„Moje wybory zawsze były przemyślane, a Magda w swych decyzjach zdawała się na los. Żadnemu z nas nie wyszło to na dobre”

mężczyzna i kobieta spotykają się po latach w barze fot. Adobe Stock, Nomad_Soul
„Ona była zdrowa, ale raczej biedna, ja byłem raczej chory, za to bogaty. A prawda wyglądała tak, że oboje nie mieliśmy nic, bo dręczyła nas samotność. A ponieważ dwa minusy dają plus, uznaliśmy, że spróbujemy połączyć siły. W życiu i biznesie”.
/ 09.03.2022 06:33
mężczyzna i kobieta spotykają się po latach w barze fot. Adobe Stock, Nomad_Soul

Siedziałem przy barze, sączyłem colę z lodem i walczyłem z narastającą irytacją. Towarzystwo się coraz lepiej bawiło, w miarę spożycia procentów, a ja nudziłem się jak mops…

Nagle na wysokim stołku obok mnie usiadła wysoka i szczupła kobieta.

– Jak dobrze znów cię spotkać! – wyraźnie ucieszyła się na mój widok, ale ja musiałem chwilę się zastanowić.

Dostrzegła tę chwilę wahania z mojej strony, więc sięgnęła do torebki i wyjęła z niej… kostkę do gry.

– Kostka, to Ty! – ucieszyłem się i zaraz potem zmarkotniałem.

Magda w trzeciej klasie liceum dała mi kosza. I był to najdziwniejszy kosz w moim życiu. Kiedy zapytałem, czy pójdzie ze mną do kina, wyciągnęła z kieszeni dżinsów kostkę do gry, rzuciła nią, spojrzała na wynik i pokręciła przecząco głową. Zbaraniałem, a potem powiedziałem, że jest bezduszna jak ta jej kostka. Wkrótce wszyscy zaczęli ją nazywać Kostką.

Magda miała problem z podejmowaniem decyzji i jej ojciec, chyba jakiś psycholog czy pediatra, doradził jej taką właśnie metodę; miała rzucać kostką, powierzając życiową decyzję ślepemu losowi. Losowi, który akurat dla mnie nie okazał się tamtego dnia zbyt łaskawy.

– Ciekawe, co dziś wypadnie – rzuciłem, wskazując brodą kostkę do gry.

Zaśmiała się, a potem dodała…

– Dzisiaj masz szczęście – stwierdziła. – Możesz mi postawić drinka albo dwa… – puściła do mnie oko.

Wyśpiewałem wszystko jak na spowiedzi

Całą imprezę przegadaliśmy. Normalnie nie lubię się zwierzać, ale z Magdą gadało mi się tak naturalnie i tak szczerze. Była projektantką wnętrz, rozstała się z mężem i wspólnikiem zarazem; teraz miała własną pracownię, urządzoną w zabytkowej kamienicy na strychu, który sama wyremontowała. Czy raczej w połowie wyremontowała, bo kasa się skończyła.

Ja z kolei wytłumaczyłem, dlaczego w ogóle nie piję alkoholu. Jako makler, a potem doradca inwestycyjny strategicznego klienta w jednym z większych banków, działałem w takim stresie, że dorobiłem się już drugiego zawału.

– Zabawne, co? Nie przekroczyłem czterdziestki, a serce jak u staruszka – zażartowałem.

Im więcej opowiadałem jej o sobie, z tym większą troską mi się przyglądała. Po drugiej w nocy doszliśmy do zaskakujących wniosków.

– Czyli tak… – podsumowała. – Ty musisz zmienić pracę, bo ta cię zabija. Masz czteropokojowe mieszkanie, jesteś bogaty, każda decyzja w twoim życiu była racjonalna, wybory przemyślane. Teraz jesteś na zakręcie.

– Raczej na rozdrożu – wszedłem jej w słowo. – No a ty? Całe życie decydowała za ciebie twoja kostka, teraz nie masz męża, dzieci, za to masz strych, którego remont pochłonął wszystkie twoje oszczędności, i niedokończoną pracownię architektoniczną, która na siebie nie zarabia…

– Ale jestem zdrowa – przypomniała.

– Ty jesteś zdrowa i trochę biedna, ja jestem trochę chory, za to bogaty. A prawda wygląda tak, że oboje nie mamy nic, bo jesteśmy samotni.

Smętnie pokiwała głową. Ja też przez dłuższą chwilę milczałem. Nigdy wcześniej tak otwarcie nie przyznałem się do tego, że moje życie nie ma sensu. Wmawiałem sobie, że jest okej, bo odniosłem sukces. Ale byłem samotnym pracoholikiem po dwóch zawałach.

