„Bałam się, że przyszła teściowa mnie skreśli, bo mam nieślubną córkę. Dla niej to jak rysa na szkle i ciężki grzech”

matka z córką fot. Adobe Stock, peopleimages.com
„– Powiem ci szczerze, że to hetera jakich mało! Zakochana w swoim jedynaku na zabój. Wymarzyła sobie dla niego świetlaną przyszłość. Wiesz, bogata, inteligentna żona, potem zawrotna kariera i zdolne dzieci. Koniecznie w takiej właśnie kolejności! Bo wiesz, ona jest strasznie religijna – relacjonowała Monika”.
/ 22.08.2022 11:15
matka z córką fot. Adobe Stock, peopleimages.com

Nastawiłam sobie budzik już na 6 rano, a i tak obudziłam się przed nim. W zasadzie prawie całą noc nie spałam, rzucałam się z boku na bok. Dzisiaj miałam wreszcie poznać mamę Pawła, mężczyzny, z którym spotykałam się już ponad pół roku.

Chciałam dobrze wypaść. Słyszałam, że pani Krystyna jest… trudną kobietą. A do tego była do mnie z góry uprzedzona. W końcu Paweł był inteligentny, wykształcony, przystojny. Miał własny samochód i mieszkanie. A ja? Co ja miałam mu do zaoferowania? Tylko siebie. I to w pakiecie z trzyletnią córką… Dla mnie Iga była największym szczęściem, dla pani Krystyny chyba największa przeszkodą…

Iga była nieplanowanym dzieckiem, co nie znaczy, że niechcianym. Przynajmniej jeśli o mnie chodzi. Miałam wtedy 24 lata, od dwóch byłam w związku i w sumie ucieszyłam się, że los zdecydował za nas. Marcin, mój ówczesny chłopak, miał na ten temat nieco inne zdanie.

– Zrobiłaś to specjalnie! Wrobiłaś mnie! Ja nie mam teraz ochoty niańczyć jakiegoś bachora! Jestem młody, chcę szaleć, bawić się, korzystać z życia! – krzyczał.

Byłam zszokowana. Nie znałam go od tej strony. Spodziewałam się, że będzie w szoku, ale nie aż takim…

Ojciec Igi okazał się dupkiem

Strasznie się wtedy pokłóciliśmy, wyszedł ode mnie trzaskając drzwiami, a następnego dnia przysłał esemesa, że nie da się wrobić w dziecko, i że z nami koniec.

Sama się sobie dziwię, skąd wzięłam siłę, ale nie załamałam się wtedy. Przepłakałam tylko jedną noc, a rano wstałam z postanowieniem, że dam sobie radę. Skoro Marcin był takim dupkiem, to jego problem. Chyba nawet dobrze, że wyszło to po dwóch latach, a nie pięciu, czy nie daj Boże po ślubie. Ja miałam dla kogo żyć. Byłam w ciąży i chociaż denerwowałam się, bałam i martwiłam, to ani na moment nie pomyślałam, że mogłabym się tej ciąży pozbyć. Tak jak sugerował mi Marcin, który zjawił się po kilku dniach.

– Słuchaj, nie jestem dupkiem. Jestem facetem i nie zostawię cię z tym. Gadałem z kim trzeba, dam ci kasę i załatwimy sprawę. Pół godziny i będzie po problemie.

Nie wiedziałam – śmiać się, czy płakać. Nie jest dupkiem? Jest facetem?

– Wynoś się, albo oskarżę cię o namawianie do przestępstwa! Jesteś dupkiem, największym dupkiem, jakiego w życiu spotkałam! – krzyknęłam, wypychając go za drzwi.

Wtedy odczułam jeszcze większą ulgę, że nic mnie z tym facetem nie łączy. Nic, poza dzieckiem.

Byłam uparta, wiedziałam, że mogę liczyć na pomoc rodziny i przyjaciół. Urodziłam zdrową córeczkę. Wytoczyłam Marcinowi sprawę w sądzie. Pozbawiłam go praw rodzicielskich i wywalczyłam alimenty.

Kilka miesięcy temu na basenie poznałam Pawła. Najpierw rozmawialiśmy, potem wymieniliśmy się numerami telefonów i tak się zaczęło. Ostatnio myślimy o wspólnym zamieszkaniu i Paweł coraz częściej wspominał o tym, że powinnam poznać jego mamę. On moich rodziców widział już kilka razy. Polubili się, złapali dobry kontakt. Bałam się, że mnie nie pójdzie tak łatwo…

O Pani Krystynie słyszałam dużo. Nawet Paweł, który bardzo kochał mamę i mówił o niej tylko dobrze, nie ukrywał, że jest nadwrażliwą matką-wariatką, uwielbiającą porządek i domowe ciasto. Więcej dowiedziałam się od Moniki, znajomej z pracy, której mama znała się z panią Krystyną.

