„Moja rodzina nie potrafi spotkać się bez awantury. Wyzywają się od bezbożników i idiotów. Czuje się, jakbym żyła w cyrku”

Moja córka w ogóle nie wspiera swojego dziecka fot. Adobe Stock, Comeback Images
„Teraz najwyraźniej uznała, że nie uchodzi przy obcych ludziach skakać sobie do oczu. Niby mamy gdzieś, co sobie inni pomyślą, ale głupio, i już. A od pewnego czasu, spieraliśmy się w rodzinie coraz częściej i z coraz większym zacietrzewieniem. Wkrótce w salonie zostali sami swoi…I zaczęła się jazda, przy której trzecia wojna światowa to pikuś”.
/ 27.02.2023 14:30
Moja córka w ogóle nie wspiera swojego dziecka fot. Adobe Stock, Comeback Images

Tradycja w naszej rodzinie to rzecz święta, dlatego od kiedy pamiętam, dziewiątego lipca każdego roku, spotykamy się w domu prababci Weroniki (zwanej babunią) i z wielką pompą obchodzimy jej imieniny. Starsza dama dawno już przestała czcić dzień urodzin, bo – jak mówi – gdy skończy się osiemdziesiątkę, czas staje w miejscu.

W tym roku miało być jednak inaczej

Babunia na naszą propozycję zareagowała standardowo swoim:

– No, nie wiem, nie wiem…

Krygowała się, kręciła głową i ściągała usta w ciup jak pensjonarka, ale w końcu się zgodziła, by 8 września 2016 roku, równe sto lat od jej narodzin, odbyło się huczne przyjęcie urodzinowe! Podejrzewałam, że wszystko przebiegnie jak zwykle, tyle tylko że impreza będzie jeszcze większa, głośniejsza i… nudniejsza. Nie lubię, wręcz nie cierpię rozmów o polityce przy obiedzie. Wszystko psują i w pewnym momencie człowiek ma wrażenie, że uczestniczy w jakimś telewizyjnym show. Na początku normalny młody człowiek ma z tego bekę, ale potem robi się coraz nudniej i bardziej żenująco. Mogłam założyć się w ciemno, że wuj Leon zacznie jechać na rząd, a rodzinna frakcja liberalna stoczy z nim i jego poplecznikami bój na widelce. Żelaznym tematem byli też rządzący światem chciwi i przebiegli bankierzy, a na koniec kłótnia o to, na czyich barkach spocznie organizacja przyszłorocznej imprezy imieninowej babuni. No żenada. Kocham swoją rodzinę, lecz czasem bym się z niej wypisała. Szczególnie że tym razem pięknym, okrągłym jubileuszem zainteresowały się czynniki oficjalne. No ale w końcu ilu stulatków, i to w miarę dziarskich, ma na stanie ten kraj? Według danych GUS 31 grudnia 2013 w Polsce żyło 4242 stulatków, w tym 3398 kobiet i 844 mężczyzn, jednak specjalne świadczenia emerytalne przeznaczone dla tej grupy na początku maja 2014 roku pobierało tylko około 3320 stulatków. Tyle Wikipedia… W naszej gminie babunia była najstarszą żyjącą osobą.

No i nadszedł Ten Wielki Dzień

Ósmy września wypadł w tym roku w czwartek, więc cała rodzina hurmem wzięła urlop na żądanie, wolne w szkołach, przedszkolach, żłobkach – i o godzinie dwunastej zero zero czekaliśmy na oficjalnych gości. Kocham babunię, zresztą nie sposób nie kochać tej staruszki pamiętającej czasy z początku XX wieku. Nawet ubieramy się na te przyjęcia inaczej, bardziej dostojnie i staromodnie. To też część tradycji, ale ktoś obcy mógłby pomyśleć, że znalazł się nagle pośród scenografii serialu „Downton Abbey” , gdzie w starych murach angielskiego dworu krążą wymuskani lokaje, wielkie damy i dżentelmeni. Ja w tym gronie w swojej prostej sukience wyglądałam co najwyżej na służkę lub kucharkę. Na szczęście rodzina to tolerowała. No, nie lubię ciuchów i przebierania się, sorry, nic na to nie poradzę. Niech się cieszą, że w ogóle wkładam jakąś kieckę zamiast moich ulubionych bojówek. Łącznie było nas ze czterdzieści osób, gdy przyjechali oficjele. Wpadli z kwiatami całą bandą i w pewnym momencie pogubiłam się, czy to oni są u nas na imprezie, czy my u nich. Z okazji owej setnej rocznicy urodzin stawili się przedstawiciele ZUS-u, przynosząc babuni dobrą nowinę, że jej miesięczne świadczenie emerytalne zostanie podwyższone. Babunia podziękowała, ale dałabym sobie obciąć poobgryzane paznokcie, że miała gdzieś te pieniądze, bo zawsze powtarzała, iż prawdziwym bogactwem jest rodzina. No to dzięki nam była bogata, że hej.

