„Moja wnuczka jest rozpuszczona do granic możliwości. Terroryzuje rodzinę, gdy coś nie idzie po jej myśli”

AdobeStock_1972459.jpeg fot. Adobe Stock
„Od samego początku była rozpieszczana do nieprzyzwoitości. Przez pierwszy rok życia nie umiała zasnąć, jeśli nie była noszona na rękach. Czasem, kiedy zięć z córką wychodzili wieczorem, były to moje ręce… Pamiętam, jak niemal omdlewałam ze zmęczenia, zanim udało mi się utulić wnuczkę do snu. Już wtedy wydawało mi się, że tak być nie powinno”.
/ 19.02.2023 17:15
AdobeStock_1972459.jpeg fot. Adobe Stock

Za kilka minut rozegra się tutaj rozdzierający serce dramat; moja córka dała mi znak, że zaraz zabierze Marysię do domu. Mała jeszcze tego nie przeczuwa, jeszcze każe mi ułożyć lalę w łóżeczku… Posłusznie wykonuję polecenie wnuczki, nie daję po sobie poznać, że już się trzęsę ze strachu. Jestem zmęczona, jakbym przepracowała dzień w kamieniołomach w jakiejś karnej kompanii, ale to nie dlatego drżą mi ręce. Ja się po prostu boję szlochu i histerii wnuczki, co z pewnością za chwilę nastąpi.

Zawsze to samo

– Marysiu, kochanie, zobacz, jak ciemno na dworze. Twoja lala już śpi i ty też musisz już pójść do łóżeczka – Dominika tłumaczy spokojnym, przyciszonym głosem i sięga po kurteczkę Marysi na wieszaku.

W pierwszej chwili do wnuczki nie dociera znaczenie tych słów. Mała wciąż jeszcze jest w świecie swoich zabawek i bajeczek, które zdążyłam dziś jej przeczytać. Dominika wchodzi do pokoju, pochyla się nad córeczką z jej bucikami w ręce i wtedy rozlega się jakiś rumor i przeciągły wrzask:

Nieee! Babciu, ratuj!!! Ja nie chcę do domu! Babciuuu!!!

Marysia natychmiast zalewa się łzami, wrzeszczy, kopie, wyrywa się matce, przywiera do mnie całym ciałem. Całuje mnie i ściska rączkami za szyję. Prawie nie mogę uwolnić się z tego kleszczowego uścisku. Z zaciśniętym gardłem próbuję tłumaczyć wnuczce, że musi wrócić z mamą do domu. Nie mam już siły na kolejny dzień opieki nad wnuczką, więc mówię, że nie może znowu zostać u mnie na noc, wymyślam jakiś pretekst, obiecuję, że pojutrze… Nie, że jutro znów będzie mogła do mnie przyjść. Wszystko na nic. W Dominice wzbiera złość, siłą odrywa córkę ode mnie. Jakimś cudem zakłada kurtkę na małą, mimo że ta rzuca się na wszystkie strony. Bierze Marysię na ręce, i wychodzi. W ostatniej chwili pakuję jej do torby buciki dziecka, jakiś sweterek, lalkę i ukochanego królika… Po kilku minutach walki zmęczona, zalana łzami Marysia jest unieszkodliwiona w dziecięcym foteliku. Odjeżdżają. Ktoś, patrząc na tę scenę z boku, mógłby pomyśleć, że dziecku dzieje się straszna krzywda… Marysia ma dwa i pół roku.

Jest najmłodszym dzieckiem mojej córki

Między wnuczką a wnukami jest duża różnica wieku – Julek skończył szesnaście lat, Franek czternaście, a Adaś dwanaście. Marysia nie była planowanym dzieckiem, i zarówno córka, jak i zięć nie byli zachwyceni perspektywą narodzin kolejnego potomka. Kiedy jednak dziewczynka pojawiła się na świecie, cała rodzina zwariowała na jej punkcie. Wszyscy nosili maleństwo na rękach, całowali, przytulali. Nie odstępowali Marysi na krok. Od samego początku była rozpieszczana do nieprzyzwoitości. Przez pierwszy rok życia nie umiała zasnąć, jeśli nie była noszona na rękach. Czasem, kiedy zięć z córką wychodzili wieczorem, były to moje ręce… Pamiętam, jak niemal omdlewałam ze zmęczenia, zanim udało mi się utulić wnuczkę do snu. Już wtedy wydawało mi się, że tak być nie powinno.