– Powiem ci szczerze, że to hetera jakich mało! Zakochana w swoim jedynaku na zabój. Wymarzyła sobie dla niego świetlaną przyszłość. Wiesz, bogata, inteligentna żona, potem zawrotna kariera i zdolne dzieci. Koniecznie w takiej właśnie kolejności! Bo wiesz, ona jest strasznie religijna – relacjonowała Monika. – Nienawidzi bałaganu. W domu ma dosłownie jak w muzeum, wszystko lśni. Jestem pewna, że nawet staniki ma poukładane zgodnie z kolorami!

Opowiadała mi to wszystko, a ja robiłam z każdym kolejnym zdaniem chyba coraz bardziej przerażoną minę, bo nagle zorientowała się, że coś jest nie tak i szybko zaczęła mówić:

– Ale wiesz, może to tylko plotki. Paweł to spoko gość, niemożliwe, żeby miał matkę zołzę. Dasz radę!

Ja jednak byłam nieziemsko zdenerwowana. I z każdą kolejna chwilą czułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Igusię specjalnie zawiozłam do mamy, żeby na spokojnie wysprzątać mieszkanie, przygotować coś na obiad, upiec ciasto… Częściowo zaczęłam przygotowania już wcześniej, ale ciągle wydawało mi się, że i tak się nie wyrobię.

Ależ mi narobiła wstydu!

Wreszcie około 12 włożyłam kaczkę do piekarnika i poszłam wziąć prysznic. O 13:30 mama miała przywieźć Igę, a na 14 miał się zjawić Paweł z panią Krystyną. Byłam z siebie dumna. Mieszkanie lśniło, ciasto stygło, kaczka dochodziła. Ubrałam się w skromną, ładną sukienkę. Dla Igusi też taką naszykowałam. I wszystko było idealnie. Aż do momentu, kiedy wróciła moja córeczka…

– Przepraszam, korki były i my trochę późno… – tłumaczyła się mama.

Rzeczywiście, dochodziła 14. Zanim zdążyłam zareagować, Iga wpadła do mieszkania w ubłoconych butach i przebiegła z korytarza do pokoju. Myślałam, że dostanę zawału! Mokre, ciemne odciski butów „zdobiły” całą podłogę! Nie wiedziałam, czy najpierw ją myć, czy przebierać Igę. Zaczęłam w myślach błagać wszystkich świętych, by Paweł nie był punktualnie. Jednym susem doskoczyłam do córeczki, zdjęłam jej buciki, spodenki i podałam rajstopki.

– Kotku, zacznij się ubierać, a mamusia tylko szybko zmyje podłogę – powiedziałam.

Wynosiłam właśnie mopa do łazienki, w drugiej ręce dzierżąc wiadro, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Przeklęłam w myślach i poszłam otworzyć.

– Dzień dobry, zapraszam do środka – uśmiechnęłam się szeroko.

Przede mną stała elegancka kobieta. Zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu.

– Mamo, to właśnie Justyna. Justynko, to moja mama – powiedział Paweł i objął mnie wpół.

Poczułam się nieco lepiej i pewniej.

W tym samym momencie na korytarz wpadła Igusia, w samych majtkach i w brudnej bluzeczce… No tak, zapomniałam, że nie zdążyłam jej przebrać!

– Wujek! Ceść! Pobawimy się? A bendzies mi opowiadać bajki? Albo poukładamy klocki? Albo nie! Moze lepiej lalkami? – małej jak zwykle nie zamykała się buzia.

Nagle spojrzała na panią Krystynę i powiedziała:

– A kto ty jesteś? Bo ja jestem Igunia, to jest moja mama Justyna i mój wujek Paweł. A ty jak się nazywas?

Nie wiedziałam, jak zareagować. Nim zdążyłam coś powiedzieć, usłyszałam głos mamy Pawła:

– A ja jestem Krysia i jestem mamą twojego wujka. A dlaczego ty w samych majteczkach biegasz? Przecież się przeziębisz! – powiedziała, patrząc na mnie z przyganą w oczach.

– No bo ja dopielo wlóciłam i miałam bludne spodnie i mama mnie musi pseblać, ale najpielw myła podłogę, bo tlochę pobludziłam. A musi być ładna. Ja pojechałam do babci, bo mama mówiła, ze dzisiaj będziemy mieli gościa i ze ona chce, zeby było cysto i ładnie i zebym była gzecna, bo ona chce, zeby ten gość nas polubił, bo on jest wazny, ale ja zapomniałam i wesłam w bludnych butach…

– Igunia! – przerwałam jej.

Myślałam, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię. Czy ta mała papla musiała tyle gadać? Zauważyłam, że pani Krystyna próbuje ukryć uśmiech. Nie wiedziałam czy to dobry czy raczej zły znak.

 – Idź do pokoju – zwróciłam się do córki – zaraz cię przebiorę. Paweł, zaprowadź, proszę, swoją mamę do salonu i rozgośćcie się, my zaraz wrócimy.

Chyba mnie zaakceptowała...

