„Musieliśmy się z Marcinem rozstać, żeby zrozumieć, czego tak naprawdę chcemy. Rozwód był dla nas wielką lekcją”

szczęśliwa para w średnim wieku fot. Adobe Stock, goodluz
„Może nie kochałam go tak jak na początku naszej znajomości, ale przecież związek ewoluuje. To normalne, że po piętnastu latach z kawałkiem nie czekasz już z niecierpliwością na koniec dnia pracy, żeby choć na pięć minut spotkać się w samochodzie i całować do utraty tchu”.
/ 03.01.2023 08:10
szczęśliwa para w średnim wieku fot. Adobe Stock, goodluz

Rozwód. Ciężkie słowo, jeszcze cięższe, jeśli wziąć pod uwagę, że było się małżeństwem blisko szesnaście lat. Podobno kobiecie w niewoli liczy się podwójnie… Jednak to on złożył papiery do sądu, nawet mnie o tym nie informując.

Potem się dowiedziałam ciekawych rzeczy. Rzekomo w naszym związku od dawna działo się źle, nie było uczuć, łóżko też nie płonęło, a gospodarstwo każde niby prowadziło sobie. Fakt, po tylu latach bycia razem, nie zachowywaliśmy się jak napalone nastolatki. Ponadto praca Marcina, wymagająca ciągłych delegacji, nie sprzyjała prowadzeniu wspólnego gospodarstwa – ale to ja prałam jego gacie i skarpetki, gdy wracał po tygodniu do, jakby nie patrzeć, wspólnego domu.

Nie mieliśmy dzieci, więc decyzja o zakończeniu małżeństwa na wniosek jednego z małżonków zapadła w sądzie szybko. Sprzedaliśmy mieszkanie, podzieliliśmy się majątkiem – a raczej głównie długami – i każde poszło w swoją stronę.

Długo nie mogłam się pozbierać. Może nie kochałam Marcina tak jak na początku naszej znajomości, ale przecież związek ewoluuje. Po piętnastu latach z kawałkiem nie czekasz z niecierpliwością na koniec dnia pracy, żeby choć na pięć minut spotkać się w samochodzie i całować do utraty tchu.

Ale kiedy patrzyłam na tego mojego faceta, chorego do granic możliwości – znaczy się przeziębionego – w otoczeniu chusteczek, leków, okrytego sześcioma kocami i kołdrą, śpiącego i chrapiącego przez katar – współczułam mu. Jeśli to nie jest miłość, to nie wiem, co nią jest. Było mi szkoda tych lat, które spędziliśmy razem.

Kolejne randki przynosiły rozczarowania

Kiedy dowiedziałam się, że ktoś widział Marcina w towarzystwie innej kobiety, zakłuło mnie w sercu, nawet mocno. Wzruszałam jednak ramionami i udawałam, że wszystko jest okej. Jesteśmy po rozwodzie, każde z nas może robić, co chce.

Dlatego ja w najbliższy weekend wybrałam się do klubu, by bawić się, jakby jutro miał nastąpić koniec świata. I nawet znalazłam kogoś, kogo oczarowały moje wdzięki. Bawił się ze mną, tańczyliśmy, piliśmy razem drinki, całowaliśmy się… ale to nie było to. Byłam zła na siebie, że Marcin może podrywać jakieś laski, zapewne sporo młodsze, jak większość facetów w okresie kryzysu wieku średniego, a ja nie umiem wymazać go z pamięci i iść na żywioł.

Zresztą szybko porzuciłam szaleństwa w klubach. Nikogo poza amantem na jedną noc tam nie znajdę, a nie interesowały mnie takie znajomości. Internetowe aplikacje randkowe także nie umiały mi skroić i dopasować „idealnego partnera”, co szumnie obiecywały. Znośne randki, nieudane randki i fatalne randki… I coraz większe rozczarowanie. Tymczasem znajomi uprzejmie donosili, że mój eks co rusz pokazuje się z nową panią u boku.

