„Musiałam donieść na syna na policję. Gdybym tego nie zrobiła, następnym razem zobaczyłabym go w trumnie”

matka która doniosła na syna na policję fot. Adobe Stock
Krzysiek to mój jedyny syn. Wychowywałam go samotnie i harowałam od świtu do nocy, żeby niczego mu nie brakowało. On jednak uważał, że brakuje mu pieniędzy. Żalił się, że ma obciachowe buty i stary telefon. Zaczął bawić się w dilerkę... Wiele razy prosiłam, żeby sam z tym skończył.
/ 27.04.2021 09:54
matka która doniosła na syna na policję fot. Adobe Stock

Krzysztof jest moim jedynym synem. Wychowywałam go sama. Mąż odszedł, gdy mały miał pięć lat. Po prostu mój luby któregoś dnia stwierdził, że życie rodzinne go męczy, spakował walizki i się wyprowadził. Ostatni raz widziałam go na sprawie rozwodowej. Zobowiązał się wtedy, że będzie płacił na syna alimenty. Oczywiście nie dotrzymał słowa, a niedługo potem rozpłynął się jak we mgle. Na początku próbowałam go odnaleźć, ale w końcu zrezygnowałam.

Pogodziłam się z tym, że muszę sama utrzymać dziecko

Od tamtej pory pracowałam od świtu do nocy, żeby podołać temu zadaniu. I udało się. Co prawda nie opływaliśmy z synem w dostatki, jednak w moim domu niczego nie brakowało. Przynajmniej tak mi się wydawało… O tym, że Krzysztof jest zupełnie innego zdania, dowiedziałam się w dniu jego czternastych urodzin. Kupiłam mu w prezencie komórkę, bo ta, którą wzięłam na abonament, rozpadła się w drobny mak. Telefon był używany, lecz sprawny. Gdy syn otworzył pudełko, był bardzo zawiedziony.

– Co to za badziewie? – mruknął.
– Badziewie? Przez trzy miesiące oszczędzałam, żeby ci sprawić taki prezent – byłam rozczarowana jego reakcją.
– To mogłaś sobie darować. Nie pokażę się w szkole z takim sprzętem.
– A czego mu brakuje?
– Jeszcze pytasz? Przecież to model sprzed kilku lat. Do muzeum się tylko nadaje!
– Dziecko, poprzedni zniszczyłeś. A na nic innego mnie nie stać – rozłożyłam ręce.
– No, w tym problem – burknął.
– Nie rozumiem…

– O rany, naprawdę taka niekumata jesteś? Kumple chodzą w markowych ciuchach, mają najnowsze smartfony. A ja co? Spodnie z bazaru, bluza z wyprzedaży z supermarketu. Wiesz, jak się podle czuję? Ze wstydu mam ochotę zapaść się pod ziemię!

– Synku, przecież wiesz, że się staram… Ale… – zaczęłam się tłumaczyć.
– Widać za mało! – przerwał mi. Zrobiło mi się bardzo przykro.
– Wiesz co? Życzę ci, żebyś w przyszłości, gdy już dorośniesz, był zaradniejszy niż ja. I żebyś mógł sobie kupić wszystko, o czym zamarzysz. Ale na razie musisz się zadowolić tym, co ci daję – wykrztusiłam.
– Jeżeli myślisz, że będę czekał tak długo, to się grubo mylisz! – parsknął Krzysiek. – To co zrobisz? Zaczniesz zarabiać?
– A żebyś wiedziała. I to prawdziwą kasę, a nie jakieś nędzne grosze jak ty – odparł, a potem zamknął się w swoim pokoju.

Może gdybym za nim poszła, dopytała, co konkretnie ma na myśli, to nie wpakowałby się w kłopoty. Ale słowa Krzyśka tak mnie zabolały, że kiedy zszedł mi z oczu, odetchnęłam z ulgą. Potem, gdy żal minął, postanowiłam już nie wracać do tematu. Co prawda, syn mnie nie przeprosił, jednak w głębi ducha wierzyłam, że jest mu przykro, że zachowywał się w ten sposób. I że zrozumiał, jak wiele mu mimo wszystko daję.