I tak nas okradacie! – krzyknął ktoś zza pleców rodzinnej frakcji przeciwników rządu; zrobił to jednak na tyle dyskretnie, że nie dało się, przynajmniej z miejsca, w którym stałam, stwierdzić, kto się odezwał.

Z jednej strony, chciało mi się śmiać z takiej kieszonkowej konspiracji, z drugiej, ogarnął mnie niepokój. Bo czułam, że długo nie wytrzymają, a jak zaczną się kłócić, to wstydu na całego nam narobią. I to przy dziennikarzu, bo jakiś z lokalnego dziennika też się pojawił. Rany!

No, nie wiem, nie wiem… – mruknęła na to babcia.

Wśród urzędników zapanowało lekkie zamieszanie, ale że nowicjuszami nie byli, więc udało im się zachować kamienne twarze. Głos zabrał przedstawiciel wojewody, wymuskany facet w garniturku, który doskonale wkomponował się w tłum moich wypachnionych wujów… Mnie się wydaje, że faceci noszą te swoje garnitury tak jak zawodowi żołnierze mundury. Taka zasłona, skorupka, w której siedzą niczym ślimaki. Urzędnik ów, akurat szczupły, z wielkim namaszczeniem odczytał babuni list gratulacyjny, który przesłała pani premier. Patrzyłam z rozbawieniem na wuja Leona (tak naprawdę to nie był mój wuj, lecz stryjeczny dziadek), nieprzejednanego wroga strony rządowej (bez względu na to, kto obejmował władzę, on zawsze był anty). Kręcił wielkimi siwymi wąsiskami, prychał, wzdychał, ale… milczał. Stojący obok niego ksiądz Alfred coś mu tam szepnął na ucho i to pomogło, ponieważ blisko osiemdziesięcioletni wuj Leon bał się tylko jednego – Kary Bożej.

Tata twierdzi, że Leon to hipokryta pierwszej wody

Tyle w swoim życiu nagrzeszył, łącznie z dwoma rozwodami, a teraz udaje świętszego od papieża. Potem tata dodaje kąśliwie, że jak ktoś ma prawie osiem dych na karku, to mu łatwiej moralnego zgrywać, bo sił oraz okazji do grzeszenia brakuje. Gdy przedstawiciel wojewody skończył czytać list gratulacyjny, rzucił niewinnie:

– Czy byliście już państwo w nowo otwartej hali sportowej przy ulicy Kaszubskiej?

– Tak, tak – usłyszałam kilka zdezorientowanych głosów potwierdzenia.

– A w jakiż to sposób dojechaliście państwo do tej hali?

No… alejami, a potem przez nowo wyremontowany most, i już.

Moja mama miała najlepszą głowę do topografii.

– Otóż to – powiedział gość od wojewody i stanął skromnie pod ścianą.

Wuj Leon taki czerwony się zrobił z powodu tych podstępnych przechwałek. Już otworzył usta, by zripostować wypowiedź urzędnika, ale ubiegła go babunia.

– No, nie wiem, nie wiem…

Potem głos zabrał kolejny z tłumu oficjeli. Okazało się, że to jeden z wiceprezydentów miasta. Całkiem przystojny, muszę przyznać. Nie mój typ i za stary jak dla mnie, ale niebrzydki. Przystojniak okazał się też szarmancki i ucałował babunię w rękę, na co ona uśmiechnęła się rezolutnie i wystawiła jeszcze policzek.

– Mało mi przyjemności w życiu zostało, młody człowieku, więc z dubeltówki bądź łaskaw.

Wice uśmiechnął się nieco speszony, ale posłusznie wycałował jubilatkę. Na koniec głos zabrał jeszcze ktoś z Ośrodka Pomocy Społecznej (ci od przysyłania do babuni opiekunki) oraz z Urzędu Stanu Cywilnego. No i było po części oficjalnej. No prawie, bo stanęliśmy wszyscy do wspólnego pamiątkowego zdjęcia. Mnie w mojej mało wyjściowej kiecce wypchnęli gdzieś na tył, ale wcale mi to nie przeszkadzało.

Oficjele wyszli i wtedy…

Gdy zasiedliśmy do wielkiego stołu, a raczej kilku stołów ustawionych w kwadrat, mój tata jako najmłodszy, ale najbardziej wygadany wnuk babuni, uderzył kilka razy w wypełniony szampanem kieliszek i wygłosił mowę. Krótką jak na niego, bo babunia zerkała na swego syna z dziwnie pobłażliwo-kpiącym uśmieszkiem, jakby tylko czekała, kiedy w swoje wystąpienie wplecie antyrządowe wątki. Tata wyraźnie się speszył i zakończył swoją przemowę już po pięciu minutach. Potem toast wzniósł przedstawiciel wojewody. Ten to nawet zaintonował pieśń „Dwieście lat”, którą podchwyciła reszta gości. Trzeci był wuj Leon.

