W końcu nadszedł ten wielki dzień. Od rana byłam zabiegana. Fryzjer, makijażystka, telefony z restauracji z pytaniami o jakieś ostatnie szczegóły, odbieranie kwiatów… No i właśnie przy kwiatach o mało się nie popłakałam, niszcząc sobie makijaż. Prosiłam o srebrną wstążkę.
Tak jak moje buty i pas w sukience. Tymczasem florystka przywiozła kwiaty przewiązane grafitową wstążką. Kiedy wyciągnęła je z wazonu, szarfa, nasiąknięta wodą, była niemal czarna. Oniemiałam. W życiu bym nie przypuszczała, że doświadczona florystka może pełnić taki błąd. Czarny kolor kojarzył się jednoznacznie, i to nie z dniem ślubu.
– Co to jest? To ma być srebrna wstążka?! – spytałam.
– No wie pani, to srebro i to srebro… – tłumaczyła się florystka. – Nikt nie określił dokładnie odcienia…
– Żartuje pani?! – moja mama aż poczerwieniała na twarzy. – Przecież to bukiet ślubny, a wygląda jak na pogrzeb! Proszę wymienić tę cholerną wstążkę! Natychmiast! Przecież to zły znak!
– Nie zdążę już pojechać do pracowni i wrócić… – florystka rozłożyła ręce.
W popłochu grzebałyśmy po szufladach w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się lepiej niż ten mokry grafit. Znalazłyśmy jakąś brzoskwiniową tasiemkę, poprezentową, zachowaną na „wszelki wypadek”. Pasowała jak pięść do nosa, ale przynajmniej nie była czarna. Zażegnałyśmy tragedię.
Niestety, to nie była jedyna rzecz, która zaszwankowała. Kiedy już złożyliśmy przysięgę i zostaliśmy małżeństwem (tu na szczęście wszystko poszło gładko) i wkroczyliśmy na salę weselną, tuż po pierwszym tańcu wezwała nas do siebie menedżerka lokalu. Minę miała taką, że od razu pomyślałam: oho, kolejny kłopot się objawił.
– Ja państwa strasznie przepraszam. Przez chwilę nie mieliśmy prądu i… – pokazała nam tort.
Boże drogi… Nasz piękny tort, którego smak mój mąż wybierał przez trzy godziny degustacji, a teraz… Masa cukrowa malowniczo z niego spłynęła! Zostało gołe ciasto przełożone kremem, ozdobione gdzieniegdzie strzępkami porwanej polewy.
– Na szczęście w środku było na tyle chłodno, że ciasto się nie zepsuło. Poprawimy to. Jeszcze raz przepraszam.
– Nie martw się. Najważniejsze, żeby smakował gościom. Najwyżej będą jeść z zamkniętymi oczami – Tadeusz przytulił mnie, bo widział, że moje emocje sięgają zenitu. – To tylko tort, skarbie…
– To nie jest tylko tort! Taki chcieliśmy, za taki zapłaciliśmy, a na zdjęciach będzie… co? Wszyscy zapamiętają jakieś paskudztwo… – jęczałam.
– Chodź, zatańczymy – Tadeusz pociągnął mnie na parkiet.
Rzeczywiście, tort poprawiono
Obłożyli go bitą śmietaną i włożyli trzy róże na czubku. Wyglądało paskudnie, ale robiłam dobrą minę do złej gry. Trudno. Głupi tort nie zepsuje mi tego dnia. Tańczyliśmy, rozmawialiśmy z gośćmi, bawiliśmy się. Było wesoło, powoli zapominałam o wpadkach… O pierwszej prąd wysiadł w całym lokalu. Siedzieliśmy przy świecach, pospiesznie roznoszonych przez kelnerów i kelnerki, w ciszy, bez muzyki. Didżej siedział za swoją maszynerią i patrzył w sufit, czekając, aż prąd znów popłynie, tymczasem rodzina zajęła się jedzeniem, piciem i rozmowami.
– No cóż, nie mamy na to wpływu… – Tadek ściskał moją dłoń, starając się dodać mi otuchy. Wiedział, że byłam już na granicy płaczu. – Kochanie, wszyscy będą wspominać, że na takim weselu to jeszcze nie byli.
Tego się właśnie obawiałam. Chciałam, żeby każdy zapamiętał ten dzień jako
cudowny, a nie jako serię potknięć i wpadek. Rok planowania i siedzimy tu bez prądu? Naprawdę? Chyba gorzej już być nie może…
Mogło. Okazało się, że jedno z dzieci sięgnęło po ciasto z orzechami, czego po ciemku rodzice nie zauważyli. Nie umknęło im już jednak, gdy zaczęło się dusić. Idealnego obrazu naszego wesela dopełniła więc wizyta karetki pogotowia, którą na sygnale przyjechali ratownicy.
