„Moja żona ma chyba siano zamiast mózgu. Wystarczył jeden telefon oszusta i wyjęła z banku wszystkie nasze oszczędności”

Dziadkowie pokłócili się o moje narodziny fot. Adobe Stock, Robert Kneschke
„– Pan zadzwonił, przedstawił się, że jest z policji, spytał, czy mam oszczędności w jakimś banku, więc powiedziałam, że tak, w tym właśnie… A on powiedział, że dostali informacje, iż na ten bank ma być napad. Powinnam więc wybrać wszystkie oszczędności i oddać jemu – słuchałem i w głowie mi się nie mieściło, jak można być tak… naiwnym”.
/ 30.07.2023 08:45
Dziadkowie pokłócili się o moje narodziny fot. Adobe Stock, Robert Kneschke

Może i człowiek nie miał wielkich pieniędzy, ale coś tam w życiu odłożyliśmy z żoną. Raz w życiu dostałem większą gotówkę, gdy upadał mój zakład pracy. Wypłacono nam wtedy sporą odprawę. Moi znajomi szybko ją wydawali – kupowali działki, jechali na jakieś super wakacje albo robili remont czy pomagali dzieciom.

Generalnie pieniądze rozchodziły im się błyskawicznie. Ja z Irenką postanowiliśmy, że zatrzymamy je na tak zwaną czarną godzinę. Różnie w życiu bywa. Teraz kupimy działkę, a za pół roku będziemy potrzebować pieniędzy na operację i co wtedy? Młodsi się nie robimy, a wiadomo, jak działa nasza państwowa służba zdrowia. Człowiek może umrzeć, zanim doczeka się pomocy z NFZ.

Pieniądze zostały więc na koncie

Co jakiś czas coś dokładaliśmy z kolejnych pensji, potem zdecydowanie mniej z emerytury, ale sumka rosła. Nie mieliśmy dzieci, więc nie było komu przekazać gotówki, ale z biegiem lat czuliśmy się pewniej z takim finansowym zapleczem. Przynajmniej to z nas, które przeżyje drugie, nie będzie się musiało martwić o pieniądze…

Żyliśmy spokojnie i skromnie, jak większość emerytów w Polsce. Nie głodowaliśmy, nie biedowaliśmy, ale też nie szastaliśmy pieniędzmi. Emerytur wystarczało na rachunki, jedzenie, leki. Nie mieliśmy wnuków, więc nie było na kogo wydawać pieniędzy, których co miesiąc troszkę zostawało. Jakieś grosze, ale ziarnko do ziarnka…

Planowałem, że może niedługo uszczkniemy trochę z oszczędności i pojedziemy nad morze nawdychać się jodu albo do jakiegoś uzdrowiska odpocząć, pochodzić na lecznicze zabiegi, pospacerować ładnymi ścieżkami przyrodniczymi… Zbliżała się pięćdziesiąta rocznica naszego ślubu, okazja była idealna. Tamtego dnia moja żona poszła do banku, by wypłacić gotówkę na opłacenie czynszu. Nie radziliśmy sobie za dobrze z płatnościami przez komputer. Karty płatnicze jakoś oswoiliśmy i umieliśmy z nich korzystać, ale czynsz i rachunki zawsze uiszczaliśmy na poczcie, gotówką, tak się przyzwyczailiśmy. Żona poszła więc piechotą do banku – powiedziała, że przy okazji zafunduje sobie spacerek – a ja zostałem w domu, bo dokuczało mi kolano. Pomyślałem, że kiedy Halinka wróci, pewnie chętnie napije się mrożonej herbaty. Naszykuję więcej, to napijemy się oboje. Tak zrobiłem i czekałem. Lód w herbacie się rozpuszczał, a mojej żony nadal nie było w domu. Zacząłem się niepokoić, bo może źle się poczuła w ten upał…

Zadzwoniłem do niej

– Wszystko w porządku? Martwię się już o ciebie. Co tak długo?

– Oj, Stasiu, nie martw się. Dłużej mi tu zeszło, bo ratowałam nasze oszczędności.