Ubrałam Igusię, poprosiłam, by była grzeczna i modliłam się, by już z niczym nie wyskoczyła przed panią Krysią. Oczywiście jak było do przewidzenia, trzyletniej dziewczynce nie da się pewnych rzeczy wytłumaczyć…

Najpierw wbiegła do pokoju z okrzykiem:

– A ładną mam sukienkę? Bardzo ją lubię, ale mama rzadko mi ją zakłada, bo ona jest tylko na takie wazne święta! A pobawis się ze mną w lalki? – spytała panią Krystynę.

– Iguniu, po pierwsze nie mów do pani „ty”, dobrze? To jest pani. A po drugie, teraz będzie obiad, pobawimy się później, dobrze?

Przez cały posiłek nie dane nam było porozmawiać, bo Igusia co chwilę miała milion pytań – do mnie, do Pawła, a zwłaszcza do jego mamy.

– O, mamusiu! Zlobiłaś mój ulubiony placusek! – zawołała, kiedy wnosiłam deser.

– Lubisz to ciasto? Mamusia często ci piecze? – spytała pani Krystyna.

Moja córeczka potwierdziła. Miałam nadzieję, że załapałam plusa.

W pewnym momencie pani Krysia spytała Igę, czy umie jakiś wierszyk. Igunia radośnie potwierdziła i zaczęła recytować… modlitwę!

– Aniele Bozy stlózu mój…

Zauważyłam błysk w oku starszej pani.

Umiesz się modlić? – spytała.

– Uhm – potwierdziła Iga – Zawse się z mamą modle. Mama mówi, ze Bozia nam dużo pomaga i ze tseba jej dziękować za to. I pseplosić, jak się jest niegzecnym. Ja dzisiaj wiecolem pseplosę, ze pobludziłam podłogę. Ale ten wazny gość nie psysedł, więc się chyba nic nie stało.

Znów poczułam wstyd, ale Pani Krystyna zaczęła chichotać. Chyba to dobry znak. Zresztą z każdą kolejną chwilą atmosfera nieco się rozluźniała. W pewnym momencie Iga wyciągnęła naszego gościa do swojego pokoju.

– Jest dobrze, mama cię polubiła, uwierz mi – powiedział Paweł i mnie przytulił.

– Igunia przechodzi dzisiaj samą siebie! Mam nadzieję, że nie uraziła niczym twojej mamy… – martwiłam się.

– No coś ty! Iga jest urocza i słodka, jak zawsze.

Kiedy wizyta zbliżała się ku końcowi, pani Krystyna powiedziała:

– Bardzo dziękuję za zaproszenie. Ciasto było rzeczywiście przepyszne, nie dziwię się, że to ulubione Igi – puściła do małej oczko. – No cóż, to może teraz ja zapraszam z rewizytą? Powiedzmy w przyszłą niedzielę?

Tym razem dobrze trafiłam

Oczywiście się zgodziłam. Paweł zapewniał mnie, że to jednoznaczne z tym, że jego mama mnie zaakceptowała.

– Na sto procent, inaczej nigdy by cię do siebie nie zaprosiła!

Poczułam się nieco spokojniejsza. Kolejne spotkanie przebiegło w nieco mniej nerwowej atmosferze. A następne było jeszcze milsze.

Tuż przed świętami przeprowadziłyśmy się do Pawła. Na Wigilię zaprosiliśmy panią Krystynę i moich rodziców. Chyba też się polubili. Po kolacji usiedliśmy w salonie, Paweł nalał nam wina, Igunia wyciągała prezenty spod choinki. Pomagałam jej czytać, dla kogo są.

– Ten jest dla pani, plosę – powiedziała, podając pudełko pani Krystynie.

– A może… Może chciałabyś mówić do mnie „babciu”? Byłoby mi bardzo miło – powiedziała mama Pawła, a Igusia z radością rzuciła się jej na szyję.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Paweł mocniej ścisnął moją rękę.

– No cóż, magia świąt – szepnął mi na ucho i się uśmiechnął. – Albo magia miłości – dodał i puścił mi oko.

Też się uśmiechnęłam. Niech to będzie magia świąt, miłości, czy jeszcze czegoś innego. Najważniejsze, że pani Krystyna zaakceptowała nasz związek i Igusia zyskała nową babcię. 

Reszta wieczoru minęła w jeszcze sympatyczniejszej atmosferze. Tuż przed północą wszyscy razem poszliśmy na pasterkę. Modląc się i śpiewając kolędy dziękowałam Bogu, że tym razem udało mi się trafić na odpowiedzialnego mężczyznę, i że mam szansę stworzyć dla mojej córeczki normalny, ciepły dom. Dzięki Pawłowi znów uwierzyłam w miłość.

Czytaj także:
„Do autokaru, który prowadziłem, wtargnęła policja. Potraktowali mnie jak terrorystę, bo dzieciaki robiły sobie żarty”
„Mama symulowała chorobę, żeby odciąć mnie od ludzi. Żądała całodobowej opieki, więc nie miałam czasu na miłość”
„Pojechałem nad morze, by oglądać kobietki w bikini i korzystać ze słońca. Tymczasem moim jedynym towarzyszem jest piwo”
 

Redakcja poleca

REKLAMA