Nadchodzące święta nie cieszyły mnie tak jak zawsze. Musiałam udawać, grać przed dziećmi szczęśliwą i zadowoloną. A tak naprawdę… chciało mi się płakać. Kilka tygodni wcześniej rozpadło się moje małżeństwo. Po jedenastu latach związku podjęliśmy decyzję o rozstaniu. Nie była łatwa dla żadnego z nas, ale od jakiegoś czasu źle się między nami działo.
Kłóciliśmy się coraz częściej, Maks ciągle przesiadywał w pracy, a na mnie spadały wszystkie obowiązki związane z prowadzeniem domu i opieką nad dziećmi. A przecież ja też pracowałam! Wzajemne pretensje narastały. Zamiast rozmawiać, pielęgnowaliśmy wzajemne żale, aż w końcu coś pękło. Już nie pamiętam, kto pierwszy zaproponował rozstanie. Chyba Maks rzucił, że skoro tak mi z nim źle, to może się wyprowadzi. Ja w nerwach stwierdziłam, że tak byłoby najlepiej. I stało się. Zaczął się pakować…
Najpierw byłam święcie przekonana, że to najlepsze, co może zrobić. Potem pojawiły się wątpliwości, ale duma nie pozwoliła mi pierwszej wyciągnąć ręki. Zawsze kiedy Maks wpadał do dzieci, tylko się z nim witałam i zamykałam w naszej dawnej sypialni. Unikałam go, udawałam obojętność i ograniczałam nasze kontakty do minimum. Inaczej chybabym nie wytrzymała. Nadal go kochałam…
Chciałam spędzić Wigilię tylko z dziećmi
– Sami będziemy ubierać choinkę? – spytał Kuba. – Zawsze pomagał nam tata…
Mimo swoich ośmiu lat był dojrzały i rozumiał o wiele więcej niż pięcioletnia Tosia.
– Pewnie że tak! A co to, nie poradzimy sobie? – odparłam wesołym głosem.
Na domiar złego w tym właśnie momencie zadzwoniła do mnie teściowa.
– Moje dziecko, mam nadzieję, że nie wywiniesz żadnego numeru i zjawisz się u nas na Wigilii. Zaprosiłam już Maksa, może wreszcie się pogodzicie? Ileż można się tak na siebie bez sensu dąsać! Poza tym trzeba by pomyśleć, czy jakiegoś Mikołaja nie wynająć dla dzieci. Ja mam nawet takiego znajomego, już z nim rozmawiałam…
– Mamo! – weszłam jej w słowo, bo wiedziałam, że inaczej nie dopuści mnie do głosu.
Wiem, że chciała dobrze, ale była strasznie męcząca. Zawsze się we wszystko wtrącała i planowała po swojemu, nie pytając nikogo o zdanie. Teraz było tak samo. Niewiele myśląc, rzuciłam na odczepnego:
– Obiecałam rodzicom, że do nich wpadniemy. Nie mogę tego odwołać. Ale w pierwszy dzień świąt Maks ma zabrać dzieciaki do was.
Oczywiście było to kłamstwo. Nigdzie się nie wybieraliśmy. Poprzedniego dnia powiedziałam mamie, że dla dobra dzieci święta spędzimy razem u teściów. Nie miałam jednak ochoty jeździć do nikogo.
Teściowa oczywiście próbowała protestować, ale w końcu, urażona, się rozłączyła. Na szczęście nigdy nie lubiły się z moją mamą i nie utrzymywały kontaktów, więc mogłam być spokojna: kłamstwo nie wyjdzie na jaw.
Jeszcze tego samego wieczoru usiadłam z dzieciakami przy stole i spytałam, czy chcą spędzić magiczną gwiazdkę tylko ze mną. Tosi od razu zaświeciły się oczy. Ale Kuba zaczął marudzić, że wolałby też z tatą.
– Tatuś nie może. Wiesz, że nie mieszka już z nami. Ale mam świetny pomysł! Rano ubierzemy razem choinkę, będą kolędy. Potem pomożecie mi dokończyć barszcz i nakryć do stołu. A jak już zjemy i posprzątamy, to sprawdzimy, czy coś jest pod choinką...
Wiedziałam, że ta część planu najbardziej im się spodoba, więc dodałam jeszcze, że potem będziemy się razem bawić, śpiewać, oglądać świąteczne bajki i filmy…
– A z samego rana przyjedzie po was tatuś i pojedziecie do babci Basi. Co wy na to?
Córeczka ochoczo klasnęła w ręce. Była jeszcze mała, więc cieszyła się ze wszystkiego; wystarczyło tylko odpowiednio jej to przekazać. Synek, niestety, nie dawał się tak łatwo podejść. Jeszcze długo marudził, ale w końcu on też się uśmiechnął.
Nagle za oknem usłyszałam hałas
Nadeszła Wigilia. Dzieciaki były tak podekscytowane, że wypędziły mnie z łóżka już po szóstej rano! Zgodnie z obietnicą poszłam do piwnicy i przyniosłam kartony z ozdobami. Drzewko stało od poprzedniego dnia w dużym pokoju i tylko czekało, aż je ubierzemy. Dzieci nie chciały nawet zjeść śniadania… Włączyłam więc kolędy i zaczęła się prawdziwa zabawa.
Boleśnie brakowało mi Maksa, zwykle to on wszystkim dowodził. Nagle zaczęły mi się przypominać nasze wspólne święta. Najpierw jeszcze u moich rodziców, potem w naszej ciasnej kawalerce – siedzieliśmy cały dzień sami, nikogo nie zaprosiliśmy. Nie było dwunastu potraw i sianka pod obrusem, ale byliśmy tacy szczęśliwi! Potem pierwsze święta z Kubą, a po kilku latach wreszcie upragniona Wigilia w naszym domu, już z Tosią…
– Mamusiu, co się stało? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Tośki.
– Nic, kochanie, po prostu się zamyśliłam – odparłam, przytulając córeczkę.
Po ubraniu choinki zjedliśmy śniadanie. A potem dzień jakoś nam upłynął. Obejrzeliśmy wspólnie bajkę, potem przygotowywaliśmy brakujące potrawy. I poszliśmy na spacer, podczas którego nawet udało nam się ulepić bałwana. A o czwartej po południu zasiedliśmy do stołu, połamaliśmy się opłatkiem, złożyliśmy sobie życzenia i zaczęliśmy jeść. Dziwna była taka kolacja tylko z dziećmi. Dziwna, ale tak fajnie dziwna, taka inna, magiczna!
Po rozpakowaniu prezentów i wspólnej zabawie dzieciaki padły jak muchy. A ja usiadłam na kanapie, przykryłam się kocem i bezmyślnie przerzucałam pilotem kanały w telewizorze. Bez sensu, bo przecież i tak nie byłam w stanie skupić się na tym, co oglądałam. Moją uwagę pochłaniało rozmyślanie nad naszym życiem i wspominanie wspólnych chwil spędzonych z Maksymilianem.
Z odrętwienia wyrwały mnie jakieś szmery, które dochodziły z tarasu. Zaniepokoiło mnie to, a gdy hałas nie ustępował, nagle poczułam, że naprawdę się boję. Z sercem w gardle poszłam do kuchni, chwyciłam tłuczek do mięsa i ruszyłam w stronę drzwi balkonowych, po drodze zapalając wszystkie światła.
– Maks?! Co ty tutaj robisz? – spytałam kompletnie osłupiała, gdy rozpoznałam znajomą sylwetkę.
– A ty? Miałaś być u rodziców! Myślałem, że wrócicie później – odparł mój mąż, równie zaskoczony jak ja.
Głupio tak było stać w drzwiach i dyskutować, poza tym z dworu powiało lodowatym chłodem, więc zaprosiłam go do środka.
– Przywiozłem prezenty. Chciałem, żeby dzieciaki miały niespodziankę i po powrocie od dziadków znalazły kolorowe pudła na tarasie. Myślałem, że wrócicie późno. Jak zwykle nawaliłem…
– Nie, to nie twoja wina. Myśmy po prostu nigdzie nie byli, a dzieciaki już śpią. Ale mogą mieć niespodziankę rano, jak wstaną i znajdą pakunki – powiedziałam.
Maks musiał porządnie zmarznąć, miał dłonie i twarz zaczerwienione od mrozu, zaproponowałam więc gorącą herbatę.
To był najpiękniejszy prezent
Ze swoim kubkiem wróciłam na kanapę i okryłam się kocem, Maks usiadł naprzeciwko mnie. Najpierw milczeliśmy, potem zaczęliśmy rozmawiać o dzieciach, o pogodzie. W pewnym momencie mój mąż usiadł obok mnie i wyjął z kieszeni małe pudełeczko.
– Dla ciebie też coś mam… I wierzę, że nadal ci się podoba – powiedział.
Zajrzałam do pudełeczka, które mi podał: w środku była srebrna bransoletka ze znakiem nieskończoności. Co za niespodzianka! Kilka lat temu identyczną dostałam od Maksa na urodziny, ale w wakacje zgubiłam ją nad morzem. Nie mogłam tego przeboleć. Maks najpierw był wściekły, że zawsze wszystko gubię, potem nabijał się z mojego smutku, aż w końcu obiecał, że kupi mi taką samą. Zanim zdążył to zrobić, rozstaliśmy się. A teraz siedział obok mnie i mi ją wręczał.
– Neti… – uwielbiałam, kiedy mnie tak nazywał, tylko on zwracał się do mnie w ten sposób – Neti, ja wiem, że wszystko spieprzyłem. Widzę, jak mnie unikasz, i nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać, ale chcę, żebyś wiedziała, że bardzo żałuję. Każdego dnia, każdego samotnego wieczoru tęsknię za tobą, twoją bliskością, twoim ciałem… – wyszeptał i pogładził mnie po policzku.
Nie odepchnęłam go, co chyba odczytał jako dobry znak. Pochylił się nade mną i powoli, delikatnie mnie pocałował. Poczułam, jak wszystko wiruje mi przed oczami. Zupełnie jak płatki śniegu na zewnątrz!
Ta noc też była magiczna. Pełna czułości, miłości, rozmów, wyjaśnień i obietnic. Sama nie wiem, kto rano był najszczęśliwszy: ja, Maks czy dzieci, które oszalały, gdy wpadły do naszego pokoju i zastały tam tatę.
– Wróciłeś do nas, tatusiu? To najpiękniejszy prezent w te święta! – krzyknął Kuba i rzucił się Maksowi na szyję.
No cóż, ja też tak myślę. Święta to jednak czas cudów. Teraz nawet ja w to wierzę!
Czytaj także:
„Udawałam przyjaciółkę Moniki, by po cichu kopać pod nią dołki. Pogrążyłam ją, a po latach spotkałyśmy się w pracy”
„Córka po rozwodzie zaczęła pić. Do dziś nie wiedziałbym, że ma poważny problem, gdyby nie tamten wypadek"
„Przepisałam dom na córkę, bo liczyłam, że pozwoli mi tam mieszkać. Po latach wyrodne dziecko wyrzuciło mnie na bruk”