Po tym, jak kuzyni udali się do szpitala – w sumie dla świętego spokoju, bo adrenalina wstrzyknięta małej od razu zaczęła działać – atmosfera wesela siadła całkowicie. Goście zaczęli się rozchodzić, nie zważając na to, że mamy jeszcze jedno ciepłe danie, a kelnerzy właśnie roznoszą nowe przystawki na stoły. Szybko składali nam życzenia i znikali, nie czekając nawet na to, aż wręczymy im trochę słodkości, przygotowanych wcześniej i zapakowanych w eleganckie pudełka.
Co my zrobimy z tym jedzeniem?
Po półgodzinie zostaliśmy sami, tylko z rodzicami. Tylko siąść i płakać. W blasku świec zrezygnowane twarze naszych „staruszków” wyglądały na zmęczone i starsze niż jeszcze rano. Ja pewnie nie prezentowałam się lepiej. Tylko Tadeusz nie załamał rąk. Poszedł do kuchni i poprosił o zapakowanie całego jedzenia, którego nie zjedli goście.
– Po co ci tyle jedzenia? – spytałam. – Nie przejemy tego za miesiąc.
– Nie dla nas. Mamuś, dziękuję, że byłaś ze mną. Mamo, tato… – powiedział do moich rodziców, przytulając ich. – Dziękuję. Jedźcie do domu, odpocznijcie. Proszę – chwycił dwie butelki wina i wręczył im na drogę. – Wypijcie za nasze zdrowie.
Kiedy rodzice wyszli, a kelnerka oznajmiła, że zapakowali prowiant do bagażnika, Tadek pociągnął mnie do samochodu. Nie pił cały wieczór, więc usiadł za kierownicą i ruszyliśmy. Jednak nie pojechaliśmy w stronę naszego domu. Dopiero kiedy zaparkowaliśmy przed noclegownią dla bezdomnych, zrozumiałam jego plan.
I moje serce dosłownie się roztopiło. Kolejny raz dotarło do mnie, dlaczego się w nim zakochałam i dlaczego tak mocno go kocham. Bo był cudowny! Mógł jęczeć jak ja, że nasze plany się posypały, że wpadka goniła wpadkę, ale on wolał przekuć to w coś dobrego. Szczęściem i jedzeniem trzeba się dzielić, wtedy lepiej smakują. Niebawem razem z dwoma pracownikami noclegowni przenosiliśmy pudełka z weselną wałówką do kuchni. W ogóle mi nie przeszkadzało, że biegam w niezbyt wygodnej sukni ślubnej. Zostawiliśmy wszystko, wysłuchaliśmy naprawdę pięknych i szczerych życzeń na nową drogę życia i pojechaliśmy do domu.
– Wiem, że marzyłaś o tym, żeby ten wieczór wyglądał inaczej. Nie był perfekcyjny, tak jak planowałaś z mamami, ale… – mój mąż przytulił mnie i kołysał się lekko ze mną w ramionach. – Ale został nam jeszcze jeden punkt programu, który może okazać się hitem. No chyba że jesteś zbyt zmęczona na noc poślubną…
– Zmęczona? Musiałabym być martwa! – zaśmiałam się. – Tak bardzo cię kocham.
– Ja ciebie też. Pamiętaj. To jest najważniejsze – pokazał mi dłoń z obrączką. – Niektóre małżeństwa trwają krócej niż organizacja ich perfekcyjnego wesela. To przysięga, którą sobie złożyliśmy, jest sensem ślubu. Reszta to tylko dodatki. Wesele minie, my będziemy razem już na zawsze.
To mamy kolejne lata na poprawki
– Na zawsze – potwierdziłam.
Tak jesteśmy wychowywane, że więcej myślimy o tym jednym dniu zamiast o wspólnej przyszłości, którą ten dzień otwiera. Ślub to bowiem początek całej reszty życia we dwoje. I o tym powinnaś myśleć, gdy mężczyzna wkłada ci na palec obrączkę. Nie o tym, czy kwiaty mają odpowiedni odcień, a fotograf robił zdjęcia z odpowiedniej perspektywy. A przede wszystkim myśl o człowieku, którego wybrałaś na męża. Ja wybrałam świetnie.
Tadek jest najlepszym człowiekiem na świecie, nie mogłam wymarzyć sobie lepszego męża dla siebie i ojca dla naszych dzieci. Po kilkunastu latach te wszystkie małe tragedie z dnia ślubu stały anegdotami, z których można się pośmiać. No, może poza wstrząsem anafilaktycznym u dziecka kuzynów, ale i ta historia skończyła się dobrze. Za kilka dni obchodzimy piętnastą rocznicę ślubu. Przygotowałam niespodziankę dla mojego męża. Mam nadzieję, że się uda. A jeśli nie? To mamy kolejne lata na poprawki.
Czytaj także:
„Moja matka wszystko wie lepiej. Zorganizowała mój ślub, wybrała sukienkę, a nawet wyremontowała mi mieszkanie”
„Ojciec odmówił przyjścia na mój ślub, bo ma być na nim mój brat. Od 8 lat się na niego boczy, ale to już chyba przesada”
„Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby kochać się z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”