Starałam się więc nie poddawać i mu dorównać, a nawet przebić, choć wcale nie sprawiało mi to takiej frajdy, jak sądziłam. W końcu stwierdziłam, że to nie ma najmniejszego sensu. Byłam zmęczona udawaniem, że taki styl życia mi odpowiada. Ale kiedy koleżanka poprosiła mnie, bym jej towarzyszyła podczas „szybkich randek”, zgodziłam się. Przewróciłam oczami, stwierdziłam, że to będzie ostatni raz, kiedy robię coś takiego, ale nie puszczę jej tam samej.

Adrianna też była po rozwodzie, z tym że miała w życiu singielki z odzysku dłuższy staż i większą desperację, więc naprawdę usilnie starała się znaleźć nowego faceta. A to prowadzi do kiepskich wyborów. Chciałam ją przed takim wyborem uchronić. Zamierzałam iść wyłącznie jako osoba towarzysząca, ale Ada namówiła mnie, żebym usiadła przy stoliku.

A nuż ci się ktoś trafi… – powiedziała.

Jasne, w pięć minut. Prędzej szlag mnie trafi z powodu kolejnego gamonia.

Nagle naprzeciwko mnie usiadł Marcin. Szok to mało powiedziane.

– Co ty tu robisz? – syknęłam.

– To samo co ty… – mruknął. – Widzę, że nikogo nie znalazłaś na moje miejsce.

– To samo mogę powiedzieć o tobie, skoro tu jesteś. Nie, żebyś nie próbował… – skrzywiłam się.

– Śledzisz mnie? – obruszył się.

– Mam lepsze rzeczy do roboty, ale ludzie nie są ślepi. Ani niemi, niestety, więc uprzejmie mi donosili.

– Ciebie też widywano na mieście z różnymi gostkami… Co, żaden się nie sprawdził?

Spojrzeliśmy sobie w oczy. I już wiedziałam, cholera jasna, że żaden się nie sprawdzi, bo nie umiem wyleczyć się z tego drania. Choćbym była pięć lat po rozwodzie, nawet dwadzieścia, to po prostu nadal będę go kochać, moją nudną, zlekceważoną miłością. Mogłam być na niego wściekła, mogłam mieć ochotę go znokautować za to, że zdeptał nasze małżeństwo, ale nadal go kochałam. Tego kretyna, który gapił się na mnie z dziwną miną…

Po co mi odgrzewany kotlet?

– Hej, następna tura, koleś, ustąp miejsca przy tej pięknej kobiecie! – rozległ się głos.

– Ta pani… Ta pani jest zajęta… – mruknął mój były mąż.

A potem złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia.

– Co ty wyprawiasz? – zaprotestowałam.

Odwrócił się, pochylił nad moją twarzą i śmiało pocałował. Miałam wrażenie, że mózg mi eksplodował. Nie miałam pojęcia, co tu się wyprawia, dlaczego facet, który się ze mną rozwiódł, całuje mnie jak w noc poślubną, ale nie chciałam, żeby przestawał.

– Boże, Aniu, tak strasznie za tobą tęsknię… – wyszeptał między pocałunkami.

Zostawiłam Adriannę, która tylko mi pomachała, uśmiechnięta od ucha do ucha, i pojechaliśmy do mieszkania, które wynajmowałam po rozwodzie. Przypadliśmy do siebie jak do jedynej czynnej studni na pustyni. To wszystko było tak dobrze znane, a jednocześnie nowe i ekscytujące. Ponad rok się nie widzieliśmy, a nago jeszcze dłużej. Nie mogliśmy się sobą nasycić.

– Chryste, co mi odbiło… – jęknęłam, gdy leżeliśmy zdyszani.

Po szaleństwie przyszła refleksja. Na co mi takie komplikacje? Takie odgrzewane kotlety? Może przez moment będą smaczne, pyszne wręcz, ale potem na bank dostanę niestrawności. Co ja najlepszego zrobiłam? Poszłam do łóżka z byłym mężem! Gdzie ja miałam rozum? Przecież to najgorsza opcja!