„Oho – pomyślałam – będzie grubo”.

W wuju chęć do kłótni narastała od początku. Czułam, że pęknie, jeśli nie da upustu zalewającej go żółci.

– Nasza najdroższa babunia – zrobił przerwę, by otrzeć wąsiska z czerwonego barszczu, który w międzyczasie podały ciotki. – Nasza najdroższa babunia żyje długo dzięki Bożej opiece, i tylko dzięki niej, bo rząd…

No, nie wiem, nie wiem… – przerwała mu jubilatka i zmierzyła takim spojrzeniem, że zimno mi się zrobiło. 

Nie sądziłam, że babunia umie tak patrzeć. Jak głodna kura na robaka, którego wąskie ciało w połowie wystaje z wilgotnej ziemi.

– Bo… eee… – zacukał się Leon i dla dodania sobie odwagi stuknął o podłogę laską. – Bo ci, co powinni dbać o starych ludzi, mają ich gdzieś!

– Odezwał się! Zwolennik permanentnej inwigilacji i odgórnego myślenia za innych! – nie wytrzymał wuj Gustaw, który jako marynarz zwiedził niemal cały świat.

Lubiłam te ich kłótnie, o ile nie gadali o polityce

Lubiłam też wuja Gustawa, który jako jeden z nielicznych członków naszej rodziny olewał wszelkie konwenanse. Na dzisiejsze spotkanie przyszedł wystrojony w marynarską pasiastą koszulkę.

A co ty tam wiesz, włóczęgo, bezbożniku! – huknął wuj Leon.

– Tato, proszę – kuzyn Marek próbował uspokoić swego krewkiego ojca, ale wąsacz tylko machnął ręką.

Marek chciał dobrze i widać było, że jest mu wstyd przed gośćmi, niestety, z nim mało kto się liczył, bo właśnie on był autorem największego rodzinnego skandalu, czyli rozwodu.

– Wiem, co mówię. I nie będziecie mi tu ust kneblować!

– No, nie wiem, nie wiem… – westchnęła babunia, po czym dodała: – Lepiej zamknij dziób, Leon, bo zaraz zawału dostanę!

To jedno zdanie zamknęło wujowi usta równie skutecznie co sporej wielkości knebel nasączony smołą. Uff. Ciotki pośpiesznie zaczęły wnosić półmiski z mięsami, surówkami, ziemniakami i wszystkim, co tam upichciły w domach.

Rozmowy zeszły na inne, mniej wybuchowe tematy

Odetchnęłam z ulgą. Babunia widziała niejedną rodzinną kłótnię, a mając sto lat, przeżyła też niejedną narodową burzę za czasów drugiej i trzeciej Rzeczypospolitej. Zwykle nestorka pozwalała młodzieży się indyczyć, chyba ją to nawet bawiło, ale teraz najwyraźniej uznała, że nie uchodzi przy obcych ludziach skakać sobie do oczu. Niby mamy gdzieś, co sobie inni pomyślą, ale głupio, i już. A od pewnego czasu, spieraliśmy się w rodzinie coraz częściej i z coraz większym zacietrzewieniem. Ja miałam na głowie maturę i decyzję odnośnie studiów. Ten czy inny rządzący – jakie to ma znaczenie dla kogoś, kto stoi przed wyborem: nudne, ale dające pracę studia ścisłe, czy ciekawe, ale niepewne humanistyczne? To są prawdziwe problemy, przynajmniej dla mnie. Szuranie krzeseł wytrąciło mnie z zamyślenia. To oficjalni goście wstali od stołu i teraz żegnali się z naszą starszyzną plemienną. Wkrótce w salonie zostali sami swoi…

I zaczęła się jazda, przy której trzecia wojna światowa to pikuś. Zmęczona babunia udała się na spoczynek, więc się nie hamowali. Dopiero gdy tata wyszedł na chwilę i wrócił z trzylitrową butlą swojskiego bimbru, nieco opadł kurz. Wyszliśmy od babuni grubo po północy. Ojcem trochę rzucało na boki i szedł marynarskim krokiem człowieka, który nie jest pewny gruntu pod stopami. Wzięłyśmy go z mamą pod pachy i w drogę. Jak tak sobie myślę, to stwierdzam, że pomimo tego sztywniactwa i kłótni lubię te nasze coroczne spotkania. To one odmierzają czas w naszej rodzinie. Są niby olbrzymi żywy zegar, którego wskazówka przesuwa się co roku o jedno pole… Będzie mi ich brakowało, gdy zabraknie babci Weroniki, coś się wtedy definitywnie skończy. 

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA