Gosia od początku mi się podobała. Poznaliśmy się w pracy. Ja byłem kurierem, a ona zajmowała się papierologią. Po kilku spotkaniach w pracy, gdy mieliśmy okazję zamienić tylko kilka słów ze sobą, zdecydowaliśmy się na spotkanie. Od tamtej pory widywaliśmy się już regularnie.
Od początku świetnie się rozumieliśmy, mieliśmy takie same pasje, czyli gry planszowe, książki, chodzenie po górach i filmy sci-fi. Zawsze więc mieliśmy co robić i nigdy nam się nie nudziło. Półtora roku po tym, jak zaczęliśmy się regularnie spotykać, zdecydowaliśmy się wziąć ślub. Uroczystość nie była duża, ale za to w gronie najbliższych osób.
Dwa lata później zaczęliśmy rozmawiać o dzieciach. Gosia zawsze chciała je mieć, a mnie się do posiadania potomstwa nigdy nie spieszyło.
– Wiesz, nie robię się coraz młodsza. Nie możemy tak ciągle zwlekać, a i samo zejście w ciążę też nie musi wydarzyć się od razu – zaczęła coraz częściej przebąkiwać. Wiedziałem, że ma rację i że bardzo jej zależy. Dlatego w końcu uległem i zaczęliśmy starania o dziecko.
Ciąża wszystko zmienia…
Nawet nie sądziłem, jak wiele jest w tym prawdy. Rzeczywiście stworzenie małego człowieka, to wcale nie taka prosta sprawa. Myślałem, że uda nam się maksymalnie po kilku miesiącach, a tymczasem minęły kolejne prawie dwa lata. W międzyczasie Gosia bardzo przeżywała to, że nam się nie udaje. Zrobiliśmy więc różne badania, z których wynikało, że w zasadzie nie ma żadnych przeszkód, a jednak maluszek nie pojawiał się na naszej drodze.
Kiedy wreszcie test ciążowy dał pozytywny wynik, Gosia oszalała ze szczęścia, ale też i zaczęła być przesadnie ostrożna. Bała się wszystkiego.
– Nie możemy jechać w góry – mówiła, gdy była zaledwie w trzecim miesiącu ciąży. – Nadmierny wysiłek może spowodować poronienie.
– Kochanie, przecież jesteś wysportowaną osobą i nieraz chodziłaś po górach, a nie pojedziemy przecież zdobywać Rys – próbowałem ją przekonać.
I tak było ze wszystkim – z wyjazdem na wesele, ze spotkaniem ze znajomymi na mieście itp. Gosia była nerwowa, z byle powodu wpadała w płacz. Bałem się poruszyć jakikolwiek temat, by jej nie zdenerwować. Chodziłem po domu niemal na palcach.
Jednak im bardziej zaawansowana była ciąża, tym trudniej było nam się dogadać. Zaczęliśmy nawet sypiać oddzielnie, bo Gosia, jak twierdziła, nie mogła się wysypać przeze mnie. Ciąża zaczęła nas poważnie dzielić, zamiast pomóc tworzyć rodzinę.
Wreszcie nadszedł ten dzień i na świat przyszedł nasz syn. Był śliczny, kochany, maleńki. Jego pojawienie się jednak też nie pomogło naszemu związkowi. Gosia była coraz bardziej nieszczęśliwa. Oboje byliśmy niewyspani, zmęczeni, przestaliśmy ze sobą rozmawiać. W zasadzie mijaliśmy się w domu, wymieniając się zdawkowymi informacjami o opiece nad dzieckiem.
Nie wytrzymałem – zażądałem rozwodu
Któregoś dnia, gdy Jasiu miał ok. 3 miesiące, po pracy poszedłem z kolegami na kilka piw, a ona zrobiła mi taką awanturę, że nie dałem rady już dłużej znosić jej humorów.
– Rozumiałbym, gdybym chodził na jakiś libacje, ale ja pierwszy raz od miesięcy poszedłem pogadać z kumplami, bo z tobą nie mogę! – wykrzyczałem.
Oczywiście Gosia natychmiast zaczęła histerycznie płakać:
– No jasne! Ty się bawisz, a ja tylko zajmuję się domem i dzieckiem! Jestem gruba i już w ogóle cię nie interesuję! – nie wiem, jak w ogóle te dwie kwestie pojawiły się jej w jednej myśli. W ogóle nie mogłem zrozumieć, o co jej chodzi.
