie zaczynaj – ostrzegłam go. – Nienawidzę tej piosenki.
– Więc od dzisiaj będzie to nasza piosenka.
– Ciebie też nienawidzę – prychnęłam z udawaną złością.
Tamtego wieczoru bawiłam się wyśmienicie. I umówiliśmy się z Mariuszem na kolację za dwa dni.
Lokal nie należał do specjalnie ekskluzywnych, ale też nie był podrzędną speluną. Był taki akurat. Mariusz odebrał mnie spod domu. Całą drogę kłóciliśmy się o równouprawnienie. On upierał się, że zapłaci za kolację, ja nie chciałam o tym słyszeć.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, zajęliśmy zarezerwowany stolik. Od razu podszedł do nas kelner z kartami dań. Złożyliśmy zamówienie, a kiedy postawiono przed nami wybrane potrawy, zabraliśmy się do jedzenia. W milczeniu.
Mariusz zyskał kolejny punkt. Nie znoszę, kiedy ktoś kłapie dziobem przy posiłku. Szczególnie Amelia ma tym więcej do powiedzenia, im więcej wepchnie sobie do ust, i kompletnie ignoruje moje prośby, by najpierw przełknęła, a potem gadała.
Kiedy już zjedliśmy, zaczęliśmy rozmawiać. Czas, słowa i czerwone wino płynęły, a ja czułam, że zdarzył się cud i ten mężczyzna, którego widziałam drugi raz w życiu, staje mi się coraz bliższy. Mariusz, w przeciwieństwie do facetów, z którymi miałam nieszczęście się umawiać, słuchał tego, co miałam do powiedzenia, zamiast nawijać wyłącznie o sobie. Umiejętnie prowadził rozmowę, wyciągając ze mnie coraz intymniejsze szczegóły…
I nagle w tę rozpalającą policzki konwersację wdarł się dźwięk dzwonka. Nie wyłączył komórki. No naprawdę… Więc jednak nie był taki idealny. Co gorsza, nie zignorował wiadomości, ale odczytał SMS-a, a potem rzucił zdawkowo:
– Muszę lecieć, to coś pilnego. Przepraszam. Odezwę się.
Położył na stole banknot, który starczyłby na trzy takie kolacje, i po prostu wyszedł, jakby uciekał.…
Nie rozumiałam, co poszło nie tak? Czemu mnie zostawił?
W drodze do domu próbowałam sobie wytłumaczyć jego zachowanie. Odniosłam wrażenie, że dobrze nam się gadało i mile spędzaliśmy czas, więc nie miał powodu do rejterady. „Gdyby nie zaiskrzyło, gdyby się nudził albo zniechęcił do mnie z jakiegoś powodu, wcześniej skończyłby randkę. I nie tak gwałtownie, jakby żona przyłapała go na zdradzie. Chyba faktycznie wypadło mu coś pilnego”.
A może tylko chciałam w to wierzyć? Nie jest łatwo pogodzić się z myślą, że mężczyzna, który mnie zauroczył, sam pozostał niewzruszony. Więcej – zwiał, nie chcąc marnować ze mną czasu.
Zadzwonił rankiem następnego dnia. Nie chciałam rozmawiać. Wciąż czułam się rozczarowana, upokorzona, niemalże porzucona. Bałam się też jakichś gierek, szczeniackich zabaw w „przyciąganie i odpychanie”, ale mimo to wcisnęłam zieloną słuchawkę. Właśnie dlatego, że nie byłam już gówniarą i wolałam wyjaśnić sytuację, niż się boczyć.
– Ola?
– Przy telefonie – odparłam oficjalnym tonem. No dobra, trochę się boczyłam.
– Olu, bardzo cię przepraszam za wczoraj. Chciałbym ci to wynagrodzić, jeśli pozwolisz.
– Nie wiem, czy pozwolę... Zostałam tam sama jak idiotka – oficjalny ton diabli wzięli. – Masz pojęcie, jak się czułam?
