„Moja matka wszystko wie lepiej. Zorganizowała mój ślub, wybrała sukienkę, a nawet wyremontowała mi mieszkanie”

Matka, która wszystko wie lepiej fot. Adobe Stock, fizkes
„Moja mama zawsze była apodyktyczna i zaborcza. Już z dzieciństwa pamiętałam, że żadne z nas jej się nie sprzeciwiało. Nigdy nie mieliśmy na to odwagi. Mama wybrała mi suknie i welon na ślub, zorganizowała wesele, a gdy urodziłam córkę wzięła się za jej wychowanie. Myślałam, że oszaleję!”.
/ 30.08.2021 12:46
Matka, która wszystko wie lepiej fot. Adobe Stock, fizkes

Zresztą nawet gdybyśmy się odważyli, to i tak nic by to nie dało. Mama zawsze wiedziała lepiej, mama miała rację i decydowała o wszystkim. Nawet tata z nią nie dyskutował, posłusznie podporządkowywał się temu, co zarządziła

Mój najstarszy brat Jarek wyprowadził się z domu zaraz po skończeniu technikum. Wyjechał do Gdańska i tam znalazł sobie pracę.

– Potrzebuję więcej powietrza – powiedział nam. – Jak się zagospodaruję, możecie do mnie przyjechać – śmiał się.

Wiadomo było, że nigdzie nie pojedziemy. Obie z siostrą byłyśmy jeszcze niepełnoletnie, chodziłyśmy do szkoły i oczywiście słuchałyśmy mamy. Nie było innej możliwości.

Kiedy Asia na kilka dni przed maturą ogłosiła, że jest w ciąży i zaraz po egzaminach wychodzi za mąż za prawie dziesięć lat starszego chłopaka, którego poznała na jakichś warsztatach teatralnych, w domu wybuchła bomba. Mama krzyczała na ojca, że pozwolił Asi chodzić na te warsztaty.

– Myślałeś, że gwiazdą zostanie, to teraz masz! – jej głos niósł się po całym osiedlu.

Tata patrzył na Asię z niedowierzaniem i powtarzał w kółko:

– A studia, córeczko?

Siostra milczała uparcie, jakby to w ogóle jej nie dotyczyło, a ja byłam coraz bardziej przerażona. Asia się wyprowadzi, a ja zostanę sama! Mama całkowicie skupi się na mnie i nie pozwoli mi odetchnąć. Zawsze byłam najbardziej uległa z całego rodzeństwa. Oni jeszcze chociaż próbowali się mamie sprzeciwiać, ja nigdy, zawsze robiłam tak, jak chciała.

Aśka wyszła za mąż, a ja zostałam w domu. Wówczas mama stwierdziła:

– Przynajmniej ty, Majusiu, zajmiesz się nauką. Żadnych chłopaków, żadnych głupot! Niech chociaż moja najmłodsza córeczka zdobędzie dobre wykształcenie i przyzwoity zawód. Najlepiej, gdybyś poszła na farmację.

Mieszkaliśmy u niej, więc przychodziła, kiedy chciała

Tak mnie przekonywała, że w końcu sama uwierzyłam, że to świetny pomysł, i że tego właśnie chcę. Dostałam się na tę, wymarzoną przez mamę, farmację. Studiowałam ją bez zachwytu, ale i bez większego wstrętu. Mama pilnowała moich egzaminów tak samo, jak sprawdzianów w pierwszych klasach podstawówki, nie było więc mowy o poprawkach czy warunkach.

Każdy chłopak, z którym zaczynałam się spotykać, był niedobry. Jeden za mało inteligentny, inny za biedny, jeszcze inny ze złej rodziny. Zaczynałam rozumieć, dlaczego Asia przyznała się do spotkań z Robertem dopiero, gdy była w ciąży. W ten sposób postawiła mamę przed faktem dokonanym.

Jak to się stało, że mama zaakceptowała Marka, do dziś nie wiem. Cieszyłam się, że wreszcie któryś z moich chłopaków jej się podoba. Myślę, że była zadowolona, bo zawsze jej przytakiwał.

Pobraliśmy się dopiero, jak skończyłam studia. Chyba nie muszę dodawać, że ślub i wesele zorganizowała mama. Nawet wybrała mi suknię i welon!

Rodzice oddali nam całe piętro domu.

