Nigdy nie miałam przyjaciółki. Koleżanki – owszem. Były potrzebne, żeby czasem zagrać w gumę czy klasy, ale już ich sekrety i zwierzenia dotyczące pierwszych miłości albo rozmowy o kosmetykach zupełnie mnie nie interesowały. Wolałam babrać się w błocie, łapać żaby i robić wędki z patyka. O, i jeszcze ścigać się na rowerze z Jackiem!
Jacka znałam od pieluch, ponieważ mieszkaliśmy na tym samym osiedlu i dość wcześnie połączyła nas pasja do wyżej wymienionych sposobów spędzania wolnego czasu. Razem potrafiliśmy ubrudzić się niemiłosiernie, ale i cieszyć się życiem tak, jak tylko można to robić, będąc dzieckiem. Gdy zaczęliśmy chodzić do podstawówki, staliśmy się celem docinków i domysłów, a prześmiewcza piosenka: „Zakochana para Jacek i Barbara” wykrzykiwana za plecami, brzmiała tym śmieszniej i dokuczliwiej, że nosiliśmy imiona jej bohaterów.
Naszym rówieśnikom ciężko było zrozumieć, że w wieku szkolnym można mieć przyjaciela wrogiej płci, a już to, że siedzieliśmy razem w ławce nie mieściło się naszym kolegom i koleżankom w głowach! Nawet nauczyciele zauważali naszą zażyłość. Ja nie widziałam w niej nic dziwnego. Sto razy bardziej wolałam wcielać w życie zwariowane pomysły z Jackiem niż opierać się o trzepak i wyszeptywać sobie na ucho, kto w kim się zakochał, i który którą pociągnął za warkocze.
Z Jackiem przyjaźniliśmy się intensywnie do końca podstawówki. Potem nasze drogi trochę się rozeszły, bo mój przyjaciel wybrał technikum mechaniczne, a ja zdecydowałam się pójść do ogólniaka. Pojawiły się nowe obowiązki i nowe znajomości.
Przy Pawle wydawał mi się taki dziecinny!
Pawła poznałam w drugiej klasie szkoły średniej. Wysoki, przystojny chłopak zawrócił mi w głowie tak bardzo, że przestałam widzieć w Jacku kogoś wyjątkowego. Mój przyjaciel z dzieciństwa i jego pomysły bardzo straciły na wartości przy Pawle.
Jacek wydawał mi się taki dziecinny! Ciągle coś strugał w drewnie, zamiast zając się czymś istotniejszym. Poza tym coraz trudniej było mi z nim rozmawiać. Próbowałam zwierzać mu się z tego, co czuję do Pawła, ale Jacek nie był szczególnie chętny, by słuchać. Moje opowieści zbywał półsłówkami, milczeniem albo przeskakiwaniem na inny temat.
Mnie robiło się przykro, więc coraz bardziej zamykałam się przed nim i coraz częściej czułam, że przyjaźń z chłopakiem jest niemożliwa. W końcu nasze drogi rozeszły się na dobre. Było mi to na rękę, bo chciałam cały swój czas poświęcać Pawłowi, a nie milczącemu coraz bardziej Jackowi. Mijaliśmy się oczywiście na podwórku, mówiliśmy sobie „cześć”, ale to wszystko. Czułam się dorosła i miałam tak samo dorosłe myśli...
Jednak muszę przyznać, że mój chłopak nie miał takiego polotu jak Jacek. Zapraszał mnie na kawę albo kupował róże, ale to wszystko było takie… banalne i schematyczne. Do tej pory, gdy wyglądam przez okno domu rodziców i widzę paskudny ceglany mur, uśmiecham się do siebie i wspominam tamten poranek, kiedy wstałam z łóżka i rozsunęłam zasłony.
Mocno przetarłam wtedy oczy ze zdumienia, bo naprzeciwko okna zobaczyłam moje ukochane kwiaty wymalowane na całej długości brzydkiego muru! Pod stokrotkami, które w zimie wyglądały zachwycająco, widniał napis: „Dla Basi”.
– Przecież mówiłaś, że chciałabyś, żeby już była wiosna! – Jacek uśmiechnął się łobuzersko, gdy zapytałam go o te stokrotki. – Mówisz i masz!
