„Myślałam, że kocur sąsiada pożarł mi chomika. Awantura wisiała w powietrzu, ale przystojniak umiał rozładować napięcie”

zakochana para fot. Adobe Stock, Marco v.d Merwe/peopleimages.com
„Dobre pół godziny przeszukiwałam dom zupełnie obcego człowieka, który tylko z sobie wiadomych powodów mi na to pozwalał. W odwrotnej sytuacji tak by się nie stało. Po pięciu minutach wystawiłabym za drzwi takiego bezczelnego intruza jak ja. Właściwie nawet nie wpuściłabym go za próg. Więc czemu on był tak podejrzanie miły?”.
/ 12.03.2023 15:15
zakochana para fot. Adobe Stock, Marco v.d Merwe/peopleimages.com

– Podły zwierzaku, gdzie ty jesteś?! – krzyknęłam w stronę pustej klatki. – Gdzie polazłeś? – Rozejrzałam się, ale ani na parapecie, na którym stała klatka, ani na stole pod oknem, ani na regale obok nie było zbiega.

Opadłam na kolana i z nosem przy podłodze szukałam dalej.

– Pysiek, no, Pysiek, chodź, dam ci sałaty, przecież mądry z ciebie chomiczek… – podlizywałam się na całego, bez skutku. – Nie rób mi tego! – krzyknęłam zrozpaczona. – Liczę do trzech i wyłazisz! Raz, dwa…

Nawet jeżeli słyszał, ani pisnął.

Chomik synka mnie nie lubił. Ciągle wykręcał mi numery. Pierwszy raz zwiał, gdy był tak mały, że przecisnął się między prętami klatki. Znalazłam go w koszu na brudną bieliznę. Mało brakowało, a bym go wyprała!

– Do czasu, gdy nie urośnie, zamieszka w akwarium – zarządziłam.

Strach odebrał mi rozsądek i maniery

Mieliśmy małe akwarium po złotej rybce. Oczywiście z niego Pysiek też zwiał. Włożyłam mu ładny, duży, mięsisty liść sałaty, by spojrzał na mnie przychylniej. A on, mały drań, po tym liściu, jak po drabinie, uciekł! Tym razem dopadłam skubańca jeszcze na parapecie. W odwecie mnie ugryzł. Co ten chomik do mnie miał, co ja mu złego zrobiłam? Pachniałam mu nieładnie czy co? Kiedy Piotrek był w domu, nieproszony nawet wąsów nie wyściubił z norki. A jak tylko mój syn wychodził – syryjska bestia natychmiast zaczynała kombinować, jak mi życie zatruć kolejną ucieczką.

Przedostatnim razem zwiał na całe dwa dni. No dobrze, zapomniałam zamknąć drzwiczki, ale żeby tak wykorzystywać sytuację, tak się odpłacać za posiłek… Niewdzięcznik jeden.

– Mysz! Mysz! – usłyszałam potem przeraźliwy pisk. – Biało-ruda mysz! Mutant! Zabij ją, Zdzisiek, zabij!

Pysiek znalazł się u sąsiadki z góry. Gnałam na górę jak szalona. Z pomocą męża sąsiadki złapaliśmy Pyśka do pudełka po butach. A teraz znowu to samo! Nawiał.

Na kolanach tropiłam złośliwą paskudę po całym domu.

– Pysiek, Pysiaczek, chodź do pani… O, jest bobek! – ucieszyłam się, że złapałam trop. – I kolejny, i jeszcze…

Śladami bobków dotarłam do przewodu kominowego w kuchni. No tak. Za szafką była niepozorna dziurka w podłodze. Tędy zwiał. Ale nie do sąsiadów na górę, bo tam każda dziura została szczelnie zagipsowana – sąsiadka zaklinała się, że jej mąż tak zrobił. Czyli tym razem chomik musiał powędrować do sąsiada z dołu.

Nie znałam go. Wprowadził się niedawno. Trochę głupio było zaczynać znajomość od poszukiwań intruza w jego mieszkaniu, ale nie miałam wyboru. Piotrek mi nie wybaczy, jeżeli Pysiek się nie znajdzie.

Ogarnęłam się i zeszłam na dół.