– Marek – powiedziałam wtedy do męża – myślę, że lepiej by było, gdybyśmy się wyprowadzili i zamieszkali sami.

– Oszalałaś, Majka?! – mój dopiero co poślubiony mąż spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym zwariowała. – Niby gdzie? – dodał po chwili. – Może do mojej mamy?

Mama Marka od kilku lat była wdową i mieszkała w malutkim dwupokojowym mieszkanku na ósmym piętrze wieżowca. Wiadomo, że nie było tam warunków, ale w tym momencie pomyślałam sobie, że kto wie, czy to nie byłoby dla nas lepsze. Nie powiedziałam jednak tego Markowi.

– Możemy przecież coś sobie wynająć – szepnęłam tylko niepewnie.

– Przestań wymyślać – machnął ręką, jakby opędzał się od natrętnej muchy. – Tu mamy komfortowe warunki.

Nic już więcej nie mówiłam, a mama zarządziła remont piętra. Rodzice w prezencie ślubnym mieli za ten remont zapłacić. Marek był zachwycony, ja mniej. Czułam przez skórę, jak to będzie wyglądało. I nie pomyliłam się.

Rodzice ponosili koszty, a mama podejmowała decyzje. Nawet koloru ścian nie pozwoliła nam wybrać, nie mówiąc już o meblach. Chciałam ciemne podłogi, mama natychmiast stwierdziła, że to zły pomysł, że widać będzie każdy pyłek i w kółko będę tylko sprzątać. Sto razy lepsze i praktyczniejsze będą jasne.

– Ustąp jej, Majka, co ci zależy? – machał ręką Marek, kiedy szukałam u niego poparcia.

Oczywiście ciemne drzwi nie pasowały do jasnych podłóg, a białe meble, jakie wymarzyłam sobie do sypialni, również zostały przez mamę skrytykowane.

– Daj spokój, córcia, będziecie mieszkać jak w szpitalu.

– Ale mnie się tak podoba!

– No cóż, nie moja wina, że w ogóle nie masz gustu.

Popłakałam się wtedy, wydawało mi się, że już prędzej porozumiałabym się z teściową. Z własną matką nie potrafiłam. Marka chyba nie bardzo to interesowało, właśnie awansował i całkowicie poświęcał się pracy.

– Przesadzasz, Majka – twierdził. – Meble w sypialni to najmniejszy problem. W jakim będą kolorze? A co to za różnica?

– Ale ja zawsze chciałam białe.

– No to kupmy białe i koniec. Wiesz, gdybyś to z moją matką miała konflikt, wtedy mógłbym pomóc, ale to przecież twoja mama. Nie wypada, żebym się wtrącał, prawda?

Właściwie to było w tym, co mówił, sporo racji, więc przestałam mu się skarżyć. Meble do sypialni kupiliśmy oczywiście takie, jak podobały się mamie. Jak zwykle stwierdziłam, że nie warto się spierać, lepiej ustąpić.

Kiedy zaszłam w ciążę, okazało się, że muszę iść na zwolnienie. Siedziałam w domu i czułam się coraz mocniej osaczona przez własną matkę. Marek wychodził rano do pracy, a mama natychmiast przybiegała do nas. Uważała, że powinna się mną opiekować, żebym, nie daj Boże, nie poczuła się opuszczona. Wiedziała lepiej, co i o której powinnam jadać, jak długo spacerować, nawet jak długo spać.

Troszczyła się o mnie – czy tego chciałam, czy nie

– Mamo, lekarz wcale nie mówił, że muszę leżeć – próbowałam ją przekonać, że mogłabym się czymś zająć.

– Co tam lekarz! – lekceważąco machała ręką. – Matka wie lepiej!

Już miałam jej przypomnieć, że jak Asia była w ciąży, to zdawała maturę i Michałek urodził się zdrowy, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Mama natychmiast rozpoczęłaby całą tyradę żalów do Asi, jaka jest niewdzięczna, jak rzadko ją odwiedza i w dodatku nie chce słuchać jej dobrych rad.

Jak ja tej Asi zazdrościłam! Dlaczego byłam taka uległa i nie potrafiłam się odciąć od matki?

Wyprawkę dla naszego dziecka jako pierwsza zaczęła oczywiście kompletować mamusia. Nawet wtedy, gdy jeszcze nie było wiadomo, czy będzie syn, czy córka.