Wiedział, jak mnie rozbawić
Innym razem, gdy narzekałam, że mama nie pozwala mi ustawić karmnika na parapecie, zrobił coś jeszcze bardziej zachwycającego. Pamiętam, że mama nie chciała zgodzić się na ten karmnik ze względu na fakt, że ptaki brudziłyby odchodami okno i elewację domu. A ja tak bardzo chciałam patrzeć na oddzielone tylko szybą wróble i sikorki! Kiedyś opowiedziałam o tym Jackowi, a on… Wciąż uśmiecham się, gdy przypomnę sobie, co zrobił.
Pewnej nocy usłyszałam przed domem huk, a potem głośne przekleństwo. Wystraszona podbiegłam do okna, ale w ciemności nic nie dostrzegłam. Postałam jeszcze chwilę, a potem wróciłam do łóżka, pewna, że to jakiś pijak wracał z nocnej libacji i przewrócił się z hukiem.
Rano, o tym wydarzeniu przypomniała mi siedząca nieruchomo na zewnętrznym parapecie sikorka. Zbliżyłam się do szyby i oczy zaokrągliły mi się ze zdumienia. Ptak był tak zmyślnie wystrugany z drewna i pomalowany farbkami, że wyglądał jak żywy!
Wzięłam maleństwo na rękę i przeniosłam na swoją półkę, a Jacka zaprosiłam potem na lody. W podzięce i zadośćuczynieniu, bo poturbował się, spadając z pierwszego piętra. Taki był Jacek. Nie tylko pomysłowy, ale przede wszystkim bardzo uważny na moje słowa. Wiedział, jak mnie rozbawić, ale umiał też pocieszyć. Po swojemu, nie narzucając się.
Doceniłam to, kiedy po czterech latach rzucił mnie Paweł. Mój chłopak z dnia na dzień zerwał ze mną, tłumacząc się tym, że nasz związek robi się coraz bardziej poważny, a on, zwyczajnie, jeszcze do tego nie dojrzał. Załamałam się i przez jakiś czas nie wychodziłam z domu, zastanawiając się, dlaczego spotkał mnie taki zawód. Pamiętam, że gdy było mi bardzo źle, zaciskałam w dłoni sikorkę od Jacka i patrzyłam na wymalowane stokrotki, marząc, by to po Pawle zostały mi takie wspomnienia, a nie po przyjacielu.
Wtedy znów na mojej drodze pojawił się Jacek. Przyszedł do mnie pewnego dnia i zaprosił mnie na spacer.
Ach ten Jacek! Nigdy nie mówił wprost, co myśli
– Zbieraj się Baśka. W sikaczu pojawił się skrzek – wyciągnął z kieszeni kurtki mały słoik i powiedział, że idziemy odławiać, a ja wybałuszyłam na niego oczy, bo w końcu skrzek łowiliśmy dziesięć lat temu!
Jacek tylko roześmiał się na widok mojej miny i powiedział:
– Dobra, to możemy chociaż sprawdzić czy jest. No idziesz ze mną? Samemu mi się nie chce.
Nigdy nie ujawniał prawdziwych powodów swoich decyzji. Ale wtedy wzruszyłam tylko ramionami i natychmiast zarzuciłam na siebie kurtkę, bo czułam, że w domu zaczynam się dusić. Poszliśmy wtedy na długi spacer. Jacek pozwolił mi decydować, w którą stronę pójść. Pozwolił mi najpierw milczeć bardzo długo, a potem tak samo długo słuchał moich żali i rozczarowań Pawłem. Cierpliwie podawał mi kolejne chusteczki i potakiwał.
Następnego dnia znów mnie odwiedził. I kolejnego. I jeszcze jednego. I słuchał. Ciągle słuchał, a ja wreszcie nie miałam oporów, żeby zwierzyć mu się ze wszystkiego. Jako jedyny nie krytykował mnie, nie pouczał. Po prostu był przy mnie, jednak wcale nie bezinteresownie, jak się okazało.
