„Mówią, że zrobiłam karierę przez łóżko, ale zapracowałam na wszystko sama. Sponsorzy tylko mi pomogli”

kobieta w biurze fot. Adobe Stock, opolja
„Młoda, ładna dziewczyna to łakomy kąsek dla kierowników działów, dyrektorów, prezesów… Wszyscy mają rodziny, więc chcą romansu bez zobowiązań, po cichu i dyskretnie. Dostawałam stałe >>pensje<< od kolejnych kochanków. Przekazywali mnie sobie jak trofeum, a ja pękałam z dumy. Musiałam być dużo warta, skoro każdy chciał mnie mieć”.
/ 04.02.2022 11:54
kobieta w biurze fot. Adobe Stock, opolja

Jestem bardzo ładna. Urodę odziedziczyłam po mamie. Mam jej włosy, oczy i nos. To była naprawdę piękna kobieta, choć nieszczęśliwa. Mój ojciec kochał ją do szaleństwa i zadręczał swoją zazdrością. Pamiętam, jak szalał, kiedy sobie uroił, że go zdradza. Zamykał ją w domu, śledził, wyzywał...

W końcu mama nie wytrzymała. Odebrała sobie życie. Miałam wtedy pięć lat.

Ojciec całkiem się załamał. Zaczął pić. Włóczył się po osiedlu całymi dniami, nocował na klatkach schodowych i na ławkach w parku. Szybko się wykończył.

Chodziłam wtedy do drugiej klasy podstawówki. Od trzech lat wychowywali mnie dziadkowie, rodzice mamy. Babcia po tamtej tragedii nigdy nie doszła do siebie. Gdy mama żyła, babcia była z niej dumna. Chwaliła się, że ma taką piękną córkę. Po odejściu mamy wszystko się zmieniło.

Babcia wymyśliła sobie, że gdyby mama była brzydka, to wciąż by żyła. Dlatego właśnie zaczęła we mnie tępić wszelkie przejawy próżności. Wpadła w taką manię, że wyrzuciła z domu wszystkie lustra. Dziadek musiał się golić w malutkim, kieszonkowym lustereczku, bo innego nie mieliśmy.

Nawet szyby w szafkach pozaklejała kolorowym papierem, żeby mnie nie kusiło, by w nie zerkać i się przeglądać. Włosy splatałam w ciasny warkocz, nosiłam brązowe albo czarne bluzeczki z bawełny i ohydne spódniczki do kolan. Wyglądałam jak strach na wróble.

Na zdjęciu komunijnym tylko ja jedna mam na sobie prostą albę przepasaną jakimś sznurem. Inne dziewczynki są ubrane w koronkowe cuda i przypominają białe księżniczki. Ale moja babcia postawiła sprawę jasno – żadnego mizdrzenia się.

Dość już tej żałoby

W domu nie było telewizora. Nie miałam też komputera, choć w latach dziewięćdziesiątych rzadko kto go miał. Strasznie mnie to denerwowało. Jak wszystkie małe dziewczynki chciałam się stroić i udawać królewnę. Myślę nawet, że ze względu na babcine zakazy pragnęłam tego bardziej niż inne dziewczynki.

Kiedy babcia wychodziła z domu, ukradkiem przeglądałam się w lusterku. Podarowała mi je koleżanka, a ja ukryłam głęboko na dnie szafy. Moją tajemnicę...

Byłam wysoka i szczupła, ale biust zaczął mi rosnąć dosyć szybko. Już w gimnazjum mówili o mnie: „Fajna laska. Gdyby tylko zdjęła te szmaty...”. Zawsze bardzo dobrze się uczyłam. Mam fotograficzną pamięć, talent do przedmiotów ścisłych, a także do języków obcych, więc nauka szła mi gładko. W szkole raczej mnie lubili, bo pozwalałam innym ściągać zadania domowe i podpowiadałam na klasówkach. Poza tym nie wyróżniałam się specjalnie.

W liceum po raz pierwszy pojechałam na letni obóz. Nigdy wcześniej nie byłam poza rodzinnym miastem, nigdy też nie opuszczałam dziadków nawet na chwilę. Wróciłam całkiem odmieniona.

Koleżanki pokazały mi, jak się maluje oczy i rzęsy; nauczyły upinać włosy, robić manikiur i ogólnie dbać o siebie. Miałam mało ciuchów, lecz i z tego dało się coś wykombinować. Dziewczyny tu podcięły, tam zebrały – i już wyglądało lepiej. Kiedy wysiadłam z pociągu w krótkich szortach i koszulce odsłaniającej pępek, babcia odwróciła się na pięcie i beze mnie pomaszerowała w stronę wyjścia z peronu. Nie odezwała się ani słowem, dopóki nie dotarłyśmy do domu. I zaczęło się piekło.

Choć wcześniej nie sprawiałam kłopotów, po tym obozie wstąpił we mnie diabeł. Miałam dość żałoby, pozasłanianych okien, chlipania po kątach i wspominek.

– Matka mnie zostawiała na pastwę losu – krzyczałam, kiedy babcia zaczynała o niej mówić – Ojciec też nie lepszy. Egoiści. Tylko o sobie myśleli. Po co w ogóle dziecko płodzili? Nienawidzę ich.

Dziadkowie nie mieli siły na walkę z młodą, zbuntowaną dziewczyną. Łatwo ich zakrzyczałam, więc odpuścili. Nie wiedziałam jeszcze, co chcę w życiu robić. Właściwie było mi wszystko jedno, na jakie studia pójdę. Wszyscy znajomi zdawali na prawo, więc i ja się z nimi zapisałam. Dostałam się bez problemów, lecz już na pierwszym roku miałam dosyć wkuwania paragrafów. Rzuciłam naukę.