– Mamo, bardzo cię proszę, nie kupuj nic, my wybierzemy sobie sami – powiedziałam, kiedy przyniosła ze sklepu pierwsze śpioszki.

Mama tylko westchnęła.

– Kiedy wy to macie zrobić?

– Znajdziemy czas.

– Marek taki zapracowany, a ty w ciąży.

– Przecież ciąża to nie choroba.

– Ale oszczędzać się trzeba.

Jak zawsze rozmowa z moją mamą prowadziła donikąd. Ona i tak wiedziała wszystko najlepiej, i właściwie co bym nie powiedziała, to i tak zrobiła po swojemu.

Kiedy okazało się, że urodzę córeczkę, mama zaczęła kupować różowe ubranka. Od dziecka nie cierpiałam różowego koloru, o czym bardzo dobrze wiedziała. Niestety, nie miało to dla niej znaczenia.

– Ale piękna będzie nasza księżniczka! – powtarzała, rozkładając przede mną kolejne różowe śpiochy i sukieneczki.

Początkowo próbowałam jej przypominać, że nie lubię tego koloru, zwracać uwagę, że ciuszki mi się nie podobają, ale po kilku uwagach, że nie mam gustu, dałam spokój.

Manipulowała nawet naszą małą córeczką

Córkę nazwaliśmy Kornelia. Imię wybrał Marek i, o dziwo, nie pozwolił teściowej na żadne dyskusje w tym temacie. Wyszło na to, że potrafił się jej postawić, kiedy mu na tym zależało. Chyba tylko ja jedna byłam taką uległą ofiarą.

Pod koniec urlopie macierzyńskiego, a właściwie już w połowie, miałam wrażenie, że jeszcze trochę i oszaleję. Niby to ja zajmowałam się córką, ale i tak wszystko musiałam robić pod dyktando mamusi. Przecież to ona wiedziała jak karmić, kąpać i ubierać moje dziecko. Jeszcze musiałam być wdzięczna, bo przecież „niejedna by chciała mieć na każde skinienie matkę do pomocy”.

Może i „niejedna by chciała”, ale ja osobiście miałam dość. Wróciłam do pracy z radością i ulgą. Jak się szybko okazało, zresztą można było się tego spodziewać, mama wychowywała naszą córeczkę po swojemu. Nic, co jej mówiliśmy, nie było ważne. Nawet jedzenie, które szykowałam i zostawiałam dla małej, było według mamy niedobre.

– Kornelcia tego nie lubi – mówiła mama, kiedy pytałam, dlaczego nie dała wnuczce przygotowanej przeze mnie zupki. – Ona woli jeść to samo, co my jemy.

– Ale mamo, ona jest jeszcze mała – tłumaczyłam. – Nie wszystko jej można.

– Nie znacie się – odpowiadała.

– Mama oczywiście zna się lepiej? – pytał spokojnie Marek.

Miałam wrażenie, że i jego zaczynało denerwować zachowanie teściowej.

– Naturalnie, że się znam, troje dzieci wychowałam – mamy nic nie było w stanie zbić z tropu. Była pewna własnej nieomylności.

Kiedy Kornelia skończyła trzy lata, postanowiliśmy wysłać ją do przedszkola. Mama stanowczo się temu sprzeciwiła.

– Chyba oszaleliście! Po co takie małe dziecko ma chodzić do przedszkola, jak może siedzieć w domu z babcią? Sądzicie, że obcy ludzie lepiej o nią zadbają? Zrywać dziecko co dzień rano, kto to widział?! – denerwowała się. – Jeszcze zdąży się do szkoły nachodzić.

Ja jak zwykle nie miałam siły przebicia. Natomiast Marek, jak się okazało, potrafił postawić na swoim.

– Kornelka pójdzie do przedszkola – stwierdził. – To my podejmujemy takie decyzje. Powinna mieć kontakt z innymi dziećmi.

Wysłanie Kornelii do przedszkola to była jedna sprawa, a namówienie jej, aby chciała tam chodzić, zupełnie inna. Chociaż nasza córka lubiła bawić się z dziećmi, na próbę zostawienia jej w przedszkolu reagowała histerią.

– Nie zostanę tu sama! – zanosiła się. – Chcę do babci.