– Tak, słucham, w czym mogę pomóc? – zapytał uprzejmie pan sąsiad, ale ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Nie chodzi o to, że mężczyzna był półnagi czy nieziemsko przystojny, aczkolwiek, nie powiem, brzydki nie był, a w T-shircie i mocno wysłużonych dżinsach, opadających seksownie na biodrach, prezentował się całkiem kusząco. Co innego odebrało mi mowę i napełniło paniką.

– Koo… kot! – wyjąkałam, gdy odzyskałam mowę. – Ma pan kota?!

Pan sąsiad spojrzał na mnie dziwnie, jak na wariatkę, ale był chyba dobrze wychowany, więc przytaknął.

– Tak, mam kota – pochylił się i pogłaskał ocierającego się o jego nogi wielkiego szaro-białego kocura. – Pedro, przedstaw się pani.

O dziwo, kot spełnił polecenie:  podszedł do mnie wolnym dostojnym krokiem i zaczął obwąchiwać nogawki moich dżinsów.

Tupnęłam nogą. Pedro momentalnie się zjeżył i nastroszył ogon.

– Co pani robi? – zdenerwował się sąsiad. – Czemu go pani straszy?

– Chomik! – jęknęłam. – Mój chomik! Co zrobił z nim ten bandyta? – wskazałam oskarżycielsko palcem na zjeżonego Pedra. – Morderca jeden! Zeżarł mi chomika! – Znowu tupnęłam, tym razem z bezradności. – To chomik mojego dziecka! Nie miał prawa pożreć go bez pytania! W ogóle nie miał prawa go zjadać, nawet jeśli ten znalazł się na jego terytorium!

Zdawałam sobie sprawę, że zachowuję się paranoicznie, napadając słownie na Bogu ducha winną ludzko-kocią parę. Ale strach o Pysia i obawa przed reakcją dziecka na wieść o tragicznym końcu ulubieńca odarła mnie z rozsądku i pozbawiła manier.

Gapił się na mój wypięty tyłek

Sąsiad pomimo absurdalnej sytuacji nie stracił zimnej krwi.

– Zapewniam panią, że Pedro niczego ani nikogo nie pożarł. To dżentelmen, który byle czego nie jada. On się odżywia. Właściwie i regularnie. Na pewno nie połasiłby się na jakiegoś głupiego chomika…

– Tylko nie głupiego! – zaprotestowałam. – Zwiał już czwarty raz, więc nie jest taki głupi…

– Czwarty? – zdziwił się uprzejmie przystojny sąsiad. – Co mu pani robi, że tak wciąż ucieka? Głodzi go pani, bije, terroryzuje, zamęcza… pieszczotami? – kpił albo… flirtował.

Nieważne. Nie byłam w nastroju ani na jedno, ani na drugie.

Niech mnie pan nie zagaduje, z łaski swojej. Gdzie Pysiek? Jeżeli nie w paszczy tego dżentelmena-potwora, to gdzie, ja się pytam? – rzuciłam wojowniczo, biorąc się pod boki.

– Proszę, niech pani wejdzie, poszukamy razem. – Odsunął się i uczynił zapraszający gest ręką.

Jeżeli myślał, że nie wejdę, to się przeliczył. Lekceważąc wszelkie zasady dobrego wychowania, wparowałam do cudzego mieszkania i zaczęłam je metodycznie przeszukiwać. Znowu opadłam na czworaka i tokowałam:

– Cip, cip, taś, taś, kici, kici… Paszoł! – warknęłam, gdy Pedro przyłączył się do poszukiwań. – Niech pan go trzyma z daleka.

Mężczyzna bez słowa wziął kota na ręce. Naprawdę miał facet nerwy i cierpliwość. Trzeba mu to przyznać.

Dobre pół godziny przeszukiwałam dom zupełnie obcego człowieka, który tylko z sobie wiadomych powodów mi na to pozwalał. W odwrotnej sytuacji tak by się nie stało. Po pięciu minutach wystawiłabym za drzwi takiego bezczelnego intruza jak ja. Właściwie nawet nie wpuściłabym go za próg. Więc czemu on był tak podejrzanie miły?

Potem mnie olśniło, że musiał mieć niezły ubaw z obserwowania mnie, jak czołgam się po wykładzinie, zaglądam w różne kąty i ćwierkam przymilnie. Jak nic skorzystał z okazji, by bezkarnie pogapić się na mój wypięty tyłek. Sama mu tę darmową atrakcję zafundowałam. I na nic się to zdało, bo nie znalazłam ani chomika, ani nawet pół bobka po nim, który dałby choć cień nadziei. W końcu skapitulowałam.