Nagle Magda wyjęła z torebki kostkę, popatrzyła na nią i… wrzuciła ją do popielniczki. Wstała zdecydowanie, wzięła mnie za rękę i powiedziała:

– Z matmy zawsze byłam kiepska, ale zapamiętałam, że dwa minusy dają plus. Jeśli nadal masz ochotę, to chodźmy do tego kina.

– Jest druga trzydzieści w nocy…

– W takim razie chodźmy do mnie – powiedziała po prostu.

Może seks dla mężczyzny po drugim zawale nie jest najlepszym sposobem spędzania wolnego czasu, ale z drugiej strony – jak nie teraz, to kiedy przyjdzie pora na szaleństwo? Gdy zasypialiśmy wtuleni w siebie, na wszelki wypadek wsłuchałem się w głos mojego serca. Biło nieco szybciej, lecz miarowo, mocno. O uczuciach wolałem na razie nie myśleć; wszystko działo się jak dla mnie zbyt szybko, zbyt spontanicznie. Ale za nic bym z tego nie zrezygnował.

Od razu zacząłem używać liczby mnogiej

Siedzieliśmy przy wielkim kuchennym stole zajadaliśmy jajka na miękko i tosty, popijając kawą bezkofeinową, i patrzyliśmy na siebie. Bez jednego słowa. To wszystko było tak cudne, że nie chcieliśmy tego psuć nierozważną paplaniną. W końcu nie wytrzymałem.

– Mam pewną propozycję.

– Ja też mam na to ochotę… – Magda uśmiechnęła się zalotnie.

Chyba lekko się zarumieniłem, bo wybuchnęła śmiechem.

– Boisz się o swoje zdrowie? Bez obaw, ja mogę być na górze.

– Magda, bądź przez chwilę poważna – poprosiłem. – Wspominałaś wczoraj, że prawdopodobnie będziesz musiała podzielić swój strych i jedną część komuś wynająć. Może obejdzie się bez dzielenia, to znaczy ja wynajmę tę połowę?

– A twoje mieszkanie?

– Sprzedamy – nieświadomie użyłem liczby mnogiej. – A pieniądze zainwestujemy w pracownię. Przydałby ci się nowszy komputer, pewnie kilka dobrych programów graficznych. Jeden z moich dawnych klientów ma firmę informatyczną produkującą oprogramowanie wykorzystywane do projektowania. Załatwię u niego jakiś rabat, doposażymy pracownię, ja zajmę się organizacją pracy, ty będziesz projektować, a wieczorami… Będziemy sobie siedzieć i gapić się w telewizor.

– Plan bardzo dobry, tylko ma jedną wadę… – Magda spuściła wzrok.

– Jaką? – przestraszyłem się.

– Nie mam telewizora.

Po tygodniu zamieszkaliśmy razem i zostaliśmy wspólnikami. Projekty wnętrz, przygotowywane przez Magdę, są naprawdę oryginalne, co na początku stanowiło ich największą wadę. Bo „oryginalne” oznaczało drogie, ekstrawaganckie, ekskluzywne. A ona po prostu nie miała takich klientów, którym mogłaby zaproponować swoją pracę.

Na szczęście ja miałem, więc nasza spółka przybrała bardziej formalny charakter. Umawiałem spotkania z moimi dawnymi znajomymi, wśród których bardzo wielu zgodziło się poeksperymentować i dać Magdzie wolną rękę w aranżacji wnętrz.

Kiedy zrobiła projekt biura dla pewnej zaprzyjaźnionej agencji reklamowej – wreszcie zaczęła się prawdziwa robota, za konkretne pieniądze.

Pracuję niezbyt ciężko, bo przecież muszę się oszczędzać – trzy spotkania w tygodniu to moja norma. Zwykle jedno z nich okazuje się na tyle udane, że owocuje nowym zleceniem. A kiedy Magda wpada w trans, potrafi za pomocą kilku nowoczesnych programów komputerowych w ciągu tygodnia od wykonania pomiarów, przedstawić taki projekt, że klientowi opada szczęka.

Dodatkowo odnowiliśmy starą znajomość z Adamem, kumplem z liceum, który ma prężnie działającą firmę budowlaną. Czuwamy więc nad projektem od początku do końca – i efekty są więcej niż dobre. Wieczorami dbamy o moje schorowane serce, któremu taka sytuacja najwyraźniej odpowiada. Telewizora nie kupiliśmy; nigdy nie był nam potrzebny – mamy ciekawsze zajęcia.

Czytaj także:
„Byłam świadkiem na ślubie miłości mojego życia. Mój pocałunek z panem młodym widziała jego żona”
„Filip ze słodkiego misia zmienił się w despotę. Sprawdzał mój telefon, śledził mnie, a gdy się postawiłam - chciał pobić”
„Edyta usilnie chce się ze mną przyjaźnić, fundując każdy wypad i wyjście do restauracji. Czuję się jak uboga krewna”

Redakcja poleca

REKLAMA