„Moje dzieci to chciwe hieny. Przychodzą w odwiedziny akurat wtedy, kiedy listonosz przynosi mi emeryturę”

Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, supersizer
„Myślałam, że na starość dzieci zaopiekują się mną, tak jak ja opiekowałam się nimi przez prawie całe swoje życie. Synowi i córce nigdy niczego nie brakowało. Jednak coś poszło nie tak. Moje dzieci nie dość, że nie odniosły sukcesu w życiu, to jeszcze postanowiły żerować na mojej skromnej emeryturze”.
/ 28.02.2024 08:30
Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, supersizer

Kolejny dzień siedziałam sama w domu i bezmyślnie wpatrywałam się w telewizor. Mój mąż zmarł kilka lat temu, a ja nie miałam siły, aby wyjść do ludzi i poznać jakichś nowych znajomych. Nie miałam też ochoty na sąsiedzkie pogaduszki, bo najzwyczajniej w świecie plotki nie za bardzo mnie interesowały. Tak naprawdę, to marzyłam o tym, aby dwójka moich dzieci odwiedzała mnie nieco częściej.

— Cześć Beatka, wpadniesz może na obiad? — zapytałam córkę, która wreszcie odebrała telefon. Próbowałam się z nią skontaktować już od kilku dni.

— Bardzo bym chciała, ale niestety nie mam ani czasu, ani siły — usłyszałam głos córki. I faktycznie, jej głos brzmiał na zmęczony. "Czyżby w końcu znalazła jakąś pracę?" — pomyślałam z nadzieją. Moja córka zazwyczaj nie kwapiła się do pracy i utrzymywała się głównie z różnorodnych zasiłków i dodatków na dzieci. A przecież mogła oddać maluchy do przedszkola i dorobić sobie do swoich skromnych dochodów.

— Pracujesz? — zapytałam.

— Nie, no skąd — usłyszałam szybką odpowiedź. — Przy dwójce takich urwisów pójście do pracy jest nierealne — dodała. Nie potrafiłam jej zrozumieć. Ja przy dwójce dzieci normalnie pracowałam. A przecież za moich czasów nie było tych wszystkich 800+.

— Rozumiem — odpowiedziałam i nie przeciągałam dłużej rozmowy. Wyraźnie wyczuwałam, że moja córka chciała ją jak najszybciej zakończyć.

Podobnie było z moim synem. Gdy zadzwoniłam do niego, aby zaprosić go na domowe ciasto, to niemal od razu dowiedziałam się, że nie znajdzie na to czasu.

— Idę z kumplami na mecz — powiedział. — Postaram się wpaść kiedy indziej — dodał, jeszcze zanim zakończył rozmowę.

I tak było za każdym razem. Kiedy tylko dzwoniłam do dzieci, aby zaprosić je na obiad lub ciasto, to niemal zawsze słyszałam, że nie ma na to szans. Zawsze były jakieś ważniejsze sprawy — a to zmęczenie, a to brak czasu, a to spotkanie z kumplami, a to serial w telewizji. Czułam się jak piąte koło u wozu, którego nikt nie potrzebuje.

Dzieci wpadały tylko raz w miesiącu

Wszystko się zmieniało na kilka dni przed terminem otrzymania emerytury. Wtedy nagle moje dzieci przypominały sobie, że mają matkę.

— Czy możemy wpaść do ciebie z dzieciakami na obiad? — zapytała córka, która zadzwoniła kilka dni przed tym, jak miał przyjść do mnie listonosz.

— Oczywiście, że tak — odpowiedziałam uradowana. Bardzo chciałam zobaczyć swoje wnuki, które bywały u mnie niezwykle rzadko. Beata odwiedzała mnie zaledwie raz na miesiąc, przez co nie widywałam maluchów tak często, jakbym chciała. A przecież byłam ich babcią i nie chciałam tracić z nimi kontaktu.

Gdy tylko skończyłam rozmawiać z córką, to komórka zadzwoniła ponownie. Spojrzałam na wyświetlacz i okazało się, że tym razem dzwoni do mnie mój syn.

— Tak Mariuszku? Stało się coś? — zapytałam. Syn odzywał się do mnie jeszcze rzadziej niż córka i gdyby nie to, że sama do niego dzwoniłam, to pewnie w ogóle nie wiedziałabym, co się u niego dzieje.

— Nie, nie, nic się nie stało — usłyszałam w odpowiedzi. Syn pracował dorywczo na budowach, co sprawiało, że wiecznie się o niego martwiłam. — Dzwonię z pytaniem, czy mógłbym do ciebie wpaść? — zapytał. A ja oczywiście się zgodziłam. Tak rzadko widywałam Mariusza, że nie miałam nic przeciwko, aby w końcu odwiedził swoją matkę.

Mogłabyś mi pożyczyć parę stówek?

Bardzo dokładnie przygotowałam się na wizytę dzieci. Zrobiłam dobry obiad, a swoim wnukom kupiłam masę prezentów. Na szczęście mogłam sobie na to pozwolić, bo dzień wcześniej odwiedził mnie listonosz z comiesięczną emeryturą.

— Do zobaczenia za miesiąc — pożegnał się pan Henryk, gdy pokwitowałam mu odbiór pieniędzy. — Może kiedyś zaprosi mnie pani na herbatę — dodał z uśmiechem.

— Może zaproszę — odpowiedziałam. Bardzo lubiłam naszego listonosza i wiedziałam, że mielibyśmy wiele tematów do długich i ciekawych rozmów. — Ale teraz muszę już lecieć po zakupy — dodałam.

— Wizyta dzieci? — zapytał. Jednak tym razem się nie uśmiechał.

— Tak, tak — odpowiedziałam roztargniona. — Tak rzadko je widuję — odparłam ze smutkiem. To akurat nie była żadna tajemnica, bo wielokrotnie mówiłam panu Henrykowi, że dzieci prawie w ogóle mnie nie odwiedzają.

— A nie dziwi panią, że wpadają zawsze w konkretnym dniu miesiąca? — zapytał po chwili. Spojrzałam na niego zdziwiona.

— Co też pan opowiada? — zapytałam. Nie chciałam słuchać jego przypuszczeń, więc szybko się z nim pożegnałam. Jednak w głębi duszy wiedziałam, że pan Henryk ma rację. Beata i Mariusz przyjeżdżali do mnie zawsze wtedy, kiedy otrzymałam emeryturę. I za każdym razem prosili o pożyczkę, której nigdy nie zwracali.

Tym razem było podobnie.

— Potrzebuje pieniędzy na dentystę dla dzieciaków — powiedziała córka przy poobiedniej herbacie. — Pożyczysz mi? — zapytała. Oczywiście, że jej pożyczyłam. Przecież nie mogłam pozwolić, aby moje wnuki chodziły z popsutymi zębami.

— Muszę wykupić ubezpieczenie auta, a brakuje mi kilku stówek — powiedział Mariusz kilka minut później. — Mogłabyś wspomóc swojego synka? — zapytał z uśmiechem. Jemu oczywiście też pożyczyłam. Nie chciałam, aby syn pozostał bez auta, bo dzięki niemu mógł jeździć do tych niewielu dorywczych prac, które udało mu się znaleźć.

Dwójka dzieci z chęcią wzięła ode mnie pieniądze i niemal od razu zaczęła zbierać się do wyjścia.

— Nie zostaniecie jeszcze chwili? — zapytałam rozczarowana. Tak naprawdę nie posiedzieli nawet godziny.

Oboje wymigali się brakiem czasu i w ekspresowym tempie opuścili moje mieszkanie. A ja zostałam z niedojedzonym obiadem i z połową emerytury. "Zawsze jest tak samo" — pomyślałam gorzko. Zabrałam się do sprzątania, czując, jak po policzkach spływają mi łzy.

Musi pani odciąć pępowinę

Kilka dni później spotkałam na klatce pana Henryka.

— Dzieci już były? — zapytał z wyczuwalną ironią w głosie. Spojrzałam na niego ze złością. "Jakim prawem ocenia on moją rodzinę?" — pomyślałam ze złością. I kiedy chciałam już mu odpowiedzieć, to pan Henryk chwycił mnie za rękę i spojrzał mi w oczy.

— Musi pani to przerwać — powiedział cicho.

— Ale co? — zapytałam. Początkowo nie wiedziałam, co ma na myśli, ale pan Henryk zaraz mi to wytłumaczył.

— Nie może pani wiecznie utrzymywać dorosłych dzieci — usłyszałam. — Czy pani tego naprawdę nie widzi? Pani dzieci przyjeżdżają tylko po to, aby wyciągnąć pieniądze — powiedział.

— To nieprawda — oburzyłam się. Jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że tak właśnie jest, tylko ja nie chcę się do tego przyznać.

— Prawda — usłyszałam spokojny głos pana Henryka. — I pani doskonale o tym wie — dodał i się pożegnał. A ja jeszcze przez kilka minut stałam na schodach i rozważałam jego słowa. A potem doszłam do wniosku, że czas najwyższy przeprowadzić mały eksperyment.

Nie mogę wam pomóc

Przez kolejne tygodnie dzwoniłam do dzieci, aby zaprosić je do siebie. Jednak one za każdym razem odmawiały. Sytuacja diametralnie się zmieniła, gdy zbliżała się data wypłaty mojej emerytury. Wtedy nagle jedno i drugie zapowiedziało swoją wizytę.

Tym razem nie przygotowałam obiadu. Podałam jedynie herbatę i czekałam na rozwój wydarzeń. I nie musiałam czekać zbyt długo.

— Pożyczysz mi kilka stówek? — zapytał Mariusz, uśmiechając się do mnie słodko.

— A ja muszę kupić kilka rzeczy maluchom — zawtórowała mu jego siostra.

Oboje spojrzeli na mnie z nadzieją, że wyjmę portfel i podzielę się z nimi moimi pieniędzmi.

— Niestety, ale nie mogę wam pomóc — odpowiedziałam. Z satysfakcją obserwowałam zaskoczenie malujące się na ich twarzach.

— Ale dlaczego? — zapytali niemal równocześnie.

— W tym miesiącu mam inne wydatki — odpowiedziałam. — Zresztą jesteście już dorośli i powinniście radzić sobie sami — dodałam. 

Zarówno córka, jak i syn spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. A potem szybko się pożegnali i opuścili moje mieszkanie. I tak jak się spodziewałam — nie zadzwonili przez kolejne tygodnie. Owszem, było mi smutno z tego powodu, ale wiedziałam, że to jedyne wyjście z tej chorej sytuacji.

Kilka tygodni później podziękowałam panu Henrykowi za otworzenie mi oczu. A on zaprosił mnie na zebranie klubu seniora, który co tydzień spotykał się w osiedlowym ośrodku kultury. To spotkanie odmieniło moje życie. W końcu zrozumiałam, że mam jeszcze sporo lat przed sobą, które mogę spędzić w bardzo miłym towarzystwie. 

Czytaj także:
„Moja teściowa zatruwa mi życie. Szpieguje mnie i we wszystko wściubia nos, by dowieść, że mam romans z kolegą”
„Mój brat to leń i pasożyt.
Okradł naszą chorą matkę, tylko po to, żeby zaimponować jakiejś nowopoznanej panience”

„Prawie wysłaliśmy pacjenta na tamten świat. Tylko cud zatrzymał go przy życiu, a ja nadal nie mogę w to uwierzyć”

Redakcja poleca

REKLAMA