– Mam dość, powinniśmy się rozstać. O rozwodzie pogadamy jutro, a dziś przenocuję u brata – powiedziałem i wyszedłem z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Gdy wróciłem do domu, czekała na mnie teściowa. Gosi nigdzie nie było widać, a mały spokojnie leżał w łóżeczku i spał.
– Musimy porozmawiać – zaczęła.
– O czym?
– O tobie i o Gosi.
– Nie ma o czym, ja się poddaję. Cokolwiek nie zrobię, od paru miesięcy, jest awantura. Próbowałem z nią rozmawiać, ale aktualnie nawet nie śpimy już razem, nie rozmawiamy, chyba że na mnie krzyczy. Przyszedłem po parę rzeczy i na razie zamieszkam u brata – powiedziałem, bo naprawdę miałem już dość. Dziecko zwykle scala związek, a u nas było inaczej. – Myślę, że dla naszego zdrowia psychicznego jedynym słusznym wyjściem jest rozwód.
– Oszalałeś – powiedziała.
– No to się mamusia zdziwi… Gdzie w ogóle jest Gosia? Czemu Jaś jest sam?
– Nie jest sam, był ze mną, a na rozwód się nie zgadzam!
Roześmiałem się gorzko.
– Mamusia się może nie zgadzać…
Złapała mnie za rękę i poprosiła, żebym jej wysłuchał
– Zabrałam Gosię do siebie. Dasz radę zająć się Jasiem przez tydzień?
– Co da tydzień? My się nie dogadujemy od miesięcy!
– Zatem siedem dni to niewielkie poświęcenie. Nie możecie się rozstać! Macie dziecko! Gosia w życiu wiele przeszła, a od ciąży jest w ciągłym stresie.
Pokręciłem głową. A ja to niby nie byłem w stresie? Popatrzyłem jednak na Jasia i ostatecznie skinąłem głową na zgodę. Nie wiem, co niby miałoby się w tym czasie stać, ale postanowiłem dać szansę żonie… czy może raczej teściowej.
Tydzień bardzo szybko minął. Dokładnie ostatniego dnia w południe do drzwi rozległo się pukanie. Otworzyłem i oniemiałem. W progu była Gosia: piękna, umalowana, z delikatnym uśmiechem na ustach:
– Wpuścisz mnie? – zapytała nieśmiało.
Odsunąłem się, a ona weszła do środka.
– Strasznie za wami tęskniłam… bardzo cię przepraszam… – powiedziała, a w jej oczach pojawiły się łzy. Mnie ścisnęło w dołku i poczułem, że nadal ją kocham.
Po chwili siedziała koło mnie na kanapie, tuląc Jasia i opierając głowę na moim ramieniu.
– Po twoim wyjściu zadzwoniłam do mamy. Powiedziałam jej, co się stało i się rozpłakałam, a ta wymyśliła, że potrzebujemy chwili odpoczynku od siebie, a ja też od syna – pokręciła głową. – Myślałam, że to wariactwo… Kiedy byłam u niej w domu, przez pierwsze wieczory tylko płakałam… że nam się nie układa, z tęsknoty za tobą i synem, nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze, bo po ciąży wyglądam…
– Jesteś piękna, zawsze byłaś – powiedziałem. Pocałowała mnie i się uśmiechnęła.
– No w każdym razie pod koniec tego tygodnia czułam się zupełnie inną osobą. Pomyśleć, że tak niewiele brakowało, a mogliśmy zepsuć to, co mamy… – powiedziała i czule mnie pocałowała.
Ciężko to przyznać, ale teściowa miała rację. Ja nie widziałem już ratunku. Całkowicie przestaliśmy się dogadywać, a pomysł mojej teściowej wydawał się absurdalny. Tymczasem to dzięki niej dalej jesteśmy razem. Tak niewiele, a tak wiele było potrzeba, żebyśmy znowu zaczęli się dogadywać. Czasem wystarczy chwilę od siebie odpocząć, by wszystko było znowu dobrze. Najtrudniejsze są najprostsze rozwiązania.
Czytaj także:
„Mąż uważał, że miejsce kobiety jest w domu. Zdębiał, gdy przyniosłam pierwszą wypłatę pod nos”
„Moja siostrunia uknuła intrygę, żeby odebrać mi spadek. Chciwa jędza jeszcze mnie popamięta”
„Zięć robi z mojej córki maszynę do rodzenia dzieci. Twierdzi, że będzie zapładniał do skutku, aż Zośka urodzi mu syna”