Całe życie mieszkałam w małym miasteczku, w którym główną niedzielną rozrywką było chodzenie do kościoła, a największym autorytetem – proboszcz. Mimo to nie można o mnie powiedzieć, że jestem osobą religijną. Pewnie dlatego, że ojciec cały czas wbijał nam – mnie i mojemu bratu – do głowy, że najpierw trzeba włączyć myślenie, a dopiero potem uznawać coś za dzieło Boga czy szatana.
Nigdy nie przejmowałam się zbytnio nakazami wiary
Na przykład tym, że nie wolno wywoływać duchów, bo można otworzyć bramy dla ciemnych sił.
„Ot, bajdurzenie” – myślałam.
Uwielbiałam silne emocje, a samo przygotowywanie planszy z literami, za pomocą których można było odczytać przekazy z drugiego świata, wywoływało niezły dreszczyk emocji. Wraz z czterema przyjaciółkami zawiązałyśmy nieformalne i oczywiście tajne kółko spirytystyczne. Miało, co prawda, krótki żywot, ale następstwa jego istnienia były poważne.
Za pierwszym razem, gdy usiadłyśmy w moim pokoju, wokół planszy, zamiast skupić się na wywoływaniu duchów, zaczęłyśmy robić sobie jaja. Jedna dotykała drugą pod stołem, a potem zaklinała się na wszystkie świętości, że to nie ona, lecz z pewnością jakiś duch. Wreszcie któraś się wystraszyła, a inna znów obraziła, i zapomniałyśmy o sprawie na kilka tygodni. Ale wiadomo, że jak już raz pomysł ekscytującego spotkania z duchem zmarłego zaświtał nam w głowach, to nie dało się go tak łatwo porzucić.
Tak więc powtórzyłyśmy imprezę
Zapaliłyśmy świecę, skupiłyśmy się nad talerzykiem i… zadziałało! Gdy talerzyk zaczął się poruszać, popatrzyłyśmy po sobie podejrzliwie, że może znów któraś coś kombinuje… Ale nie! Wszystkie byłyśmy autentycznie przestraszone. Dotrwałyśmy do momentu, gdy odczytałam na planszy: Z-A R-O-K J-E-D-N-A Z W-A-S U-M-R-Z-E. Natychmiast zrezygnowałyśmy z dalszej rozmowy z zaświatami.
Postanowiłyśmy spalić planszę, tak jak miałoby to ostatecznie wyeliminować zagrożenie. Mijały tygodnie, potem miesiące i przepowiednia ducha odeszła w niepamięć. Miałyśmy po 16 lat, i tak naprawdę najważniejsze były dla nas randki. A groźby z zaświatów? Kto by tam o czymś takim pamiętał. Minął rok.
Tamtego dnia wróciłam dość późno od koleżanki. Uczyłyśmy się razem matematyki. Godzinę wcześniej rodzice zadzwonili do mnie z pytaniem, czy nadal się u niej uczę. Nie bardzo wiedziałam, skąd pomysł, że mogłabym być gdzieś indziej. Kiedy wróciłam do domu dowiedziałam się, że na łąkach znaleziono ciało młodej dziewczyny. Jej twarz była tak zmasakrowana, że na razie nie zidentyfikowano zwłok. Łąki to była umowna nazwa terenów, które znajdowały się za kościołem.
Czasami wypasano tam konie, więc ludzie chodzili tam zbierać pieczarki, które dobrze rosną w takich „końskich miejscach”. Teren był wilgotny, rosła tam soczysta trawa i kępy gęstych krzaków. Z jednej strony ograniczał je cmentarz, który usytuowano na wzniesieniu przylegającym do murów kościoła. Reszta dotykała zakola rzeki, która w tym miejscu płynęła łukiem wokół naszej miejscowości.
Następnego dnia okazało się, że zamordowaną dziewczyną jest Alina – jedna z uczestniczek naszego spirytystycznego kółka. Tego samego wieczora spotkałam się z trzema pozostałymi. Ojciec Olki był policjantem z miejscowego komisariatu, zatem miałyśmy wiadomości niemal z pierwszej ręki.
– Tata powiedział, że na jej ciele nie znaleziono żadnych oznak, że ktoś próbował się do niej dobierać – powiedziała. – Prawdopodobnie ktoś zadał jej kilka ciosów młotkiem w twarz. Ale do tej pory nie znaleziono narzędzia zbrodni.
– Kto mógł to zrobić? – spytała Renia.
– Jakiś zboczeniec – stwierdziła Wanda.
– Ale nikt jej nie zgwałcił – wskazałam na Olkę, która przecież miała informacje z pierwszej ręki.
– To może Artur – Renia wzruszyła bezradnie ramionami.
Artur był przez kilka miesięcy chłopakiem Aliny
Pogoniła go, gdy zaczął za jej plecami podrywać inne dziewczyny. Nie był z tego zadowolony, nachodził ją, robił jej awantury.