– Co? Jak to? W jakim sensie? – zasypałem ją pytaniami.

Nie wolno mi z nikim o tym rozmawiać – ściszyła głos – pan policjant mi zabronił.

– Nawet mężowi? Od tylu lat nie mamy przed sobą tajemnic, kochanie, nie sądzisz, że nic nie powinno tego zmienić? Ani nikt. Staję się podejrzliwy…

– Oj, już dobrze. Zadzwonił do mnie taki miły pan policjant i powiedział, że nasz bank będzie obrabowany, że mają jakiś cynk czy coś. I że trzeba wybrać wszystkie pieniądze i przekazać im na przechowanie. Inaczej wszystko stracimy!

W mojej głowie zapaliła się nie jedna czerwona lampka, a cała dyskoteka. Przecież to brzmiało jak z tych programów dla seniorów, w których ostrzegają przed oszustami i ich metodami na wnuczka. Pojawiał się bardzo długo niewidziany krewny, od wujka Zbyszka czy stryjenki Marysi, płakał, że potrzebuje pieniędzy na leczenie albo żeby pomóc narzeczonej. Zmiękczał serce staruszka, dostawał kasę i… znikał. Ta metoda przechodziła w inne, na listonosza albo spadek zza granicy. Widocznie teraz wymyślili jeszcze coś innego: na policjanta, który chroni oszczędności. A jeśli… – pojawił się cień niepewności – a jeśli rzeczywiście policja dostała cynk o planowanym napadzie? Nie, wykluczone. Przecież pieniądze są na koncie. To tylko cyferki. Nawet gdyby okradli nasz bank z gotówki, to nie byłyby to konkretnie nasze pieniądze, więc…

– Kochanie, muszę kończyć, bo za kwadrans ten pan policjant ma przyjechać po pieniądze, które już wypłaciłam, i będzie do mnie dzwonił, żeby…

– Poczekaj, Halinko! – zawołałem. – Ja przyjadę i razem mu je wręczymy. Nie chciałbym, żebyś przebywała sama z taką gotówką poza bankiem. Poczekaj na mnie w środku, dobrze?

Sekundę później dzwoniłem na policję

Uprzejma pani potwierdziła to, co podejrzewałem. Absolutnie nie przeprowadzają takich absurdalnych akcji. Policja nie dzwoni po ludziach, nie prosi ich o gotówkę ani nie przechowuje jej na wypadek napadu. Obiecała też, że wyślą kogoś pod bank, by sprawdzić sytuację. A ja miałem ostrzec żonę, by pod żadnym pozorem nie przekazywała nikomu pieniędzy, które odkładaliśmy całe życie. Wkładałem buty jak młodzieniaszek, nie przejmując się, że boli mnie kolano. Nie miałem chwili do stracenia! Do banku były dwa przystanki, ale od razu wsiadłem do taksówki, która stała na postoju. Pan kierowca nie zdziwił się miejscem docelowym i bardzo sprawnie pokonał krótką trasę, choć mnie wydawała się bardzo długa. Dotarliśmy, zapłaciłem kartą i rączo wyskoczyłem na chodnik. Pognałem do banku. Wpadłem do środka i odnalazłem Halinkę siedzącą spokojnie na krześle. W zwykłej reklamówce, w jakiej nosiliśmy zakupy z supermarketu, trzymała wszystkie pieniądze, które w ciągu życia udało nam się odłożyć.

– Jesteś! – ucieszyła się na mój widok.

Ja też odetchnąłem z ulgą. Była cała i zdrowa, a ja nie przyjechałem za późno. Pieniądze to tylko pieniądze, można tak sobie powtarzać. Ale wiadomo, lepiej je mieć, niż ich nie mieć. Lepiej być zabezpieczonym niż całkiem bezbronnym. Przybyłem wcześniej niż ten bandzior, który próbował zmanipulować moją nawiną żonę. Byłaby załamana, gdyby oszustwo doszło do skutku. Mogłaby się pochorować ze zgryzoty.