Chwilę milczał, po czym rzekł:
– Nie wiem, ale domyślam się, że źle i bardzo mi przykro. Dlatego nawet jeżeli nie zechcesz się już ze mną spotykać, to czuję się w obowiązku wyjaśnić ci moje wczorajsze zachowanie. Tylko o to proszę. Nie chcę, żebyś pomyślała, że to przez ciebie zniknąłem tak nagle. Przyjdź dzisiaj o czternastej do parku. Będę w pobliżu figury anioła. Do zobaczenia.
Rozłączył się, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Wahałam się, czy powinnam tam iść. Z jednej strony naprawdę byłam poirytowana i skołowana, z drugiej ciekawość nie pozwalała mi odpuścić. I chciałam się z nim zobaczyć.
Niechętnie przyznałam sama przed sobą, że mnie do niego ciągnie. „Dość udawania, dość zgrywania dumnej singielki. Ludzie nie są stworzeni do samotnego życia”. Dlatego na czternastą odstawiłam się jak stróż w Boże Ciało i ruszyłam na miejsce.
Acz celowo i dziecinnie spóźniłam się prawie pół godziny. Zobaczyłam go na ławce nieopodal figury i natychmiast pożałowałam, że nie przyszłam punktualnie. Mariusz siedział na ławce, a towarzyszyła mu starsza pani na wózku inwalidzkim, która nieobecnym wzrokiem wpatrywała się gdzieś w dal. Podeszłam bliżej.
– Oto powód, dla którego musiałem wyjść przed czasem. Poznaj moją babcię. Babciu, to jest Ola. Opowiadałem ci o niej.
Jak to dobrze, że pozwoliłam mu się wytłumaczyć!
Byłam tak zmieszana, tak zszokowana, że kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć, jak się zachować. Wszystkiego się mogłam spodziewać: żony, chorego dziecka, pożaru w domu, ale… nie zniedołężniałej staruszki na wózku?
Uświadomiłam sobie, że gdyby wtedy, podczas randki, powiedział mi, że musi iść, bo go chora babcia potrzebuje – nie uwierzyłabym, co więcej, uznałabym, że ma mnie za idiotkę, skoro wymyślił taką tandetną wymówkę.
Może dlatego nie tłumaczył się zbyt szczegółowo; wolał mi pokazać swoje „usprawiedliwienie”. Poczułam, że wbrew mojej woli zaczyna mnie ogarniać niestosowne do sytuacji rozbawienie. Przygryzałam wargi, byle nie wybuchnąć nerwowym chichotem, bo tego bym sobie nie wybaczyła.
Starowinka zwróciła się w moją stronę i wyciągnęła do mnie dłoń. Na jej umęczonej twarzy ujrzałam coś na kształt uśmiechu. Ujęłam jej rękę. Drobną, kruchą. Bałam się, że jeśli choćby ciut za mocno ścisnę tę dłoń, to ją zgniotę. I ta myśl przegnała histeryczne rozbawienie.
– Babcia miała udar. Nie mówi i nie chodzi. Opiekuje się nią pielęgniarka. To ona wysyła SMS-y w jej imieniu. Babcia jedynie podaje telefon – przerwał na chwilę, po czym podjął, jakby z trudem: – Kiedy moi rodzice zginęli w wypadku, miałem 12 lat. Babcia się mną zajęła, wychowała, poświęciła resztę swojego życia, żebym wyszedł na ludzi. Udało jej się, tak myślę.
Jak dobrze jej to wyszło, sprawdzam już od ponad roku i wcale mi nie przeszkadza, kiedy Mariusz znika w pośpiechu. Wiem, dokąd pędzi.
Czytaj także:
„Mąż i synowie ciągle czegoś ode mnie chcieli, traktowali jak służącą. Chciałam wyjść i nigdy nie wrócić”
„Mój mąż zginął w pierwsze urodziny naszej córki. Los pokarał mnie, że byłam za bardzo szczęśliwa”
„Marta była od zawsze pruderyjna. Gdy zapragnęła dziecka, kochaliśmy się tylko wtedy, gdy miała dni płodne”