Jakiś miesiąc później zauważyłam, że ma na nogach nowiutkie firmowe buty sportowe. Zdziwiłam się, bo nawet gdyby odkładał całe kieszonkowe przez pół roku, to i tak by ich nie mógł kupić.

– Skąd masz te buty? – zapytałam.
– Kupiłem.
– Tak? Ciekawe za co?
– Przecież ci mówiłem, że zacznę zarabiać na swoje potrzeby – wzruszył ramionami.
– A mogę wiedzieć, co robisz?
– A kręcę się to tu, to tam.
– Przestań sobie stroić ze mnie żarty! – zdenerwowałam się. – Za kręcenie się nikt jeszcze w tym kraju nie płaci! Pytam poważnie! – zrobiłam groźną minę.
– O Jezu, po szkole dorabiam z kumplem na działkach – przyznał w końcu syn. – Porządkujemy teren, naprawiamy ogrodzenia, przycinamy drzewka, układamy drewno, jak przyjdzie wiosna zaczniemy kosić trawniki, co tam każą. Ludzie chętnie płacą za takie rzeczy. Zwłaszcza starsi.
– Naprawdę?
– A co myślałaś! Że kradnę?
– Prawdę mówiąc, tak… – przyznałam zawstydzona.
– No pięknie – zrobił obrażoną minę.
– Przepraszam – bąknęłam.
– Proszę. Aha, rozumiem, że nie zamierzasz zabronić mi pracować? Przypominam ci, że w Ameryce to nawet milionerzy swoje dzieci do fizycznych robót wysyłają. Żeby nie myślały, że pieniądze spadają z nieba.
– Nie. Oczywiście, że nie. Pod warunkiem jednak, że twoje stopnie na tym nie ucierpią. Nauka jest najważniejsza!
– W szkole wszystko jest ok. Radzę sobie i z nauką, i z pracą. Jeśli nie wierzysz, możesz zadzwonić do wychowawczyni – uciął.

Zadzwoniłam. Już następnego dnia. Okazało się, że Krzysiek powiedział prawdę. Nie opuścił bez usprawiedliwienia żadnej lekcji. Stopnie też miał niezłe. Zrobiło mi się głupio, że posądziłam go o jakieś niecne rzeczy.

Potem już nie pytałam, skąd ma firmową bluzę, drogiego smartfona. Ufałam mu

Wierzyłam, że na wszystko zarabia ciężką, uczciwą pracą. Ba, nawet się nim chwaliłam. Przyjaciółki opowiadały, że ich nastoletnie dzieci potrafią tylko domagać się coraz większych pieniędzy, nowych rzeczy. A mój syn radził sobie sam. Gdy o tym opowiadałam, dziewczyny zieleniały z zazdrości. Byłam z siebie dumna. I oczywiście z syna też.

O tym, czym naprawdę zajmuje się Krzysiek, dowiedziałam się kilka miesięcy później, w trakcie gruntownych domowych porządków. Zwykle syn sam sprzątał w swoim pokoju, ale chciałam mu zrobić niespodziankę. Nadeszła wiosna i pracy na działkach było coraz więcej. Pomyślałam więc, że ucieszy się, gdy odkurzę mu wszystko dokładnie i poukładam rzeczy w szafkach. Akurat dostałam wolny dzień za pracę w sobotę, więc mogłam się tym zająć.

Najpierw znalazłam małą elektroniczną wagę. Potem paczkę malutkich plastikowych torebeczek. W głowie od razu zapaliła mi się czerwona lampka. Kiedyś oglądałam film o dilerach narkotyków i pamiętałam, że używają właśnie takich rzeczy do dzielenia towaru. Jak szalona zaczęłam szukać dalej. W rogu szuflady, pod stertą papierów, znalazłam dwie paczuszki. W jednej był zielonobrązowy susz, w drugiej mnóstwo białych tabletek. Gdy to zobaczyłam, omal nie zemdlałam. Dopiero kiedy jako tako już doszłam do siebie, zadzwoniłam do syna.

