Kiedy zobaczyłam, że córki Anki, mojej koleżanki z wydziału, czekają na nią przed naszym biurem, wesoło pomachałam do nich ręką. Dziewczynki były na oko w wieku mojej Ali i Oli. Odmachały mi i grzecznie się ukłoniły. Wsiadałam już do samochodu, kiedy wyszła Anka. Patrzyłam, jak ciepło się witają, a potem wesoło rozmawiając, idą przez park. Pozazdrościłam im tych szczęśliwych chwil, zwyczajnie żal serce mi ścisnął. Trudno powiedzieć, dlaczego między mną i córkami nie było tak fajnie.
Może sęk w tym, że sama je wychowuję?
Pracuję po 12 godzin na dobę i nigdy nie mam na nic czasu ani pieniędzy?
„Kiedy ledwo się wiąże koniec z końcem, trudno o beztroskę” – tłumaczyłam się sama przed sobą.
Jednak scena, którą widziałam po południu, nie dawała mi spokoju. Chciałam być supermamą i bardzo żałowałam, że nie stać mnie na to. Wiadomo – wszystko kosztuje: wyjście do kina, na basen czy wyprawa po ciuszki. Ja miałam ograniczony budżet… Następnego dnia w pracy sama zaczęłam rozmowę z Anką:
– Musiałyście mieć wczoraj miły dzień.
W moim głosie bystry obserwator od razu wyczułby nutkę goryczy.
– To prawda – powiedziała koleżanka.
– Ja dawno już nigdzie nie byłam ze swoimi dzieciakami – przyznałam się, nie kryjąc rozgoryczenia.
– Dlaczego? – zapytała trzeźwo Anka.
Wyjaśniłam jej w paru zwięzłych zdaniach, że ciągle brakuje mi pieniędzy. Poza tym biegam od jednej pracy do drugiej, a kiedy wpadam do domu i widzę, że dziewczynki siedzą z nosami w komputerach, jestem szczęśliwa, bo wreszcie mam chwilkę dla siebie.
– Mnie też na niezbyt wiele stać, bo mój mąż jest na rencie, ale kontakt z dziewczynkami jest dla mnie najważniejszy. Możemy żyć skromnie, byle blisko – odparła koleżanka, dając mi do zrozumienia, co jest dla niej cenne.
Obraz, który ciągle miałam przed oczami – zadowolona Anka i jej dwie uśmiechnięte córki – sprawił, że zweryfikowałam swoje życie. Zrobiłam szybko rachunek sumienia, z którego jasno wynikało, że kiedy tylko mam wolną chwilkę, marnuję ją, gapiąc się w telewizor. Nic z tego konstruktywnego nie wynikało, na domiar złego po takim kwadransie wcale nie czułam się wypoczęta i zrelaksowana. Kiedy dokonałam w myślach szybkich obliczeń, okazało się, że w tygodniu tracę w ten sposób co najmniej kilka godzin!
Tymczasem narzekałam na brak czasu…
Postanowiłam jakoś temu zaradzić. Następnego dnia rano sprawdziłam, co można robić w naszym dzielnicowym domu kultury. Było kilka możliwości spędzania wolnego czasu, a proponowane zajęcia okazały się niedrogie.
– Od przyszłego tygodnia będziemy chodziły na calanetics, co wy na to, dziewczynki? – spytałam po południu.
O dziwo, córki aż podskoczyły z radości. Widać było wyraźnie, jak bardzo brakowało im mojej inicjatywy. Od tego dnia życie naszej małej rodzinki zaczęło się zmieniać na lepsze… Ostatnio Baśka z działu kadr, matka dwóch dorastających chłopaków, powiedziała, że zazdrości mi takiej przyjacielskiej relacji, jaką mam z córkami.
– Szkoda, że nie mam czasu, żeby gdzieś wyjść ze swoimi synami – powiedziała smutno. – Ani pieniędzy.
Muszę z nią porozmawiać, może i ona nie dostrzega tego, co w życiu najważniejsze, może jak ja kiedyś, rozmienia swój czas na drobne? Oddam dalej to, co zyskałam kilka tygodni temu dzięki jakże pouczającej rozmowie z Anką.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”