– Aniu… tęsknię za tobą – powiedział mój wspólnik w przestępstwie. – Za twoim uśmiechem, za twoimi docinkami. Za tym, że kiedy kupiłem sobie nową książkę, ty pierwsza musiałaś ją przeczytać…

– Rozwiodłeś się ze mną!

– I to był największy błąd mojego życia! Pozwolisz mi go naprawić? Nie chcę spotykać się z innymi, żadna do pięt ci nie dorasta. Aniu, kocham cię jak szaleniec, bardziej niż kiedykolwiek, bo wiem, co straciłem. Nie jestem w stanie przestać. Nie chcę przestać cię kochać! Błagam, wybacz mi i daj jeszcze jedną szansę.

Zaczęliśmy wszystko od nowa

Nie od razu Kraków zbudowano i nie od razu zgodziłam się, żebyśmy do siebie wrócili. Zranił mnie okropnie i moje złamane serce potrzebowało czasu, by wydobrzeć. Zaczęliśmy się jednak spotykać. Coraz częściej, a w trakcie tych spotkań dużo ze sobą rozmawialiśmy. Nie o tak fascynujących sprawach, jak kto wyniesie śmieci, a kto kupi płyn do płukania ust.

Wreszcie zaczęliśmy rozmawiać ze sobą porządnie. O tym, co nas boli, czego oczekujemy, czego pragniemy. Przepracowaliśmy wszystko, co nam się w naszym związku nie podobało. To nie było łatwe ani przyjemne, ale konieczne, jeśli nie chcieliśmy polec po raz drugi. A naprawdę nie chcieliśmy. I naprawdę nie mogliśmy utrzymać rąk przy sobie. Całowaliśmy się w samochodzie, gdy Marcin przyjeżdżał po mnie po pracy. I połamaliśmy łóżko, niechcący…

Wynajęliśmy mieszkanie i zaczęliśmy się rozglądać za takim do kupienia. Wspólnym. Znowu. Ponownie też zarezerwowaliśmy datę w urzędzie i kupiliśmy nowe obrączki. Tym razem nie planowaliśmy całej tej męczącej, ślubno-weselnej szopki. Stwierdziliśmy, że zrobimy to po cichu, intymnie, tylko ze świadkami.

Nasze rodziny były w szoku. Nie mogli uwierzyć, że się zeszliśmy. Przecież nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki! Racja, dlatego teraz musi być inaczej. Wybaczyliśmy sobie i obiecaliśmy pracować nad związkiem, by tym razem się udało. Moi rodzice, jak już się otrząsnęli, szczerze nam pogratulowali, bo zawsze lubili Marcina i boleli nad tym, że nam nie wyszło.

Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni. Za kilka dni będziemy obchodzić drugą w życiu trzecią rocznicę ślubu. Właściwie nie bardzo możemy dojść do porozumienia, jak liczyć te rocznice. Zacząć je dodawać do poprzednich, czy świętować zupełnie na nowo? Bez naszej historii nie byłoby obecnych nas, więc ja je po prostu sumuję.

Marcin zmienił pracę i już nie wyjeżdża.

– Muszę mieć na ciebie oko i pilnować, żeby cię ktoś nie ukradł – stwierdził. – Albo żeby teraz tobie nie wpadł do głowy głupi pomysł o rozstaniu.

Póki co, jako nowa świeżo upieczona żona, nie narzekam. Sądziłam, że opowieści o parach schodzących się powtórnie należą do kategorii miejskich legend. Nie doceniłam siły miłości, a może przeznaczenia. Jeśli ktoś jest ci pisany, to nie da się go wypisać z miłosnego rejestru. Zostanie w nim na zawsze.

Czytaj także:
„Jacek był moim dobrym kumplem, a przy okazji ze mną sypiał. Ten układ działał świetnie. Do czasu...”
„Związałam się z bufonem, który chciał mnie zmienić, bo nie pasowałam do jego »luksusowego« towarzystwa”
„Wyzwiska przy dziecku i oskarżanie o zdradę były codziennością. Ale gdy mąż napadł niewinnego człowieka, nie wytrzymałam”

Redakcja poleca

REKLAMA