– Arletko, my jesteśmy starzy, niewiele mamy, więc niewiele ci zostawimy. Bez dyplomu daleko nie zajdziesz – tłumaczył dziadek, nie zważając na moją złość.

– A ty kim jesteś z dyplomem? – spytałam złośliwie. – Co takiego osiągnąłeś? Groszową emeryturkę?

Poszłam do pracy. Potrzebowałam pieniędzy na ciuchy, kosmetyki, fryzjera. Jednak bez kwalifikacji mogłam zostać tylko gońcem w dużym zakładzie, a pensja gońca wystarczała mi na parę dni. Trzeba było się zastanowić, co dalej.

Piękna dwudziestoletnia dziewczyna to łakomy kąsek dla podstarzałych kierowników działów, dyrektorów, prezesów… Wszyscy mają rodziny, więc chcą romansu bez zobowiązań, po cichu i dyskretnie. Najlepiej jakiś wyjazd za miasto do motelu, gdzie znajomy recepcjonista wie, jak meldować, żeby nie było obciachu. Im bardziej naiwna i świeża dziewczyna, tym motel tańszy. Kolacja i wino też byle jakie… Przecież taka się nie zna na prawdziwym luksusie. To prawda. Ale ja się szybko uczyłam.

Poradziłam sobie w życiu

Niecały rok później otrzymałam posadę pomocy biurowej. Dostawałam też stałe „pensje” od kolejnych kochanków. Przekazywali mnie sobie jak trofeum, a ja pękałam z dumy. Musiałam być dużo warta, skoro każdy chciał mnie mieć.

Ileż ja kursów zrobiłam. Ładnego poruszania się, profesjonalnego makijażu, modnego stroju i uwodzenia. Nawet na kurs dla florystek poszłam, bo kobieta powinna przecież znać się na kwiatach.

Po trzech latach zarabiałam już całkiem nieźle. Zapracowałam sobie nawet na własne biurko w sekretariacie szefa. To on zresztą płacił czynsz za moje mieszkanie, bo wyprowadziłam się od dziadków. Pomagałam im finansowo. W końcu to moja rodzina. Nie pytali, skąd mam pieniądze.

Myślę, że bardzo dobrze poradziłam sobie w życiu. Kiedy byłam już jako tako urządzona, zapisałam się nawet na studia zaoczne. Czesne regulował oczywiście sponsor. Wtedy miałam już pomysł na własny biznes. Potrzebowałam tylko kogoś, kto mnie nauczy, jak prowadzić firmę. A z tym, jak łatwo się domyślić, też nie było problemów. Wszyscy moi kochankowie się na tym znali.

I tak oto przed czterdziestką mieszkałam w luksusowym apartamencie, jeździłam na zmianę dwoma samochodami i szefowałam firmie przynoszącej niezły dochód. O ciuchach, biżuterii, kosmetykach nie wspominam, bo to drobiazgi.

Pewnego majowego dnia recepcjonistka powiedziała mi, że przyszła jakaś kobieta, która twierdzi, że jest moją koleżanką z klasy. Zaciekawiła mnie, więc poprosiłam, żeby weszła. Zobaczyłam tęgawą, zaniedbaną babkę, która najpierw rzuciła mi się na szyję, a potem zaczęła płakać. Rozpoznałam w niej Elę, jedną z dziewczyn, które na tamtym pamiętnym obozie uczyły mnie, jak się malować.

– Chcę cię prosić o pomoc – wychlipała.

Dowiedziałam się, że ma troje dzieci, męża pijaka i nieudacznika, jest bez pracy i grosza przy duszy, a w dodatku grozi jej eksmisja, bo zalega z czynszem.

– Poratuj, bo zginiemy – błagała. – Na ulicę nas wyrzucą. Dzieciaki chodzą głodne, a z opieki dostaję tyle, co kot napłakał. Tobie się udało...

Choć czułam, że to błąd, nie chciałam się jej pozbyć. Obiecałam, że pomogę.

Tak mi się odwdzięczyła...

Mogłam przewidzieć, że teraz już nie będę miała spokoju. Przychodziła jeszcze wiele razy. Albo sama, albo z tymi swoimi dziećmi, i ciągle czegoś chciała. Więcej i więcej… Przynosiła rachunki z elektrowni i gazowni. A jej pociechy nieustannie wołały o forsę na lody i colę. Wkurzyłam się dopiero, gdy zamówiła górę pizzy i bez żadnych ceregieli kazała zapłacić mojej sekretarce. Zabroniłam jej się u mnie pokazywać. Powiedziałam, że jeśli ją jeszcze raz zobaczę, wezwę policję.

Rozwrzeszczała się na cały biurowiec:

– Myślisz, że jesteś ode mnie lepsza?! A wszyscy wiedzą, że na d... zrobiłaś karierę. Byłaś dziwką i dziwką zostałaś. Żadna porządna kobieta ci ręki nie poda.

– Ale po jałmużnę ją wyciągnie? – wysyczałam.

Byłam wściekła. Ciężko pracowałam na to, co mam. Nieważne jak. Wszystko było inwestowaniem w siebie. I co? Kto do kogo przyszedł po pomoc?

Czytaj także:
„Jest mi żal teściowej. Robi co tylko może, żeby mieć dobry kontakt z wnuczką, ale ta smarkula ma gdzieś jej starania”
„Najpierw kłamałam córce, że chodzę na cmentarz. Potem, że mam romans. Nie byłam w stanie wyznać jej prawdy”
„Mam 50 lat, gęste brwi i odrost. Nikt by nie przypuszczał, że niechcący odbiję szefowej młodego przystojniaka”

Redakcja poleca

REKLAMA