Tłumaczyłam dzieciom, że z Marysią trzeba chyba inaczej, bardziej stanowczo postępować. Pozwolić jej pokwilić w łóżeczku i poczekać, aż zmęczona zaśnie sama. Nic jednak nie wskórałam, bo zięć i chłopcy byli w małej tak zakochani, że ani przez chwilę nie mogli znieść jej płaczu. A Marysia z dnia na dzień płakała coraz głośniej… Po kilku miesiącach każda próba pozostawienia jej na chwilę samej w kojcu lub położenia spać bez asysty kończyła się krzykiem, szlochem i spazmami. Myślałam, że jak zabiorę małą do siebie na noc, zdołam nakłonić ją do zasypiania w łóżeczku. Nic z tego. Mimo że udzielałam dzieciom mądrych rad, sama nie mogłam znieść jej płaczu. Na widok małych usteczek wygiętych w podkówkę, a nie daj Boże łez, od razu miękłam i ulegałam wszystkim kaprysom małej dyktatorki. Za każdym razem, gdy Marysia trafiała pod moje skrzydła, bawiłam się z nią tak, by sprawić jej jak najwięcej radości. Nosiłam ją i pokazywałam świat z mojej perspektywy, wraz z nią na czworakach przemierzałam mieszkanie, turlałam się po dywanie, bujałam ją na rękach, czytałam jej dziesiątki bajek, opowiadałam zmyślone przez siebie, pozwalałam wyciągać różne skarby z moich szuflad, brudzić się w kuchni. A gdy Marysia marudziła przy jedzeniu, pomidorową lub barszczem karmiłam pluszaki i lale. Po każdej wizycie wnuczki moje mieszkanie wymagało gruntownego sprzątania. Zanim jednak opuszczała mój dom, rozgrywał się dramat rozstania.

Byłam za dobrą babcią

Niedługo okazało się, że nikt inny nie potrafi tak dobrze jak ja zajmować się Marysią i tylko u mnie dziecko się nie nudzi… W jej własnym domu nie było tak fajnie: tata, choć bardzo kochany, szedł do pracy, mama zajęta była różnymi sprawami, chłopcy na kilka godzin znikali w szkole, a kiedy wracali, musieli odrabiać lekcje… Zresztą entuzjazm z powodu pojawienia się na świecie siostrzyczki nieco w nich przygasł i zabawianie Marysi przychodziło im coraz trudniej. Myślałam, że z czasem córka nie będzie mnie już tak często obciążała opieką nad małą. Niestety, wciąż słyszę, że Marysia jest nie do wytrzymania, że wymaga od rodziców i braci nieustannej uwagi, że krzyczy i rzuca przedmiotami, gdy coś dzieje się nie po jej myśli…

– Zajmij się nią, mamo. Proszę, przez dwie, trzy godzinki… Chcę iść do fryzjera, zobacz, jak wyglądam – w głosie córki słyszę błagalny ton.

– Czy Marysia mogłaby u mamy zanocować? Mam robotę, muszę posiedzieć nad tym w spokoju – innym razem prosi Mateusz; wiem, że zięć musi dużo pracować, żeby zarobić na tak liczną rodzinę, więc się zgadzam.

Zabiorę ją przed południem, mamo – obiecuje córka; wiem, że się spóźni, przyjdzie po obiedzie, sama potrzebuje odpocząć…

Kiedy przyjeżdża po małą, zaczynam się bać. Znowu będzie płacz i histeria. Nie umiem zapanować na nerwami. Za miesiąc Dominika wraca do pracy. Marysia idzie do żłobka i to ja mam ją do niego odprowadzać. Czy dam radę? Czy nie pęknie mi serce, kiedy obca pani będzie zabierać Marysię kurczowo trzymającą mnie za szyję i krzyczącą: „Babciu ratuj!”. Jak ja to zniosę?

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA