Doskonale wiedziałam, że nadchodzące popołudnie nie będzie należało do najprzyjemniejszych. Czekała mnie wizyta u dentysty z moją sześcioletnią córką. Trzeba było usunąć jej mleczaka, który choć słaby i ledwie żywy, uparcie tkwił na miejscu.
To nie był pierwszy tak oporny ząbek u małej
Już wcześniej miała rwanego mleczaka i chociaż jestem przekonana, że nic jej wtedy nie zabolało, to jednak tamtą wizytę u lekarza wspominam jako horror. Kasia dostała histerii już na progu przychodni i mało brakowało, że w ogóle by do niej nie weszła. Udało mi się ją namówić, ale potem ani przyjemny w smaku truskawkowy żel znieczulający, ani przemiła pani dentystka nie były w stanie uspokoić mojego dziecka. Nie miałam pojęcia, co ją wprowadziło w taki stan, przecież lekarka ulżyła jej cierpieniu. Poza tym medal, jaki dostała po wizycie, z napisem „Dzielny pacjent”, także powinien osuszyć łzy u sześciolatki. Niestety, to wszystko nie podziałało i Kasia długo źle wspominała dentystę. Doszłam do wniosku, że musiała w tym maczać palce moja teściowa, która nieświadomie nastraszyła wnuczkę, mówiąc, że na fotelu powinna być dzielna, bo „trochę poboli, ale przestanie”. U dziecka zapowiedziany ból wywołał koszmarne wizje.
– Chciałam tylko pomóc, uświadomić Kasi, że to minie – tłumaczyła mi się potem ze swoich dobrych intencji. – Nie powinnaś zresztą jej oszukiwać, że nic nie będzie bolało…
– Oszukiwać? Przecież teraz są środki znieczulające! Mamę boli borowanie jak ćwierć wieku temu? – zdenerwowałam się na takie gadanie.
– No nie – przyznała ze skruchą, ale już było za późno; Kasia miała uraz do dentystycznego gabinetu.
Podejrzewałam, że znowu czeka mnie niezła przeprawa. Kiedy wchodziłyśmy do poczekalni, córeczka miała łzy w oczach i wyraz twarzy zapowiadający, że na fotelu za nic nie otworzy buzi, chociażby ją krojono na kawałki. Usiadła z fochem na krzesełku, trzymając w objęciach ulubionego misia, i jakby zapadła się w sobie. Popatrzyłam na czekających, byłyśmy chyba trzecie w kolejce po jakiejś kobiecie i młodym mężczyźnie.
A może czekaliśmy do różnych gabinetów?
Taką miałam nadzieję, bo nie uśmiechało mi się siedzenie pod drzwiami z coraz bardziej rozhisteryzowaną córką. Spojrzałam na Kasię. Wpatrywała się przed siebie, a oczy miała szeroko otwarte. Wydawało się, że nad czymś myśli, coś analizuje…
– Chcesz, to ci poczytam książeczkę? – zaproponowałam jej.
Pokręciła przecząco głową. Po chwili jednak jakby się zreflektowała.
– Nie, mamusiu, dziękuję – powiedziała słodko.
„No proszę, jaka miła…” – uśmiechnęłam się do swojego dziecka.
– A może jednak? Będzie ci się mniej nudziło – znowu zaproponowałam.
Kasia tylko mocniej ścisnęła misia.
– Zgódź się, ja też chętnie posłucham bajki… – odezwał się nagle ten młody chłopak.
Miał głęboki przyjemny głos, na którego dźwięk Kasia jakby się ocknęła.
– Dobrze! – powiedziała.
Zaczęłam jej czytać ulubioną bajkę o Śnieżce, a ona niby słuchała, ale zauważyłam, że zerka na chłopaka, który kilka razy się do niej uśmiechnął. Chwilę potem pielęgniarka zawołała nas do gabinetu i – o bogowie! – Kasia poszła bez słowa. Mało tego, usiadła grzecznie na fotelu i dała sobie bez słowa sprzeciwu wyrwać ząb!
Jakby ktoś zaczarował mi dziecko!
Potem Kasia wyszła dziarsko z gabinetu, dzierżąc tym razem zabawkę, którą dostała „za odwagę”. Chłopak jeszcze siedział w poczekalni i mała, wychodząc, rzuciła w jego kierunku:
– Byłam grzeczna!
– To wspaniale – odparł, a córka dumnie wymaszerowała z przychodni.
Już w samochodzie, bardzo zaaferowana, poinformowała mnie:
– Mamo, to był czarodziej!
– Słucham?
– Tak! Ten sam, który był dzisiaj w przedszkolu! Nie ma teraz brody ani czapki, ale ja go poznałam po butach! I po głosie… – dodała ciszej.
Pomyślałam rozbawiona, że moje dziecko ma ogromną wyobraźnię. Tymczasem dwa dni później spotkałam tego samego chłopaka w naszym osiedlowym markecie. Robił zakupy i stanął za mną w kolejce. Poznał mnie i się ukłonił, ja także się do niego uśmiechnęłam, a że kolejka była długa, zaczęłam rozmowę:
– Zawdzięczam panu spokojną wizytę u dentysty. Kasia sobie wyobraziła, że jest pan czarodziejem, i dlatego musi być grzeczna, żeby mieć szczęście. Zabawne, prawda?
– A do którego przedszkola chodzi córka? – zapytał z zagadkowym uśmiechem, a ja wymieniłam ulicę. – To muszę pogratulować dziewczynce spostrzegawczości. Prawdziwy z niej detektyw! Bo ja faktycznie tamtego dnia byłem u niej w przedszkolu jako czarodziej. Dorabiam sobie w ten sposób na studia – uśmiechnął się. – Nie przyszłoby mi do głowy, że buty mogą mnie zdradzić, dotychczas ich nie zmieniałem. Chyba będę musiał to robić.
„A to mała spryciula!” – uśmiałam się z mojej córeczki.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”