– Pani teściowa na ogół zabiera Kornelkę do domu, kiedy mała zaczyna płakać – powiedziała mi w końcu jedna z przedszkolanek.

– Żartuje pani? – patrzyłam na nią zdziwiona. – Teściowa? Nic o tym nie wiem.

Dziewczyna spojrzała na mnie bezradnie.

– Nie chciałabym się wtrącać – zająknęła się. – Nie jestem pewna, czy to teściowa, ale tak się zachowuje, jakby nie za bardzo panią lubiła, więc tak sądzę.

– Ach, to moja mama – uśmiechnęłam się gorzko. – Mówi pani, że przyprowadza Kornelię do przedszkola, a kiedy ta zaczyna płakać, od razu ją zabiera z powrotem?

– Tak. Mam nawet wrażenie, że ją trochę buntuje – dokończyła dziewczyna szybko.

– Jak to buntuje? – nie rozumiałam.

– Żeby nie chciała chodzić do przedszkola.

– Jest pani pewna?

– Tak mi się wydaje.

Po południu podpytałam Kornelię i wyszło na to, że przedszkolance dobrze się wydawało. Wieczorem powiedziałam o wszystkim Markowi. Byłam już kompletnie wykończona sytuacją z mamą.

– Marek, wiem, że to moja matka, ale nie mam do niej siły. Wolałabym mieszkać w kawalerce niż z nią.

Mąż wysłuchał mnie w milczeniu, a potem zszedł na dół. Słyszałam jego podniesiony głos, wiedziałam, że powinnam do niego zejść, że to moja matka i muszę z nią porozmawiać, ale nie miałam odwagi. Czułam przez skórę, że Marek poradzi sobie lepiej.

Wrócił na górę pół godziny później

– Powiedziałem mamie, że jeśli nie przestanie wtrącać się w nasze życie i buntować Kornelki, to wynajmiemy dla niej nianię. A jeśli i to nie pomoże, wyprowadzimy się.

– Naprawdę tak powiedziałeś?

– Tak.

Mama przez kilka dni nie odzywała się do mnie. Chyba porozmawiała z Kornelką, bo mała przestała histeryzować i chętniej zostawała w przedszkolu.

Pewnego wieczoru przed snem usłyszałam od córki zaskakującą prośbę:

– Mamuniu, będę bardzo grzeczna, tylko nie wyprowadzajmy się od babci. Ja bardzo kocham babcię.

Nie powiedziałam o tym Markowi. Bałam się, że słowa córki wywołają odwrotny efekt. Zaczęłam tylko instynktownie odsuwać się od matki i coraz częściej myśleć, że jednak wyprowadzka byłaby w naszej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Sama chyba byłam w jakiś sposób uzależniona od mamy, od jej decyzji i od jej stałej obecności. Bałam się, że moja mama to samo zrobi z Kornelią.

Zaczęłam namawiać męża na zakup lub chociażby wynajęcie mieszkania. Oboje pracowaliśmy i gdyby odrobinę zacisnąć pasa, dałoby się to zrealizować. Dość długo trwało podjęcie decyzji, jeszcze dłużej odłożenie pieniędzy na wkład własny.

Wreszcie, kiedy Kornelia szła do pierwszej klasy, a ja byłam po raz drugi w ciąży, kupiliśmy niewielkie mieszkanie. Mama zachowywała się tak, jakby była obrażona nie tylko na nas, ale na cały świat. Nic to jednak nie zmieniło.

Wprowadziliśmy się do siebie, a ja po raz pierwszy odetchnęłam swobodnie. Dopiero teraz poczułam, że wcześniej wciąż byłam spięta i przez cały czas myślałam, kiedy przyjdzie mama i znowu mnie skrytykuje. Teraz też może to zrobić, ale ma trochę dalej, bo mieszkamy na drugim końcu miasta.

Czytaj także:
„Zdradziłam męża, bo czułam się samotna. Nawet gdy okazało się, że jestem śmiertelnie chora, on nie miał dla mnie czasu"
„Ja zaharowuję się na śmierć, byleby syn miał wszystko, czego zapragnie, a ten smarkacz kradnie. Przynosi mi wstyd"
„Zostawiłam Konrada, bo traktował mnie jak towar. Był ze mną tylko dlatego, bo wiedział, że go nie zdradzę”

Redakcja poleca

REKLAMA