Pewnego dnia wybraliśmy się na rower, by zwiedzić stare miejsca i jeszcze raz przejechać dawne trasy. Dzień był piękny, a wiosna wspaniale rozpędzała się do lata. Słońce wydobywało z kwiatów coraz to nowe pąki, a ptaki śpiewały tak, że dzwoniło w głowie. Jacek zabrał mnie na nasze ulubione uroczysko, a ja jechałam na rowerze, ścigając się z wiatrem. Wreszcie było mi dobrze. Jakoś tak lekko i świeżo, bo wspomnienie Pawła powoli przestawało boleć. Przy sobie miałam najlepszego przyjaciela.
Czego można było chcieć więcej?
Gdy dojechaliśmy na polankę, odstawiliśmy rowery pod drzewo i usiedliśmy w trawie. Przymknęłam oczy, z rozkoszą wciągając w nozdrza powietrze. Jacek siedział w milczeniu i pogryzał zerwaną trawkę. Co chwilę uchylałam powieki, patrząc na jego profil i zastanawiałam się nad tym, kiedy on tak zmężniał. Kiedy tak wydoroślał, i kiedy stał się tak interesujący.
– Miałem czas – uśmiechnął się, gdy powiedziałam mu o swoich myślach. (w końcu przyjacielowi można powiedzieć o wszystkim, prawda?). – Dużo czasu, bo w końcu co innego miałem do roboty niż czekanie na ciebie?
Wybałuszyłam na niego oczy. Z początku nie rozumiałam, o co chodzi.
– Od zawsze wiedziałem, że czekam tylko na ciebie – mówił dalej. – Od momentu, gdy naplułaś mi do kieszeni i potem nasypałaś do niej piasku, wiesz? Chociaż wtedy dostałem w domu lanie, bo piasek rozsypał się po domu, jakbyśmy dopiero co wrócili znad morza. Kochałem cię, kiedy razem ze mną babrałaś się w błocie i zbierałaś do starej puszki królicze bobki, żeby je podrzucić na wycieraczkę tej wrednej sąsiadce spod trójki. Kochałem cię i potem, gdy zrobiłaś się taka odległa ze swoimi szminkami i dorosłymi sukienkami. I jeszcze wtedy, gdy przychodził do ciebie ten palant. A już najbardziej kochałem cię, gdy mogłem cię pocieszać, kiedy ten palant wreszcie przestał przychodzić.
Wystrugał sobie miłość
Moje oczy robiły się coraz bardziej okrągłe. Aha! To taki był interesowny! Niby słuchał, przytakiwał i wycierał mi nos! A w rzeczywistości chciał czegoś więcej niż mojej przyjaźni. Nie zdążyłam powiedzieć jednak ani słowa, bo Jacek mnie uprzedził.
– Czekałem na ciebie dość długo, dlatego teraz, zanim poznasz kolejnego palanta, musisz mnie wysłuchać – powiedział i przełożył mi przez głowę czerwony rzemyk, na którym wisiało piękne, pomalowane na czerwono i złoto drewniane serduszko.
W sumie nie wiem, co miał mi jeszcze do powiedzenia Jacek, bo po prostu mnie pocałował, a ja wcale się nie broniłam. A potem także nie mieliśmy już ochoty na żadne rozmowy. Wracaliśmy do domu piechotą, prowadząc rowery za siodełka. Ja co chwilę uśmiechałam się do Jacka i dotykałam serduszka, które było tak gładkie i pulchne, że chciało się je obracać w palcach cały czas.
– Wystrugałem sobie miłość – powiedział mój najlepszy przyjaciel.
„Oj tak – pomyślałam. – Bardzo cierpliwie strugałeś. Przez tyle lat…”.
Dziś jesteśmy po ślubie i nie chcę myśleć, jak wyglądałoby moje życie bez Jacka.
Czytaj także:
„Wróciłam do pracy kilka miesięcy po porodzie i zapłaciłam za to wysoką cenę. Córka bardziej się cieszyła na widok niani niż mnie"
„Zamiast chodzić na randki, wieczorami robię za pielęgniarkę. Jak mam znaleźć męża, skoro siedzę ze staruszkami?”
„Bałam się, że przyszła teściowa mnie skreśli, bo mam nieślubną córkę. Dla niej to jak rysa na szkle i ciężki grzech”