– Wracaj do domu, ale już! – wrzasnęłam bez zbędnych wstępów.
– Teraz nie mogę, obiecałem jednej pani, że skopię jej rabatki… – wykręcał się Krzysiek.
Wracaj, coś znalazłam u ciebie w szafkach – przerwałam mu.

Po drugiej stronie zapanowała cisza. Słyszałam tylko, jak Krzysiek przełyka ślinę.

– Zaraz będę. Tylko nie rób nic głupiego! – odezwał się w końcu.

Zabrałam paczuszki, wagę i torebki i schowałam u siebie w sypialni. A potem usiadłam przy stole w kuchni i czekałam. Pojawił się już po kwadransie. Nawet na mnie nie spojrzał. Poleciał od razu do swojego pokoju. Po sekundzie wpadł do kuchni. Aż gotował się z wściekłości.

– Gdzie jest mój towar?! – wrzasnął.
– Synku, w co ty się wpakowałeś… – zaczęłam biadolić, nie zwracając uwagi na jego krzyki, ale natychmiast mi przerwał:
– Gdzie go schowałaś? No, mów! I to już! – zaczął szperać po kuchni.
– Wrzuciłam do kibla i spuściłam wodę! – krzyknęłam. Krzysiek popatrzył na mnie przerażony.
Zwariowałaś? To wszystko było warte ze dwadzieścia tysięcy! Jak nie oddam tych pieniędzy, to mnie zabiją. Dociera to do ciebie? – złapał mnie za ramiona.

W jego oczach widać było strach i szaleństwo. Bałam się, że za chwilę mnie uderzy.

– Uspokój się. Wszystko jest u mnie, pod łóżkiem – wykrztusiłam z trudem.

Odepchnął mnie i pobiegł do sypialni. Po chwili wrócił z pakunkiem.

– Masz szczęście. Inaczej musiałabyś kombinować kasę. I to szybko – warknął.
– To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Krzysiu, błagam cię…
– A co byś jeszcze chciała usłyszeć? – rzucił i usiadł przy stole.
– Jak to co? Co to wszystko, do cholery, jest? Handlujesz narkotykami? – patrzyłam mu prosto w oczy.

Spodziewałam się, że zacznie się wypierać, tłumaczyć, że to nie jego, że kolega zostawił albo ktoś dał mu na przechowanie. Ale nie. Niestety.

– Owszem. Zdarza się – przyznał. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
– O Boże, zmusili cię? Sam wpadłeś w nałóg i sprzedajesz, żeby mieć na działkę dla siebie? Co bierzesz? Od kiedy? – zasypałam go pytaniami. Popatrzył na mnie z politowaniem.
Odbiło ci czy co? Nie tykam tego świństwa! To biorą tylko idioci! Ja świetnie sobie radzę bez tego typu wspomagaczy.
– A więc dlaczego?
– To proste. Dla pieniędzy. To mój sposób na wygodne i dostanie życie – odparł spokojnie, z cieniem dumy w głosie.
– Ale przecież to nielegalne i niebezpieczne! Natychmiast przestań! – wrzasnęłam.
– Ani myślę. Mam ekstraciuchy, gadżety, a w portfelu mnóstwo pieniędzy. Przez miesiąc zarabiam więcej niż ty przez pół roku. Myślisz, że z tego zrezygnuję? Nigdy!
– Dziecko, to nie są żarty! Jak cię złapią, trafisz do więzienia! Dociera to do ciebie? Diler narkotyków żyje kolorowo, ale krótko.
– Nie złapią, nie złapią. Jestem bardzo ostrożny! Sprzedaję tylko zaufanym, stałym klientom. Zresztą, nawet gdybym chciał, to nie mogę się wycofać. Z tej branży nie można tak po prostu odejść. Chyba że w czarnym foliowym worku – posmutniał nagle.
– A może mógłbyś się jakoś wykupić? Jeśli będzie trzeba, wezmę kredyt. Bylebyś tylko skończył z tym biznesem.
– Daj spokój, mamo. Jest, jak jest, i musisz się z tym pogodzić. I nie wchodź więcej do mojego pokoju, nie zadawaj pytań. Tak będzie lepiej. I dla ciebie, i dla mnie – odparł, a potem powędrował do siebie, dając mi do zrozumienia, że uważa dyskusję za zakończoną.