– Nie ma go tu… – westchnęłam załamana. – On jednak musiał go zeżreć – wskazałam głową kota, ale sąsiad uparcie wykluczał taką opcję.

– Nie sądzę. Owszem, Pedro mógłby złapać pani chomika, mógłby się nawet nim pobawić, ale za nic by go nie zjadł. Nigdy w życiu nie miał do czynienia z żadnym gryzoniem. Znalazłem go jako kociaka, tak małego, że musiałem go karmić strzykawką. Mogłem go nauczyć wielu rzeczy, ale nie tego, jak zabijać myszy.

– Aha, to miło – mruknęłam. – Tak czy siak, Pysiek wsiąkł. No nic, to ja już pójdę. Przepraszam.

– Jak zobaczę jakiegoś chomika, przechowam go dla pani – obiecał mi na pożegnanie.

– Dobrze, będę wdzięczna… – powiedziałam, choć nie wierzyłam, że Pysiek się znajdzie.

Jest odważny i ma dużą dozę fantazji

Tym razem przepadł na amen. Jak kamień w wodę. Piotrek będzie nieszczęśliwy. Jak ja mu to powiem? Skoro po ostatnim zaginięciu Pyśka synek szlochał rozdzierająco dwie godziny, ile potrwa jego rozpacz, teraz, gdy nie będzie happy endu?! By nieco osłodzić ten straszny cios, przygotowałam ulubione danie Piotrusia: naleśniki. Rzucił się na nie zaraz po przyjściu ze szkoły. Tak się ucieszył, że nawet nie zajrzał do Pyśka, a zawsze od tego zaczyna.

– Kochanie… – zaczęłam, gdy kończył trzeciego naleśnika. – Skarbie, muszę ci coś powiedzieć…

W tej chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Zerwałam się od stołu. Każdy pretekst dobry, by odwlec tę rozmowę.

– To pan? – zdziwiłam się na widok sąsiada z góry. – Już przepraszałam. Nie mam teraz nastroju na słowne przepychanki. Muszę synowi powiedzieć, że jego Pysiek…

– Nie musi pani. Proszę! – mężczyzna wyjął płaski pojemnik z dziwnymi, zbrylonymi trocinami.

– Po co mi pan to daje? – Odruchowo się cofnęłam.. – Co to jest, u licha? Kocia kuweta?

– Tak, Pedro woli załatwiać się w trociny niż w piasek…

– Obeszłabym się bez tej informacji – burknęłam. – I po co mi pan pokazuje kupy swojego kota? Za karę?

– Skąd! Niech pani spojrzy. Chomik.

– W kupie?! – jęknęłam i zrobiło mi się słabo. – Boże, tylko nie to! Więc jednak go zeżarł, a nawet już przetrawił…

– Nie! Niechże pani wreszcie spojrzy. Tam, w róg! – prawie krzyknął.

Istotnie, w rogu kuwety kupka trocin poruszała się nieznacznie, jakby w rytm oddechu małego stworzenia…

Spojrzałam na mężczyznę, rozdziawiając usta ze zdumienia. Mój chomik spał w najlepsze w kuwecie jego wielkiego, biało-szarego kocura.

– Trzeba przyznać, że odważna z niego mysz – mruknął sąsiad z podziwem. – I z dużą dozą fantazji. Chyba ma to po pani…

– Zapewne! – prychnęłam z dumą.

A potem wyłuskałam Pyśka z trocin, otrzepałam, a potem szybko odniosłam go do klatki.

Piotrek był tak zajęty pałaszowaniem naleśników, że nawet się nie zorientował, a ja nie zamierzałam mu się chwalić – ani tym, że Pysiek znowu uciekł, ani tym bardziej faktem, gdzie się odnalazł. A co do mnie i przystojnego pana sąsiada…, to kontynuujemy flirtowanie. Już bez Pyśka.

Czytaj także:
„Kochanka narzeczonego oznajmiła mi, że jest z nim w ciąży i spotykają się od lat. Uratował mnie przystojny sąsiad”
„Wzięłam przystojnego sąsiada za podglądacza, a on okazał się bohaterem. Miłość mojego życia dosłownie spadła mi z… drzewa”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA