„Może i jestem wścibska, ale lubię wiedzieć, co się dzieje u sąsiadów. Gdyby nie ja, syn sąsiadki skończyłby pod kołami”

kobieta w oknie fot. Adobe Stock, focusandblur
„Nagle niewielkie czerwone auto z jakimś logo na dachu zaczęło się wycofywać z zatoczki. Kierowca chyba nie spojrzał w lusterka, bo usłyszałam pisk rowerowych opon i głuchy odgłos. Serce stanęło mi w piersiach, poderwałam się z krzesła, przypadłam do szyby. Auto uderzyło w jadącego na rowerze Piotrusia!”.
/ 14.03.2023 22:00
kobieta w oknie fot. Adobe Stock, focusandblur

Jestem korektorką, to znaczy poprawiam błędy w książkach, dzięki czemu mogę pracować, nie wychodząc z domu. Jest mi to na rękę, bo nie przepadam za ludźmi. Bez powodu, taka się urodziłam. Wolę bezpieczne zacisze własnego domu i towarzystwo najbliższych. Niestety, z najbliższych został mi tylko kot, bo mój mąż zmarł trzy lata temu, a dzieci nie mieliśmy. To zresztą nieważne, bo nie o mnie będzie ta krótka historia. O kocie też nie…

Moje biurko z komputerem stoi zaraz przy oknie. Dzięki temu raz na jakiś czas mogę, jak to się mówi w mojej profesji, rozprostować oczy. Odrywam wtedy wzrok od ekranu i patrzę na zieleń drzew, na samochody stłoczone na parkingu, na dzieciaki biegające pod blokiem, ścigające się na rowerkach i hulajnogach. Mam wśród tej hałaśliwej zgrai swoich ulubieńców, jak na przykład takie dwie dziewuszki, na oko sześcioletnie, które lubią przechadzać się ramię w ramię ze swoimi wózkami dla lalek. Jest tu też kilku zapalonych piłkarzy, są kolarze i hulajnożyści, jak ich nazywam.

Najbardziej lubię obserwować pewnego rudzielca, którego tego lata zobaczyłam po raz pierwszy. Chłopczyk wygląda na nie więcej niż siedem lat, jest szczuplutki i drobny. Od dozorczyni wiem, że ma na imię Piotruś i sprowadził się do naszego bloku z matką i dwójką rodzeństwa. Ponoć kobieta uciekła przed mężem pijakiem z jakiejś wioski pod Łodzią, a maleńkie mieszkanie dostała od gminy.

Gdzie pracuje, z czego żyje, nie mam pojęcia, ale na pewno jej się nie przelewa. Piotruś nosi za duże, zużyte ubrania i wygląda na to, że ma tylko jedną parę butów. Zdaje się jednak, że się tym specjalnie nie przejmuje, bo dokazuje z dzieciakami na podwórku, gania za piłką, a kiedy się śmieje, to słychać go nawet na moim pierwszym piętrze.

To bardzo wesoły, skory do psot dzieciak…

Któregoś dnia przyjechał na podwórko rowerem, ale nie takim dziecięcym, tylko dużym, dla dorosłego. Nie dosięgał do siodełka, pedałował więc na stojąco, niesamowicie dumny z siebie. Zaraz dołączyli do niego koledzy i po chwili miałam pod oknami wyścig kolarski.

Nie obserwowałam dzieci cały czas, przecież miałam robotę, a kiedy kolejny raz „rozprostowałam” oczy, Piotruś właśnie śmigał osiedlową uliczką, pomiędzy zaparkowanymi gęsto samochodami. Jakaś dziwna siła nie pozwoliła mi oderwać od niego wzroku… Nagle niewielkie czerwone auto z jakimś logo na dachu zaczęło się wycofywać z zatoczki. Kierowca chyba nie spojrzał w lusterka, bo usłyszałam pisk rowerowych opon i głuchy odgłos. Serce stanęło mi w piersiach, poderwałam się z krzesła, przypadłam do szyby. Krzyknęłam ile sił w płucach i malec przerażony moim piskiem delikatnie odskoczył na bok. Jednak auto drasnęło jadącego na rowerze Piotrusia!

Rany boskie! Co z nim?!

Na szczęście mam dobry wzrok, więc od razu odetchnęłam z ulgą. Mały podniósł się z asfaltu cały i zdrowy. Gorzej wyglądał jego rower. Miał skrzywioną kierownicę, pogięte koła. Tymczasem kierowca wyskoczył z auta, obejrzał Piotrusia, po czym… przeniósł jego rower na trawnik i wsiadł za kierownicę.

– Halo! Panie! – wrzasnęłam, wychylając się z okna.

Oczywiście na próżno, bo auto ruszyło z piskiem opon, nawet nazwy z dachu nie zdążyłam odczytać.  Niewiele myśląc, wybiegłam przed blok, żeby na własne oczy się przekonać, że Piotrusiowi nic się nie stało. Kiedy do niego podeszłam, pochylał się nad rowerem.

– Wszystko dobrze, Piotrusiu? – zapytałam, oglądając go z bliska.

Niesamowite, ale nikt poza mną nie zwrócił na całe zdarzenie uwagi!

– Rower… – małemu głos się załamał.

Miałam na końcu języka pocieszenie, że przecież można kupić nowy, ale nic nie powiedziałam. Przecież jeśli chłopiec jeździł na rowerze dla dorosłych, wyraźnie zresztą – co zobaczyłam z bliska – starym i pordzewiałym, to jego matki na pewno nie będzie stać na nowy.

– Nie płacz, kochanie – poprosiłam, obejmując drobne ramionka chłopca. – Najważniejsze, że tobie nic się nie stało…

Piotruś otarł buzię z łez, z lekkim stęknięciem podniósł z ziemi rower i trochę go pchając, a trochę ciągnąc, powoli ruszył w stronę domu. Kiedy patrzyłam na jego przygarbioną postać, serce rozpadało mi się z żalu na kawałeczki.

No ale co ja mogłam poradzić? Nic

Z tą myślą wróciłam do domu i usiadłam przed komputerem, lecz nijak nie mogłam się skupić na robocie. Cały czas miałam przed oczami smutną buzię chłopczyka. Następnego dnia na próżno wypatrywałam go na podwórku. Wciąż były wakacje i piękna pogoda, pomyślałam więc, że matka ukarała Piotrusia za zniszczenie roweru, nakazując mu zostać w domu.

Nie wiem, czy miałam rację, w każdym razie chłopczyk pojawił się na podwórku dopiero parę dni później. Już nie był taki radosny jak przedtem, snuł się za dziećmi przygnębiony i smutny.

Podjęłam decyzję. Wstałam, z kredensu wyjęłam drewnianą kasetkę, szybko przeliczyłam banknoty. Nie było tego wiele, moja pensja ledwo starcza na przeżycie miesiąca, ale z każdej staram się coś odłożyć… Jeszcze tego samego dnia na pobliskim bazarku wytargowałam całkiem spory rabat na piękny chłopięcy rowerek. Mam nadzieję, że mama Piotrusia przyjmie ten prezent.

Czytaj także:
„Moja sąsiadka przekombinowała. Wypuściła wróbla z garści, bo liczyła na gołębia na dachu. A ten jej odfrunął”
„Moja 60-letnia sąsiadka zachowywała się i ubierała jak nastolatka. Tłumy facetów wychodziły od niej nad ranem”
„Wnuk sąsiadki miał wypadek, ledwo uszedł z życiem. Z egoistki zapatrzonej w czubek swego nosa zmieniła się w filantropkę”

Redakcja poleca

REKLAMA