Tamtego popołudnia nie rozmawiałam już z Krzyśkiem. Nie oznacza to oczywiście, że się poddałam. Przez następne dni próbowałam przemówić mu do rozumu. Tłumaczyłam, naciskałam. Zaproponowałam nawet, że dla bezpieczeństwa przeprowadzimy się do innego miasta. Nie chciał nawet o tym słyszeć. Ba, im więcej mówiłam, tym bardziej stawał okoniem. Pyskował, prychał, ostentacyjnie wychodził. Traktował mnie jak natrętną muchę. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Któregoś dnia, gdy znowu usłyszałam, że przynudzam, nie wytrzymałam.

– Koniec tych przepychanek. Jutro idę na policję. Nie będę bezczynnie patrzeć, jak staczasz się na dno – zagroziłam.
– Chcesz na mnie donieść?! – patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Nie dajesz mi wyboru – odparłam. Podszedł do drzwi i otworzył je na oścież.
– Proszę bardzo, droga wolna. Jak chcesz mi zniszczyć przyszłość, to leć, choćby nawet dzisiaj. Odsiedzę swoje. W poprawczaku albo w więzieniu. Ale potem już nigdy mnie nie zobaczysz – wysyczał.
– Dziecko, co ty w ogóle mówisz? – jęknęłam.
– To, co słyszysz. Albo się wreszcie odczepisz i dasz mi spokojnie zarabiać, albo do widzenia. Mam dość tych twoich jęków – uciął.

Przepłakałam całą noc. Następnego dnia oczywiście nie poszłam na policję

Nie byłam w stanie. Bałam się, że naprawdę stracę syna. I pewnie milczałabym do dziś, gdyby nie tamto wydarzenie. To było dwa tygodnie temu. Właśnie zabrałam się za szykowanie kolacji, gdy zadzwonił telefon. Ze szpitala.

Pani syn został ciężko pobity. Proszę natychmiast przyjeżdżać – usłyszałam.

Tak jak stałam, ruszyłam do samochodu. Kwadrans później byłam już na miejscu. W pierwszej chwili nie byłam pewna, czy stoję przy łóżku Krzysia. Miał tak opuchniętą i posiniaczoną twarz, że trudno go było poznać. Dopiero gdy się odezwał, zorientowałam się, że to on.

– Synku, kochanie, kto ci to zrobił? – zapytałam i rozpłakałam się.
– Nikt… Potknąłem się… Na schodach… – wyszeptał, z wyraźnym wysiłkiem odwracając głowę w stronę ściany.
– Nie kłam, oni ci to zrobili! Ci od narkotyków! Załatwię ich, jak Boga kocham załatwię! Popamiętają mnie!
– Cicho… Ani słowa więcej… Nikomu…
– Ale…
– Błagam… Żadnego ale… Idź. Jestem zmęczony. Przyjdź jutro – zamknął oczy.

Posłusznie wróciłam do domu. Ale nie położyłam się spać. Do rana chodziłam z kąta w kąt i zastanawiałam się, co mam zrobić. W końcu zrozumiałam, że muszę donieść na syna policji. Nie miałam innego wyjścia. Czułam, że jeśli tego nie zrobię, to następnym razem zobaczę mojego chłopca w trumnie. Przypomniał mi się dokument o handlarzach narkotyków. Jeden z bohaterów mówił, że życie dilera jest kolorowe, ale krótkie.