– Posłuchaj, kochanie, dzwoniłem na policję. Tę prawdziwą policję. Nic nie wiedzą o takiej akcji. Nie, to nie jest żadna tajna akcja… – pokręciłem głową, gdy Halinka zaczęła mnie przekonywać. – Na pewno nie, skarbie. Pani dyżurna nie miała cienia wątpliwości. Jak wyglądała ta wasza rozmowa?

– No… pan zadzwonił, przedstawił się, że jest z policji, spytał, czy mam oszczędności w jakimś banku, więc powiedziałam, że tak, w tym właśnie… – Halinka powiodła ręką wokół. – A on powiedział, że dostali informacje, iż na ten bank ma być napad. Powinnam więc wybrać wszystkie oszczędności i oddać jemu. I nikomu nic nie mówić, żeby nie spłoszyć bandytów, których oni chcą schwytać.

Ona chyba sobie żartuje

Słuchałem i w głowie mi się nie mieściło, jak można być tak… naiwnym. Kochałem moją żonę bardzo, dałbym się za nią pokroić, ale nie wykazała się w tej sprawie mądrością.

Boże, Halinko… Gdybym nie zadzwonił… No, nic, nic, nie rób takiej minki. Grunt, że zdążyliśmy. Prawdziwa policja już jedzie, a my z powrotem wpłacimy pieniądze na konto.

– Jesteś pewien, że będą tu bezpieczne?

– Jestem, Halinko. Chodź.

Pani w okienku bez mrugnięcia okiem wzięła od nas pieniądze i wpłaciła z powrotem na konto. A ja poprosiłem o plik ulotek. Wtedy spojrzała na nas ze zdziwieniem.

– Jesteśmy tak zadowoleni z obsługi, że chcemy polecić was znajomym i rodzinie – wyjaśniłem z uśmiechem.

Zadzwoniłem na policję i zeznałem, jaka jest sytuacja. Usłyszałem, że trzech funkcjonariuszy jest pod bankiem i tylko czekają, aż ktoś zjawi się po pieniądze.

W reklamówce nie ma pieniędzy, tylko ulotki banku – sprostowałem.

Policjantka, z którą rozmawiałem, zaśmiała się i pochwaliła mnie za inicjatywę i pomysł. Wyszedłem z banku, trzymając mocno żonę pod rękę.

– O, tu, miałam zostawić pieniądze, pod tą ławką – Halinka wskazała ręką.

Wkrótce zadzwonił jej telefon. Odebrała go i powiedziała słowo w słowo, co jej nakazałem. Że tak, ma pieniądze, że oczywiście zostawi reklamówkę w umówionym miejscu i odejdzie, nie oglądając się za siebie. Scena jak z kiepskiego filmu, ale zrobiliśmy, co kazali. Nie ukrywam, byłem zdenerwowany nie mniej niż Halinka. Trzęsły mi się nogi i serce mocno tłukło w piersi. Bałem się, że prawdziwych policjantów tu nie ma. Że te bandziory nas dopadną, zanim wsiądziemy do taksówki… Naraz usłyszeliśmy jakiś gwar i krzyki. Obejrzeliśmy się i zobaczyliśmy scenkę jak z wiadomości policyjnych. Dwóch typków leżało na asfaltowej ścieżce, a na nich okrakiem siedziało dwóch mężczyzn, pewnie funkcjonariuszy w cywilu. Trzeci do nas pomachał i pomógł skuwać niedoszłych złodziei.

Halinka do dziś przeżywa, że dała się oszukać

Ciągle powtarza, że gdyby nie ja, wypłakiwałaby teraz oczy. Cóż, cieszę się, że wyszliśmy z tej sytuacji obronną ręką. Czeka nas jeszcze zeznawanie w sądzie, gdy ruszy proces tych złodziei. No i mamy misję. Ostrzegamy wszystkich znajomych i sąsiadów w podeszłym wieku, żeby mieli się na baczności. Skoro nawet moja zwykle rozsądna żona, zaskoczona przez sprytnych ludzi, dała się omotać… Muszę jednak przyznać, że odrobina adrenaliny pod koniec naszego życia obydwojgu nam dobrze zrobiła. Gdybyśmy mieli wnuki, mielibyśmy im co opowiadać!

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA