Pani Nadieżda – starsza, zapracowana kobiecina – raz na jakiś czas odwiedza syna w Belgii. To jasne, że trzeba jej pomóc…
Nie mam wątpliwości, że moja teściowa jest dobrym człowiekiem. Ilekroć mnie zdenerwuje, powtarzam sobie jak mantrę „ona to robi z dobrej woli”. Co? A na przykład wpada bez zapowiedzi i robi mi pranie. Albo uszczęśliwia nas chlebem żytnim, którego nikt u nas w domu nie znosi, ale teściowa uważa, że tylko żytnie pieczywo jest zdrowe… Oczywiście mój mąż, Arek, dał swojej mamie klucz do naszego mieszkania, miał do niej zaufanie i nie rozumiał, dlaczego mnie jej niespodziewane wizyty denerwują.
– Kiedy jest u nas w domu sama, to mi sprząta! – tłumaczę mu w kółko. – Wszystko mi przestawia po swojemu, przynosi jakieś rzeczy, chociażby te poduszki na krzesełka. Raz je położyła i tak zostały do dzisiaj. To nie była tylko kwestia poduszek. Teściowa uwielbiała obdarowywać nas wazonami, kubkami, ozdobną kapą na łóżko czy zabawną – według niej – wycieraczką z napisem „To znowu Ty?!”.
Wiecznie też opróżniała miskę naszego psa, chociaż tłumaczyłam, że nie trzeba wyrzucać dobrej, suchej karmy, jeśli pies nie zjadł jej w ciągu pięciu minut, bo to się nie psuje. Tego dnia, kiedy przyszłyśmy z córką z placu zabaw, w domu pachniało już rozgrzanym tłuszczem.
– Robię frytki dla mojej niuniusi! – zawołała teściowa z kuchni i Nina zaczęła piszczeć z radości.
– Wczoraj były frytki! – usiłowałam oponować, bo moim zdaniem, jedzenie fast foodu dwa dni z rzędu nie jest dobre dla dziecka.
– Na dzisiaj mam w garnku ziemniaki.
– Ale ja już wstawiłam frytkownicę. – Teściowa uśmiechała się promiennie. – O, jeszcze ci kupiłam, Karolcia, ceratę, bo tak patrzę, że strasznie u was stół kuchenny zniszczony. Już położyłam. Zobacz, jaka ładna!
Chętnie zerwałabym tę ceratę ze stołu i wyrzuciła do śmieci. Nie znoszę bieżników, serwet, obrusów, a ta śmierdząca plastikiem cerata w koszmarną czerwono-żółtą kratkę przyprawiała mnie o ból zębów.
Idziemy wszyscy do cyrku! Nie cieszycie się?
Na początku małżeństwa usiłowałam walczyć o swoją niezależność we własnym domu. Bardzo grzecznie tłumaczyłam mamie męża, że dziękuję za jej prezenty, ale nie chcę mieć na łóżku ogromnych poduch z frędzlami ani jadowicie zielonych dywaników łazienkowych. Tyle że ona wtedy zawsze robiła się smutna, a potem skarżyła się Arkowi, że ja jej nie lubię i nie przyjmuję dawanych z serca podarunków.
Mąż nie znosił być między młotem a kowadłem, więc prosił mnie, żebym ustąpiła, bo przecież „mama tak się stara”. Nie byłam w stanie przeciwstawiać się i mężowi, i teściowej, więc po prostu zgadzałam się na jej pomysły, a potem albo udawałam, że dywaniki przegniły, a poduchy pogryzł pies, albo starałam się tego nie widzieć.
Niestety, teściowa była coraz bardziej pewna siebie, jeśli chodzi o urządzanie nam domu i… życia. Słyszałam od niej na przykład:
– W sobotę idziemy wszyscy do cyrku. Zdobyłam dla nas bilety VIP, przy samej arenie! Nineczko, prawda, że to wspaniale? Oczywiście Nina była zachwycona, ale ja w głębi duszy wściekałam się, bo chciałam zabrać córkę do cyrku sama. Wakacje też były ułożone pod babcię, bo to ona załatwiła nam miejsce w domku nad jeziorem w ośrodku znajomego, w konkretnym terminie.
– O co się wściekasz? Dzięki niej mamy czterdzieści procent zniżki – upominał mnie mąż.
– Wolałabym zapłacić pełną cenę i jechać wtedy, kiedy ja chcę – mamrotałam, a Arek wyrzucał mi, że nie doceniam tego, co jego matka dla nas robi. Któregoś razu wpadła do nas, jak zwykle bez zapowiedzi, i oznajmiła, że koniecznie musimy jej pomóc.
– Chodzi o taką jedną panią z Ukrainy – wyjaśniła. – Pamiętacie Saszkę? Tego, co u mnie kosił trawnik? No to Saszka strasznie mnie prosił o pomoc, bo jego siostra jedzie do Belgii odwiedzić syna. Ona pracuje normalnie w Zakopanem, ale busa ma stąd, od nas. Przyjeżdża pociągiem w środku nocy, a bus odjeżdża rano i Sasza pytał, czy mogłaby się na te parę godzin zatrzymać u was. Powiedziałam, że na pewno się zgodzicie, bo przecież nie można pozwolić, żeby się kobieta plątała po ulicach do rana…
– Zaraz! – zaprotestowałam i zaczęłam pytać, dlaczego ta pani z Ukrainy nie może przenocować u niej. Usłyszałam, że mieszkamy w centrum miasta, a ona ma dom daleko pod nim. I że to bez sensu, żeby pani Nadieżda w środku nocy brała taksówkę i jechała na peryferie, skoro mogła podejść parę kroków i zatrzymać się u nas. Nie podobało mi się to, ale widziałam, że nie ma szans, by Arek odmówił mamie. Czułam, że gdybym jeszcze głośniej oponowała, wywiązałaby się sprzeczka, którą i tak bym przegrała.
– To tylko parę godzin – łagodził sprawę mąż, kiedy jego mama już poszła. – To starsza kobieta, jedzie do syna przez całą Europę, nie stać jej na hotel. Pościelimy jej na kanapie w dużym pokoju, a rano sobie pójdzie.
– Dobrze – syknęłam – ale to naprawdę ostatni raz, kiedy pozwalamy twojej mamie decydować za nas. Chcę, żebyś z nią potem porozmawiał.
Pani Nadieżda miała przyjechać w poniedziałek o dwudziestej trzeciej. Teściowa wysłała jej nasz adres, ja wyjęłam pościel i rozłożyłam kanapę. Nie zachwycała mnie obecność obcej kobiety w domu, ale w sumie trzeba sobie pomagać, prawda? Niedługo przed północą szczekanie Zorki obwieściło, że ktoś stoi za drzwiami. Otworzyłam i…
– Dobry wieczór, ja jestem Nadieżda. Pani Karolina? – zapytała góra dwudziestopięcioletnia wysoka brunetka o długich nogach w czarnych legginsach i w kusej różowej kurteczce odsłaniającej płaski brzuch.
– Areeeek! – krzyknęłam w głąb domu i po chwili mój mąż stał w przedpokoju równie zaskoczony jak ja. Okazało się, że pani Nadia faktycznie jechała do syna, do Belgii.
– Mieszka ze swoim tatą – wyjaśniła dziewczyna, która siedziała na naszej kanapie i od której mój mąż nie mógł oderwać wzroku. – Ma cztery lata i tak zdecydowaliśmy, żeby on mieszkał z ojcem, bo tam będzie mu lepiej. Myśmy się rozstali – dodała, potrząsając gęstymi włosami, które opadały jej na prześwitujący sweterek. – Ja pracuję w Polsce, ale tak jeżdżę do nich raz na kilka miesięcy.
To ona pracuje fizycznie?
Byłam wściekła. Gościć biedną starszą panią to jedno, a udzielać gościny pannicy o wyglądzie modelki i upodobaniu do kusych, prześwitujących ubrań, to zupełnie co innego!
– Idź do naszego pokoju, zaraz przyjdę – syknęłam do Arka, który z jakiejś przyczyny ciągle kręcił się po domu, zahaczając wzrokiem o powabne kształty Nadii. Poszłam spać jako ostatnia, akurat na tyle późno, by spotkać Nadieżdę wychodzącą z łazienki w obcisłej koszulce i jedwabnych spodenkach odsłaniających opalone nogi.
Odruchowo obejrzałam się na drzwi do naszej sypialni. Gdyby wtedy wyszedł zza nich mój mąż, chyba zaczęłabym krzyczeć.
– Dobranoc – uśmiechnęła się do mnie bez cienia zażenowania i pomaszerowała do dużego pokoju. To ja nagle poczułam się zawstydzona – w swojej piżamie w króliki i starym szlafroku. Położyłam się obok męża, sapiąc ze złości.
– Ej, to nie moja wina – szepnął pojednawczo. – Mama nie powiedziała, że ona jest taka młoda i… no, ładna. Myślałem, że to starsza pani. Nie odezwałam się do niego, tylko zgasiłam lampkę. Rano wstałam przed mężem, żeby upewnić się, że panna Nadieżda nie będzie spożywać śniadania w swojej seksownej nocnej bieliźnie. Na szczęście była już ubrana – wprawdzie w obcisłą bluzkę i legginsy, które więcej ukazywały niż ukrywały, ale zawsze.
Nawet kiedy już pojechała, nie mogłam zapanować nad złością.
– Nie jestem ślepa, widziałam, jak się na nią gapiłeś! – naskoczyłam na Arka. – W moim własnym domu, przy naszej córce za ścianą, pożerałeś ją wzrokiem! I pomyśleć, że twoja matka ją do nas przysłała!
Arek oczywiście próbował zaprzeczać, ale od słowa, do słowa, zrobiła się z tego karczemna awantura. Wieczorem mąż pojechał do matki, a kiedy wrócił, położył na stole jej komplet kluczy do naszego domu.
– Porozmawiałem z mamą – powiedział przepraszającym tonem. – Powiedziałem, że tak nie może dłużej być. Koniec z urządzaniem nam domu, niezapowiedzianymi wizytami i decydowaniem w naszym imieniu. Zrozumiała… Cóż, mam nadzieję, że tak jest. Bo wolałabym nie dowiadywać się, jaki byłby kolejny pomysł teściowej.
Karolina, 34 lata
Czytaj także:
„Ukochany nie miał dla mnie czasu, więc uwiodłam instruktora pływania. Ja zanurkowałam w basenie, a on w moim łóżku”
„Mąż zmienił nasz dom w oborę. Całymi dniami gnije na kanapie, a ze mnie doi kasę”
„Zostałam zdradzona przez męża i dzieci. Moim rosołem pluli na kilometr, a schabowe teściowej wychwalali pod niebiosa”