– Przesłuchuje go właśnie policja – Olka skinęła głową. – Ale na razie wychodzi na to, że to nie on. Podobno ma mocne alibi.
– To wszystko przez tę wróżbę sprzed roku – Renia zachlipała płaczliwie. – Ja cały czas o niej pamiętam. Udawałam, że zapomniałam i takie tam, ale pamiętam.
– Nie bądź głupia – syknęła Olka. – Przecież duchów nie ma.
– A nie przepowiedział, że jedna z nas za rok umrze?
Olka westchnęła ciężko.
– Okej, to już wam powiem. Alina musiała komuś to powiedzieć, i padło na mnie. Wtedy to nie był żaden duch, tylko ona. Chciała z nas zakpić, ale kiedy zobaczyła, że tak się przestraszyłyśmy, to miała jeszcze większy ubaw i do niczego się nie przyznała. A kiedy zaczęła mieć wyrzuty sumienia, zwierzyła się mnie. A ja przysięgłam, że się nie wygadam – wzruszyłam ramionami.
Sama miałam ochotę ją udusić
Śledztwo w sprawie śmierci Aliny toczyło się jeszcze pół roku, lecz nie znaleźli mordercy. Rok później poszłam z koleżankami na cmentarz, żeby położyć kwiaty na grobie Aliny. Kiedy wróciłam do domu, zachciało mi się spać. Rodzice pojechali do znajomych, brat siedział u kolegi. Było cicho, nudno i sennie. Postanowiłam się położyć. Przyśniła mi się Alka.
Powiedziała mi, że wie, że nie spaliłam tamtej planszy, bo wystraszona nie chciałam już brać jej do ręki. Wrzuciłam go wtedy na szafę w garażu ojca. Alka chciała, żebym ją teraz wyciągnęła i porozmawiała z nią. Obudziłam się wystraszona. Na zewnątrz świeciło słońce, pies czasami zaszczekał na podwórku. Z sąsiadującego z nami domu płynęła jakaś skoczna muzyka. Uznałam, że nie będę się przejmowała głupim snem i postanowiłam o nim zapomnieć. Ale nie dało się.
Miałam bez przerwy przed oczami obraz Ali, w uszach dźwięczał mi jej głos. Nie mogłam przestać o niej myśleć... Wreszcie uległam – poszłam do garażu i odnalazłam na szafie pogięty karton planszy. Przyniosłam do kuchni, położyłam na stole i wyprostowałam. Potem wzięłam porcelanowy talerzyk i na jego brzegu narysowałam flamastrem strzałkę. Zawahałam się przed zapaleniem świecy, ale w końcu się przemogłam.
Kiedy tylko położyłam palce na talerzyku, ten natychmiast mocno się rozgrzał.
– To ty? – spytałam.
– Tak.
– Dlaczego do mnie przyszłaś?
– Chcę, żebyś poszła na łąki i odnalazła studzienkę.
– Tam nie ma żadnej studzienki.
– Jest, od strony rzeki, przy ściętej sośnie. Tam znajdziesz dowody na tego, kto mi to zrobił.
– Czyli tego, który cię zabił? – upewniłam się na wszelki wypadek.
–Tak.
Talerzyk nieoczekiwanie ostygł i już więcej się nie poruszył. Zgasiłam świecę. Karton zwinęłam w rulon i wcisnęłam do pieca. Tak na wszelki wypadek. Żeby już nigdy więcej nie kusiło mnie, by go użyć…
Nie bardzo wiedziałam, co powinnam zrobić
Przecież nie mogłam pójść na policję i oznajmić im, że duch mi powiedział, gdzie można znaleźć dowody zbrodni. Postanowiłam napisać anonim, że widziałam zbrodniarza. Wiadomość wydrukowałam na drukarce i wysłałam na adres naszego komisariatu.
Tydzień później po miasteczku gruchnęła wieść, że znaleziono młotek, którym Alka została zamordowana. Ślady krwi, które na nim zidentyfikowano należały do niej i do kogoś jeszcze. Zarządzono pobranie krwi do badań porównawczych od wszystkich podejrzanych. Przez miesiąc cała miejscowość szumiała od plotek.
Najczęściej powtarzaną była historia o przejezdnym, który, nie wiedzieć dlaczego, znalazł się na łąkach, zobaczył ładną dziewczynę i z niewiadomego powodu, postanowił ją zabić. Prawda okazała się bardziej przyziemna i wręcz trywialna.
Mordercą był Artur, były chłopak Alki
Kolega dał mu fałszywe alibi, ale teraz wszystko się wydało. Od tamtej pory minęło ponad 20 lat. Czasami spotykam się z dawnymi koleżankami, ale nigdy nie wracamy w rozmowach do wydarzeń z tamtych pamiętnych dni.
No i każda z nas trzyma się jak najdalej od wróżb, wróżek i tablic, przez które można nawiązać kontakt z zaświatami. W tym jednym, muszę przyznać, księża mają rację. Lepiej nie zaczynać z duchami...
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”