Do końca II wojny światowej brakowało kilku miesięcy, kiedy moja babcia zmarła po ciężkim porodzie. Gospodarze, u których rodziła, pochowali ją na miejscowym cmentarzyku, a niemowlę zapisali w księdze parafialnej, jako swoje. Mój dziadek zginął w akcji na posterunek żandarmerii; nie wiadomo, gdzie jest jego mogiła… Oboje zmarli tego samego dnia. Ledwo skończyli po dwadzieścia lat. Tata dosyć wcześnie się dowiedział, że nie jest biologicznym dzieckiem swoich rodziców. Dobrze się trzymali, ale bardziej pasowali na dziadków niż na rodziców. Dorastał, kombinował i wychodziło mu, że coś jest nie tak z jego pochodzeniem.
Wreszcie zapytał wprost…
Wtedy mu opowiedzieli o jego prawdziwej mamie i pokazali pamiątki po niej: malutki zegarek z grawerowaną, złotą kopertą i zawieszoną na łańcuszku czterolistną koniczynkę, pokrytą emalią. Była także biało-czerwona opaska z wyhaftowanym orłem w koronie. Podobno należała do mojego dziadka, ale przybrani rodzice taty nigdy go nie widzieli. Był narzeczonym dziewczyny, która wczesną jesienią u nich zamieszkała… Miała na imię Zosia, niebieskie oczy, blond warkocze i 15 lat, kiedy wybuchła wojna. Jej ojciec poszedł na front i słuch po nim zaginął. Została sama z matką w ogromnym, warszawskim mieszkaniu. Od razu zrozumiała, że musi wziąć na siebie ciężar utrzymania ich obu, bo bez służącej mama Zosi sobie kompletnie nie radziła. Całymi dniami siedziała w fotelu i czekała na list od męża. Nie chciała jeść, często płakała, przestała wychodzić z domu. Kiedy je wyrzucono z mieszkania, Zosia spakowała do pudeł cenniejsze rzeczy i zniosła do piwnicy. Pomagał jej dozorca kamienicy, w której mieszkali. Zginął podczas bombardowania w 1942 roku, razem z mamą Zosi i lokatorami, którzy nie zdążyli uciec.
Zosi wtedy nie było. Pojechała na wieś po prowiant. Kiedy wróciła, na miejscu swego mieszkania zobaczyła ogromny lej… Została sama. W jednej sukience i sznurowanych półbucikach. Cała biżuteria matki, trochę dolarów, inne kosztowności schowane „na czarną godzinę” przepadły! Wtedy Zosia zrozumiała, że materialne rzeczy nic nie znaczą… I przestała się bać. Czy i kiedy wstąpiła do AK? Nie wiadomo. Kilka osób z tych, które przeżyły powstanie, mówiły, że przypominają sobie dziewczynę z długimi blond warkoczami. Podobno miała nieprawdopodobne szczęście. Jeszcze przed 1 sierpnia 1944 roku parę razy wymykała się z łapanek. Kto mógłby podejrzewać, że ta niewinnie wyglądająca blondyneczka, w koszyku albo w torbie przenosi coś, za co groził obóz koncentracyjny albo natychmiastowa śmierć?
A ona miała dla kogo żyć…
Namiętnie, bezgranicznie kochała. Pierwszy i ostatni raz! Przybrani rodzice mojego taty, u których Zosia ukrywała się przed porodem i którym trochę o sobie powiedziała, nie potrafili poskładać różnych dat i faktów. Wiedzieli, że narzeczony Zosi zna miejsce, gdzie ona czeka na rozwiązanie i że ma po nią przyjechać. Przysięgli Zosi, że gdyby coś złego się stało, zaopiekują się dzieckiem i poczekają na jego ojca, albo na wieści o nim. Domyślali się, że do ich chałupy na skraju wsi doprowadzili Zosię ci „z lasu”. Spod płaszcza wystawał jej spory brzuch. Z kenkarty ciężarnej dziewczyny wyczytali, że na stałe mieszka pod Warszawą. Trzeba było wymyślić, dlaczego jest u nich. Wykombinowali więc jakąś kuzynkę, która u nich na wsi miała niby ratować słabe płuca. Aż do porodu opiekowali się Zosią. Lubili ją; ciągle się uśmiechała, chętnie pomagała w gospodarstwie. Gospodyni się wygadała, że wróży cygańskimi kartami i Zosia nie dawała jej spokoju. Ona była Damą Kier, a na swego ukochanego wybrała Waleta Pik, więc gospodyni domyśliła się, że był młody i że miał ciemne włosy. Karty źle się układały. Nad Zosią i jej narzeczonym wisiała jakaś czarna aura. Gospodyni, która nie chciała kłamać, powiedziała, że kobietom w ciąży wróżyć nie można i Zosia dała jej spokój.
Było widać, że tęskni. Kiedyś obudził ją zły sen i cały dzień chodziła markotna i niespokojna, ale pod wieczór się rozpogodziła i powiedziała, że jest połączona z najdroższym niewidzialną nitką… Gdyby coś mu groziło, ona zaraz by o tym wiedziała! Gospodyni czasami pytała:
– A ty dziecko dobrze robisz, że nic o sobie nie mówisz? Lepiej wiedzieć, komu dać znak, że już urodziłaś?
– Nie byłoby komu… Wszyscy moi umarli. A ten, na którego czekam, wie, kiedy ma się tu zjawić, żeby zobaczyć swego syna. Bo to będzie syn…
Nie zdradziła ani imienia swojej miłości, ani jego wojennego pseudonimu. Ale opowiedziała, że jest piękny i szaleńczo odważny. Mówiła, że niedawno się zaręczyli, że nawet chcieli wziąć ślub, ale Zosi nijako było iść do ołtarza, w już widocznej ciąży. Marzyła o białej sukience z lekkiego materiału, dopasowanej w talii i szerokiej dołem… Do tego koniecznie czerwona róża wpięta we włosy uczesane w koronę. Z tą różą było najwięcej kłopotu, kiedy ubierali Zosię do trumny. Schowana w szafie ślubna suknia gospodyni pasowała na Zosię jak ulał. Tylko róże już nie kwitły, więc Zosia we włosach miała wpiętą karminową jarzębinę.
– Twoja mama wyglądała jak królewna – wspominała gospodyni po latach, do mojego taty. – Gdyby nam przyszło do głowy, co się stanie… Była młoda, wyglądała na zdrową, ale przy porodzie bardzo się męczyła się, bo byłeś duży, a ona szczupluteńka… Tylko skąd brać doktora, kiedy front blisko i do najbliższego miasteczka ponad 30 kilometrów? Miałeś niecałe dwa miesiące, kiedy twoja mama odeszła… Pochowali ją następnego dnia. Na tabliczce napisali imię i nazwisko z kenkarty…
– I naprawdę nic nie wiecie o moim prawdziwym ojcu? – dopytywał się tata.
– Tylko tyle, że się bardzo kochali. I że ona dla niego wyhaftowała tę opaskę. Miała mu ją dać, kiedy się spotkają. Schowaliśmy ją dla ciebie. Czekała, aż dorośniesz.
Kiedy mój tata robił pierwsze kroczki, do chaty przywędrował starszy mężczyzna. Podpytywał, przyglądał się malcowi, wreszcie powiedział, z czym i od kogo przychodzi. Po strzelaninie na kielecczyźnie, ciała rannych i zabitych partyzantów Niemcy załadowali na ciężarówkę i wywieźli nie wiadomo dokąd. Wśród nich był narzeczony Zosi. Co najmniej trzy osoby przekazywały sobie jego ostatnią wolę: wreszcie ten starszy mężczyzna zgodził się odnaleźć Zosię i jej dziecko. Okazało się, że Zosia i jej ukochany odeszli tego samego dnia, jakby faktycznie niewidoczna nić połączyła ich na zawsze. Gospodyni po tej wiadomości przez parę nocy nie mogła spać. Zaklinała się, że kiedy siedziała w ciemnej izbie, pokazała się jej Zosia. Nie sama. Był przy niej cień mężczyzny.
„Ramię przy ramieniu i głowa przy głowie…” – opowiadała.
Te dwa cienie przesunęły się w kąt izby, gdzie spał mój tata. Postały przy jego łóżeczku i zniknęły. Mój tata był szczęśliwy u przybranych rodziców i przez nich bardzo kochany. Kiedy mu powiedzieli prawdę o Zosi, za pierwsze zarobione pieniądze postawił swojej mamie piękny nagrobek, z białą, marmurową płytą.
Mojego tatę ciągnęło do wojska
Skończył Wojskową Akademię Techniczną i służył w armii. Teraz jest na emeryturze. Cieszy się, że jego wnuk także marzy o mundurze. Tata długo szukał informacji o swoich rodzicach. Niestety wszystko, co wiemy, to tylko jakieś kręgi na wodzie zostające po wrzuceniu do niej kamienia. Pojawiają się i szybko znikają w bystrym nurcie rzeki. Na drugim brzegu niezmiennie stoi jasnowłosa Zosia, która w październiku 1944 roku urodziła mojego tatę i zaraz umarła. Tylko czy ona naprawdę miała na imię Zosia?
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”