I rzeczywiście, na końcu filmu pojawiła się informacja, że chłopak zginął dwa tygodnie po zakończeniu zdjęć. Nie chciałam, żeby mój syn podzielił jego los.

Dobrze! Zgadzam się na wszystko!

Nie pojechałam na najbliższy komisariat. Wybrałam się do komendy miejskiej. Zażądałam spotkania z kimś z wydziału antynarkotykowego.

– Może jednak najpierw porozmawia pani ze mną? – upierał się dyżurny.
– Nie, dziękuję. Mam ważne informacje właśnie na temat handlu narkotykami. I pośrednik nie jest mi potrzebny – odparłam stanowczo.

Policjant, do którego trafiłam, od razu wzbudził moje zaufanie. Nie puszył się, nie udawał ważniaka, nie przerywał mi. Spokojnie wysłuchał, co mam do powiedzenia.

– A więc syn nie wie, że pani do nas przyszła? – zapytał, gdy skończyłam mówić.
– Nie i wolałabym, żeby tak zostało – zaznaczyłam. – Inaczej mi nie daruje, stracę go. Jeśli musicie go aresztować, to aresztujcie. Byle nie w szpitalu czy później w domu. Niech myśli, że wpadł przez przypadek. On naprawdę jest gotów zrobić coś głupiego…
– Spokojnie, szanowna pani. Postaramy się załatwić wszystko tak, żeby się o niczym nie dowiedział. Poza tym z tego, co pani mówi, wynika, że Krzysiek to tylko płotka. A nam bardziej zależy na tym, by dotrzeć do jego szefów.
– Czyli nie zamkniecie mi syna? – upewniłam się.
– Zobaczymy, co powie prokurator. Ale przyznam, że chodzi mi po głowie pewien plan. Niestety, właśnie z panią w roli głównej i…
– Nie wiem, o co chodzi, ale zgadzam się na wszystko – przerwałam mu.
– W takim razie jeszcze dziś przedstawię swój pomysł zwierzchnikowi. Jeśli go przyklepie, niewykluczone, że syn wyjdzie z opresji z bardzo łagodnym wyrokiem.
– Co to za plan?
– Jak przyjdzie czas, to się pani dowie. Proszę czekać na telefon – uśmiechnął się.

Skontaktował się ze mną dwa dni później. Powiedział, że jego pomysł został zaakceptowany. Natychmiast pojechałam na komendę. Rozmawialiśmy ponad godzinę. Okazało się, że śledczy chce, bym informowała go o każdym ruchu syna. Kiedy wychodzi, kto do niego dzwoni, z kim się spotyka.

– Ale Krzysiek na razie leży w szpitalu – przypomniałam.
– Tak. Ale wyjdzie. I pewnie wróci do biznesu. Skoro dostał, to znaczy, że jest komuś coś winien. A wtedy wystarczy jeden telefon, a my już puścimy za nim ogon. I po nitce, powolutku i cierpliwie, trafimy do kłębka – wyjaśnił.

Zgodziłam się natychmiast. Byłam gotowa zrobić wszystko, by ratować syna

Od tamtego dnia codziennie odwiedzam Krzyśka w szpitalu. Szczęśliwie czuje się coraz lepiej. Za kilka dni pewnie wypuszczą go do domu. Śledczy miał rację, bo oczywiście chce wrócić do biznesu, zresztą już wykonuje jakieś tajemnicze telefony. Gdy więc znowu wyjdzie na miasto, zrobię to, na co się umówiłam z policjantem. Mam nadzieję, że dzięki temu uchronię syna przed najgorszym. I zdołam zawrócić na właściwą drogę. 

Czytaj także:
Byłam pewna, że to kochanka mojego męża. Okazało się, że to... dorosła córka
Mamie nie pasowała żadna moja dziewczyna. Z Justyną było inaczej
Mając 40 lat, musiałam wprowadzić się do rodziców. Za nic mieli moją prywatność

Redakcja poleca

REKLAMA